ŚwiatProblematyczne problemy NATO

Problematyczne problemy NATO

Czołowi politycy NATO usilnie główkują nad tym, jak uzasadnić dalsze istnienie paktu. A także nad tym, jak ukryć jego prawdziwą rolę jako światowego policjanta czy wręcz najemnego bandyty, działającego na zlecenie Stanów Zjednoczonych.

25.02.2009 | aktual.: 26.02.2009 10:12

Efektem tego główkowania jest nowa koncepcja strategiczna, jaką zaprezentował sekretarz generalny NATO, Jaap Hoop de Scheffer przy okazji ostatniego szczytu w Krakowie. Misja holenderskiego polityka na tym stanowisku kończy się 31 lipca br. Zapewne będzie chciał przejść do historii jako reformator - coś jak król Maciuś I. Scheffer przedstawił sześć problemów, którymi - jego zdaniem - powinien zająć się Sojusz Północnoatlantycki.

Jest to lista dość kuriozalna, biorąc pod uwagę, że NATO jest organizacją militarną, a nie np. strażą ekologiczną czy urzędem nadzoru energetycznego. Dlatego też warto bliżej przyjrzeć się propozycjom sekretarza generalnego, będącym kolejnym wykwitem intelektu natowskich mózgowców.

Gaz i topniejąca Arktyka

Scheffer uważa, że kraje NATO muszą jasno określić nowe zagrożenia. Nie wystarcza już powtarzana z uporem maniaka wojna z terroryzmem czy zapobieganie rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia. Te zagadnienia NATO już przerabiało. Z wiadomym skutkiem - ani nie zlikwidowano terroryzmu, ani też nie osiągnięto widocznych rezultatów w kwestii programów nuklearnych niektórych państw. Brak sukcesu wymusza zatem poszukiwanie innych pól działania. Szef NATO widzi tu takie problemy, jak bezpieczeństwo energetyczne, zmiany klimatu czy upadające państwa.

Spoglądając na tę listę, człowiek myślący zada sobie pytanie: w jaki sposób pakt wojskowy może zapewnić stabilność dostaw energii? Ustawić żołnierzy przy rurociągach? A może zaatakować rosyjskie złoża gazowe? Udała się okupacja Iraku, to może spróbować z Rosją? Niezbyt jasne jest także to, jak sojusz wojskowy może przeciwdziałać zmianom klimatycznym. Może należałoby ustanowić stałe bazy w rejonie Arktyki, do których permanentnie dowożono by w chłodniach zmrożony lód z Alaski?

Zdaniem sekretarza generalnego, NATO musi się zastanowić nad tym, jak w opisanych wyżej przypadkach zastosować artykuł V Traktatu Waszyngtońskiego. Jak wiadomo, zapisy tego artykułu mówią o obronie państwa członkowskiego przed atakiem z zewnątrz. W przypadku ocieplającego się klimatu chodzi zapewne o obronę przed atakiem ciepłych wód powstających z topniejących lodowców. Bombardowanie lodowców będzie raczej mało skuteczne - jeszcze bardziej się roztopią.

Zdając sobie zapewne sprawę z bezsensu zastosowania militarnych środków odwetowych zarówno w odniesieniu do agresywnej Arktyki, jak i ewentualnego przerwania dostaw energii, Scheffer wynajduje ciekawą formułkę polityczną. Uważa mianowicie, że nie zawsze potrzebna jest militarna interwencja, którą może zastąpić tzw. kolektywna odpowiedź, co z kolei wymaga "wzmocnienia koncepcji sojuszniczej solidarności".

Z tego górnolotnego bełkotu nie wynika, na czym np. ma polegać wyżej wspomniana kolektywna odpowiedź. Jeżeli na zajęciu wspólnego stanowiska, to jest to działanie tak oczywiste, że aż banalne.

Problemy, którymi pasjonuje się sekretarz generalny NATO, należą do kwestii o charakterze globalnym, nad których rozwiązaniem powinni poważnie zastanowić się politycy oraz specjaliści, bez względu na przynależność do jakiegokolwiek sojuszu wojskowego. Forsowanie tych problemów jako wyzwań dla paktu militarnego jest nie tylko z gruntu fałszywe, lecz również intelektualnie niezwykle żałosne. Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do tzw. państw upadających. Czy w tym przypadku NATO ma zamiar interweniować militarnie, czy też wystarczy kolektywna odpowiedź w stylu "serdecznie wam współczujemy?” Być może pan Scheffer patrzy jednak perspektywicznie i wśród upadłych państw widzi Stany Zjednoczone.

