ŚwiatProcenty w okopach. Historia wódki na froncie radzieckim w czasie II wojny światowej

Procenty w okopach. Historia wódki na froncie radzieckim w czasie II wojny światowej

Frontowe 100 gramów dziennie dla każdego sołdata stało się jedną z legend związanych z wielką wojną ojczyźnianą. Jednak jak rzadko która legenda, ta w pełni odpowiada rzeczywistości. Wódka stała się uniwersalną walutą radzieckiego żołnierza, wymienialną na całą gamę towarów, a sama butelka wysokoprocentowego trunku potrafiła osiągać zawrotne ceny. Z jednej strony alkohol rozgrzewał na zimowym froncie, ale z drugiej, nawet niewielka dawka działała wyjątkowo mocno na niedożywionych żołnierzy, co często przynosiło dramatyczne skutki.

Procenty w okopach. Historia wódki na froncie radzieckim w czasie II wojny światowej
Źródło zdjęć: © Polska Zbrojna

Historia wydawania rosyjskim żołnierzom wódki sięga czasów Piotra I, jednak idea urzędowego zaopatrywania walczących oddziałów w alkohol na dobre powróciła dopiero w czasach sowieckich. Pierwszy raz masowo żołnierze dostali go podczas wojny z Finlandią. Na początku 1940 roku dowództwo Armii Czerwonej podjęło decyzję, aby zamarzającym na blisko 40-stopniowym mrozie żołnierzom dawać po 100 gramów wódki (dla lotników był koniak).

Motywacja do walki

Po otrząśnięciu się z pierwszych klęsk dowództwo Armii Czerwonej zaczęło myśleć o prostym, a zarazem skutecznym środku motywującym żołnierzy. Przydzielanie walczącym jednostkom alkoholu wydawało się idealnym rozwiązaniem. Oficjalnie takie praktyki usankcjonował rozkaz numer 0320 z 25 sierpnia 1941 roku, mówiący o tym, że od 1 września 1941 roku ma się rozpocząć wydawanie żołnierzom służącym na pierwszej linii po 100 gramów wódki na dobę. W rozkazie nie zapomniano też o odpowiednim zorganizowaniu zaopatrzenia oraz, co ważniejsze, skutecznej ochronie i kontroli dystrybucji tego jakże cennego towaru.

Niestety teoria i praktyka nie szły w parze. Pomimo niezwykle ostrych przepisów, szczegółowego sprawdzania stanu magazynów oraz wybierania zaufanych i - co ważniejsze - niepijących wartowników, wódka masowo znikała ze składów. Większości kradzieży dokonywali oficerowie sztabowi i zaopatrzeniowcy, którzy - poprzez umiejętne fałszowanie dokumentacji - przywłaszczali sobie pożądany trunek.

Co ciekawe, z transportu najczęściej ginęły zwykłe butelki. Najłatwiejsze zaś do upilnowania były dębowe beczki lub aluminiowe bidony służące niegdyś do przewożenia mleka. Wódkę często pobierano ze składu przed bitwą, a wydawano ją dopiero po walce, gdy niewielu żołnierzy pozostawało przy życiu.

Liczne nadużycia sprawiły, że z inicjatywy Stalina zreorganizowano cały system dystrybucji alkoholu, tak aby służył on motywowaniu żołnierzy do walki. Naczelne dowództwo 12 maja 1942 roku wydało rozkaz, na którego mocy wstrzymano codzienne wydawanie wódki wszystkim jednostkom frontowym. Przywilej ten pozostawiono jedynie tym pierwszoliniowym, odnoszącym sukcesy w działaniach bojowych. W ramach zachęty do walki zwiększono także normę do 200 gramów na dobę. W przypadku pozostałych jednostek frontowych wprowadzono spis dni świątecznych, w które miano wydawać dotychczasowe 100 gramów.

Rozkaz brzmiał nadzwyczaj surowo: "wszystkim pozostałym żołnierzom służącym na pierwszej linii wydawanie wódki po 100 gramów na osobę przeprowadzać tylko w następujące święta rewolucyjne i ludowe: 7-8 listopada (rocznica rewolucji październikowej), 5 grudnia (rocznica rozpoczęcia kontrnatarcia pod Moskwą), 1 stycznia (Nowy Rok), 23 lutego (Dzień Armii Czerwonej), 1-2 maja (Święto Pracy), 19 lipca (Dzień Sportowca), 16 sierpnia (Dzień Lotnika), 6 września (Międzynarodowy Dzień Młodzieży) oraz w święto pułkowe (dzień sformowania jednostki)". Paradoksalnie dzięki rozkazowi bardzo wielu żołnierzy dowiedziało się, że Międzynarodowy Dzień Młodzieży i Dzień Sportowca są jakimś powodem do świętowania… Rozkaz o 200 gramach szybko jednak zmodyfikowano i zmniejszono przyznawaną porcję do setki, ale tylko dla jednostek prowadzących natarcie. Tylko dla Frontu Zakaukaskiego, który był odcięty od pozostałych grup wojsk i linii zaopatrzenia, ustanowiono odrębne normy wydawania "napojów motywujących" - deficytową wódkę
zastąpiono miejscowym winem: po 200 gramów wina wzmacnianego lub 300 zwykłego.