Ratując USA pragnie tym samym uratować NATO, które bez Stanów nie ma kompletnie racji bytu. Beznadziejna walka z hakerami

Wśród wyzwań, przed którymi stoi NATO, wymieniono również piractwo, cyberterroryzm i obronę przed hakerami. W odróżnieniu od zmian klimatycznych jest to rzeczywisty problem, z którym muszą sobie radzić wszyscy dysponujący tajemnicami wojskowymi. Jak na razie brukselska Kwatera Główna NATO nie była obiektem ataku ze strony hakerów. Atak taki miał natomiast miejsce w stosunku do amerykańskiego resortu obrony.

W listopadzie ubiegłego roku komputery Pentagonu został zaatakowane przez tzw. "złośliwy software”, specjalnie zaprojektowany do uszkadzania militarnych sieci komputerowych. Wirus ten w błyskawicznym tempie rozprzestrzenia się na wiele sieci. W tym przypadku zaatakował on komputery wchodzące w skład tzw. systemu GIG (Global Information Grid - Globalna Sieć Informacyjna) obejmującego 17 milionów komputerów, z których wiele zawiera tzw. informacje wrażliwe.

Atak elektroniczny został ukierunkowany zwłaszcza na komputery sztabu Centralnego Dowództwa Wojsk USA nadzorującego działania wojsk amerykańskich w Iraku i Afganistanie. Amerykańskim specjalistom nie udało się wykryć źródła wirusa. Na wszelki wypadek zabroniono używania przenośnych komputerów. Decyzja ta na niewiele się zdała, skoro osoby pracujące w instytucjach o newralgicznym znaczeniu w dalszym ciągu mogły mieć prywatne komputery w swoich prywatnych mieszkaniach. Skutek był taki, że w styczniu br. ukradziono trzy komputery z mieszkania jednego z pracowników narodowego laboratorium nuklearnego w Los Alamos.

Przy okazji wyszło na jaw, że z centrum w niewyjaśniony sposób zniknęło aż 80 komputerów. Według oficjalnych informacji, niektóre z nich miały uniemożliwiające odczyt programy szyfrujące. Skoro niektóre miały, to inne nie miały, z czego wynika, że nastąpił przeciek tajnych informacji z supertajnego laboratorium. Można oczywiście doskonalić systemy zabezpieczenia przed atakami elektronicznymi. Jednak walka z hakerami jest równie beznadziejna, jak wojna z terroryzmem. Wobec przeciwnika działającego z ukrycia za pomocą coraz bardziej wyrafinowanych metod bezradne stają się potężne armie wyposażone w bombowce, lotniskowce czy transportery opancerzone.

Z uzmysłowienia sobie tego faktu powinien wypływać następujący wniosek: im mniej agresji, wojen, okupowania obcych terytoriów i tworzenia sobie wrogów, tym większe prawdopodobieństwo uniknięcia niebezpieczeństwa nieprzewidywalnych ataków zarówno elektronicznych, jak i bombowych.

Z Rosją w tle

Scheffer przyznaje, że NATO nie jest w stanie poradzić sobie z sytuacją w Afganistanie. Dostrzega - lepiej późno niż wcale - że do zapewnienia tam pokoju i bezpieczeństwa potrzebne są cywilne instrumenty polityczne i ekonomiczne. W tym kontekście widzi też rolę organizacji międzynarodowych, jak ONZ czy UE. Podejście takie nie oznacza jednak rezygnacji ze zwiększenia zaangażowania militarnego w Afganistanie. W wyniku rozmów z ministrami krajów członkowskich NATO sekretarz generalny doszedł do wniosku, że wszyscy oni zgadzają się na dalsze umocnienie obecności militarnej. Tym samym państwa NATO realizują strategiczną linię nowej administracji amerykańskiej, zakładającą wzmocnienie kontroli wojskowej nad Afganistanem.

Amerykański sekretarz obrony wspominał o wysłaniu do Afganistanu dalszych 17 tys. żołnierzy. Kilkuset wojaków mają wysłać Niemcy, a Włochy mają zamiar przywrócić stan swojego kontyngentu, który swego czasu został zredukowany. Polska, co prawda, nie zamierza zwiększać liczby żołnierzy w Afganistanie, jednak i tak ma ich ponad miarę. Kontyngent wojskowy rozrósł się do 1,6 tys. żołnierzy, a ponadto w okresie od kwietnia do października polskie wojska okupacyjne będą odpowiedzialne za lotnisko w Kabulu. Spośród krajów będących poza sojuszem chęć czynnego zaangażowania się w afgańską awanturę wyraziła Ukraina, której nie straszny jest kryzys pustoszący banki i złożone tam oszczędności obywateli. Ukraina bowiem usilnie, niemal na klęczkach, zabiega o przyjęcie do NATO. Podobnie, jak skonfliktowana z Rosją Gruzja.

Obecnie w Afganistanie znajduje się w ramach tzw. sił ISAF 5 tys. żołnierzy – 10-krotnie więcej niż na początku okupacji – z 41 państw. Nie wszyscy jednak ulegają amerykańskiej presji.

W momencie, gdy natowscy notable debatowali w Krakowie, prezydent Kirgizji Kurmanbek Bakijew podpisał ustawę o zamknięciu amerykańskiej bazy wojskowej Manas. Wojska USA mają opuścić teren bazy w ciągu 180 dni. Swoją decyzję władze Kirgizji uzasadniają względami finansowymi. Twierdzą, że strona amerykańska odmówiła od lutego br. płacenia za wynajęcie terenów wojskowych. Wiadomo też, że w Kirgizji narastał opór przeciwko obecności wojsk amerykańskich po tym, jak jeden z żołnierzy bezkarnie zastrzelił miejscowego cywila. Baza ta miała dla Stanów Zjednoczonych strategiczne znaczenie. Stanowiła punkt przerzutowy dla 15 tysięcy amerykańskich żołnierzy i tranzytu 500 ton towarów. Waszyngton już szuka nowych dróg tranzytowych prowadzących do Afganistanu. Z deklaracjami pomocy wystąpiły dwa państwa – Uzbekistan i Tadżykistan. Stosunki z tym pierwszym krajem są jednak wciąż napięte. Tamtejsze władze nakazały Amerykanom opuszczenie bazy wojskowej w odwecie za krytykę krwawego stłumienia powstania przeciwko rządowi.
Realna jest natomiast współpraca z Tadżykistanem, który już zaoferował udostępnienie swojej przestrzeni powietrznej dla transportu dostaw o charakterze niewojskowym. Do kwatery NATO w Brukseli pofatygował się osobiście tadżycki prezydent Emomali Rahmon po to, aby omówić - jak to zostało określone w oficjalnym komunikacie - specyficzne obszary współpracy. Kluczową jednak rolę w tej kwestii odgrywa Rosja. To przez jej terytorium przechodzi około 70% dostaw dla amerykańskich wojsk w Afganistanie.

Ewentualne zerwanie przez Rosję umów tranzytowych oznaczałoby totalną klęskę całej tej operacji militarnej. Rosji zależy jednak na stabilizacji, nawet względnej i niezbyt pewnej, w zapalnym sąsiednim rejonie. Dlatego też w ostatnich dniach strona rosyjska wyraziła zgodę na amerykańską prośbę dotyczącą kolejnego transportu kontenerów o niewojskowym przeznaczeniu.

Dla nowej administracji amerykańskiej stosunki z Rosją nabierają zatem szczególnego znaczenia. Wspomniała o tym sekretarz stanu Hillary Clinton mówiąc, iż nadarza się kolosalna okazja do wypracowania consensusu nie tylko w kwestii afgańskiej, lecz także w sprawach dotyczących nierozprzestrzeniania broni jądrowej czy układu rozbrojeniowego START.

W podobnym duchu wypowiedział się rosyjski minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow. W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika Der Spiegel stwierdził, iż Rosja optuje za rozbrojeniem, za tym, aby ustanowione zostały pułapy ilościowe pocisków balistycznych i rakiet, aby utrzymana była równowaga w zakresie ofensywnej broni strategicznej.

W całym powojennym okresie w stosunkach między Moskwą a Waszyngtonem przeplatały się momenty konfrontacji i dialogu, a nawet współpracy. Wszystko wskazuje na to, że po okresie konfrontacyjnej polityki Busha nadszedł czas na dialog i polepszenie wzajemnych stosunków. O tym jednak decydować będą Stany Zjednoczone, a nie nominalne szefostwo NATO, czy też politycy państw członkowskich.

Bolesław K. Jaszczuk

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)