Zaostrzony rygor

Chociaż w założeniu frontowe 100 gramów miało działać motywująco na żołnierzy, w praktyce wydawanie wódki przysparzało jednak wielu problemów. Nawet niewielka doza alkoholu działała wyjątkowo mocno na niedożywionych żołnierzy, co przynosiło dramatyczne skutki, jeśli trunek był wydawany przed atakiem. Tak wspominał jeden z weteranów: - Po okopie szedł szef kompanii z kubkiem i nalewał każdemu, kto chciał. Najczęściej pili młodzi żołnierze i nowo wcieleni rekruci. Leźli potem prosto pod kule i ginęli. Ci, którzy przeżyli kilka ataków, podchodzili do wódki z wielką ostrożnością.

Ze wspomnień weteranów wynika, że piła głównie piechota. Alkoholu unikali czołgiści i artylerzyści, gdyż nawet niewielka dekoncentracja kierowcy lub celowniczego mogła zaważyć na losie całej załogi.

Wiosną 1943 roku znowu zaostrzono rygory związane z wydawaniem wódki. Dowództwo uznało, że alkohol bardziej jest potrzebny zimą, więc wraz ze wzrostem temperatury zaczęto go oszczędzać. Sytuacja zmieniła się dopiero po bitwie pod Kurskiem, kiedy stopniowo rozluźniano sztywne zasady i rozszerzano kategorie jednostek uprawnionych do otrzymywania frontowych 100 gramów.

Płynna waluta

Na froncie papierowe pieniądze praktycznie nie przedstawiały żadnej wartości. Również na tyłach posiadanie gotówki nie na wiele się zdawało, gdyż w warunkach totalnego deficytu i systemu kartkowego i tak można było liczyć tylko na przydziałowe produkty. W takiej sytuacji wódka stała się jedną z najlepszych walut. Niepijący żołnierze wymieniali swój przydział na jedzenie lub tytoń. Jak wspominał znany sowiecki aktor komediowy Jurij Mikulin, 100 gramów wódki zawsze wymieniał po ustalonym kursie na 50 gramów słoniny.

Co ciekawe, alkohol był jedną z niewielu cennych rzeczy, którą ranni żołnierze mogli przywieźć z frontu na tyły. Według oficjalnych wojennych cen butelka wódki kosztowała 30 rubli, jednakże była ona praktycznie nieosiągalna dla przeciętnego obywatela. Na czarnym rynku ta cena najczęściej kształtowała się w granicach 500 rubli; tyle wynosiła dobra dwumiesięczna pensja robotnika (dla porównania szef sztabu pułku ze wszystkimi dodatkami otrzymywał 1300 rubli miesięcznego wynagrodzenia).

Trofiejny alkohol

Diametralna zmiana nastąpiła po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny okupowanych państw europejskich. Choć rosyjscy historycy pomijają tę kwestię milczeniem, to jednak sytuacja wymknęła się wówczas spod kontroli. Wprawdzie w pierwszoliniowych atakujących jednostkach oficerom na ogół udawało się utrzymywać kontrolę nad spożyciem trunków, jednak podążające za nimi jednostki tyłowe stanowiły prawdziwą plagę dla miejscowej ludności. O ile "samozaopatrywanie się" wojsk nie było dla dowództwa żadnym problemem, o tyle masowe zatrucia metanolem i skażonym spirytusem technicznym traktowano już bardzo poważnie. Większość ze strat niebojowych z lat 1944-1945 wynikała właśnie z zatrucia metanolem, którego duże ilości celowo pozostawiały wycofujące się wojska niemieckie. Chociaż dzięki obfitości zdobycznego alkoholu znacząco zmniejszyła się rola "narkomowskich" (od narodnowo komisarja - przyp.) 100 gramów, to przydziałowa setka pozostała jednym z podstawowych przywilejów nacierających jednostek aż do samego końca wojny.

Adam Kaczyński, "Polska Zbrojna"

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)