Trwa ładowanie...
29-05-2013 13:41

Problem polskich dzieci we Włoszech. Matki nie chcą uczyć ich polskiego; brakuje też szkół

Być Polakiem jest wciąż wstydliwe. Stąd też wiele polskich kobiet ukrywa swoją narodowość. Zjawisko to jest coraz bardziej widoczne w przypadku rodzin mieszanych. On Włoch, ona Polka i dzieci, które przez takie zachowanie matki nie mówią ani słowa po polsku. Paradoksalnie o dwujęzyczność własnych dzieci zabiegają włoscy tatusiowie. To oni w większości przypadków zapisują dzieci do polskich szkół – pisze dla WP.PL Polka mieszkająca od lat w Neapolu.

Problem polskich dzieci we Włoszech. Matki nie chcą uczyć ich polskiego; brakuje też szkółŹródło: PAP, fot: Marcin Bielecki
d3pckf8
d3pckf8

- Poznałem moją żonę 8 lat temu – opowiada Gino z Cassino. - Po ślubie często jeździliśmy do Polski. Do dziś pamiętam jak niezręcznie się czułem, gdy moi teściowie z uśmiechem na twarzy mówili do mnie, a ja nic nie rozumiałem. Kiedy urodził się nasz syn, ograniczyliśmy podróże ze względu na wiek dziecka. Pojechaliśmy ponownie do Katowic po 4 latach. I wtedy zorientowałem się jak wielki błąd wychowawczy popełniliśmy – opowiada mężczyzna. I dodaje: moja żona nie mówiła do synka po polsku, a ja nie zwracałem na to uwagi. I gdy zobaczyłem jak dziadek tuli do siebie wnuczka, mówi do niego czułe słowa, a mój syn nie odpowiada, bo nie rozumie, przypomniałem sobie jak ja się czułem parę lat temu. Po powrocie do Włoch pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było wyszukanie polskich szkół. Moja żona twierdziła, że to nie jest dobry pomysł, ponieważ dziecko zaczyna chodzić do włoskiej szkoły i lepiej mu nie mieszać w głowie. Ale postawiłem na swoim. Moja żona, po paru miesiącach, kiedy usłyszała naszego syna, który śpiewał
polską kolędę ze łzami w oczach przyznała mi rację.

Ale zdarzają się też takie przypadki, że rodzice – Polacy mówią do swoich dzieci tylko po włosku. Wytłumaczenie jest zawsze to samo: "chcę by moje dziecko dobrze przystosowało się do nowej rzeczywistości".

Cicha wojna

Problemem nie jest jednak tylko brak chęci ze strony rodziców dzieci, ale również dostępność szkół, w których mogą uczyć się języka polskiego. Poza granicami kraju przebywa około 300 tysięcy polskich dzieci, z czego tylko 14,8 tysięcy uczęszcza do szkół przy polskich placówkach dyplomatycznych tzw. SPK (Szkolne Punkty Konsultacyjne). Są to szkoły bezpłatne, bo utrzymywane przez stronę polską. Niestety, jak potwierdzają dane korzysta z nich znikoma część polonijnych dzieci. W większości przypadków spowodowane jest to odległością jaka dzieli rodziny od placówek. Dlatego powstały i powstają liczne szkoły społeczne prowadzone przez polonijnych działaczy i nauczycieli. Są to szkoły, które utrzymują się ze składek rodziców. W dobrych szkołach społecznych program nauczania opiera się na bazie programowej opracowanej przez MEN, z której korzystają też szkoły SPK, a nauczyciele posiadają takie same kwalifikacje jak nauczyciele z placówek dyplomatycznych.

Problem w tym, że między tymi szkołami prowadzona jest cicha wojna. Wojna, którą kreują same ministerstwa poprzez błędną politykę finansową. Jak twierdzi Kongres Oświaty Polonijnej „brak adekwatnego wsparcia szkół społecznych w porównaniu do wieloletniego i systematycznego przeznaczania funduszy na SPK to jawna dyskryminacja. Każde dziecko powinno mieć równe szanse i prawo do nauki”.

d3pckf8

Szkoły społeczne mogą ubiegać o jednorazowe dofinansowanie poprzez tak zwane projekty edukacyjne, które zanim zostaną przekazane do MSZ przechodzą przez konsulaty. Jednak zdaniem przedstawicieli szkół brakuje w odpowiednim czasie informacji o rozpisanych konkursach. Szkoły narzekają też na nieuzasadnione odrzucanie projektów i co gorsza, w niektórych przypadkach, aprobację projektów nieistniejacych szkół, bez wstępnej osobistej weryfikacji. Ich zdaniem brakuje też kryteriów rozdzielania środków. W związku z tym, jednym z postulatów podczas IV Zjazdu Nauczycieli Polonijnych było przywrócenie Polonijnej Rady Konsultacyjnej i utworzenie komisji, która zajmie się oceną nadsyłanych projektów.

- Nauczyciele ze szkoły ministerialnej mają wielokrotnie większe wsparcie, wyższe wynagrodzenie. My jesteśmy społecznikami, my robimy te szkoły bo chcemy je robić, bo nam na nich bardzo zależy. Zacznijcie nas poważnie traktować – postulowała Marta SzutkowskaKiszkiel, dyrektorka polskiej szkoły w Irlandii w czasie spotkania z wiceministrem resortu edukacji. - My mamy dużo gorzej, musimy sami starać się o finanse, o wszystko sami zabiegać i walczyć, i niejednokrotnie przekonywać rodziców, którzy patrzą na nas wilkiem, bo nie jesteśmy szkoła ministerialną – przekonywała.

We Włoszech oświata polonijna jest zdominowana przez placówki dyplomatyczne. Przy konsulatach działają 4 SPK, do których uczęszcza łącznie 900 dzieci i garstka sobotnich szkół społecznych. Mowa tu o 5 czy 6 szkołach. Dla porównania w Wielkiej Brytanii, w Polskiej Macierzy Szkół, organizacji charytatywnej wspierającej polską edukację, jest zarejestrowanych ponad 100 szkół społecznych. Z pewnością jest to spowodowane brakiem uznania dla takich szkół, ale i też podejściem Polaków do swojej polskości. Ponadto KOP (Kongres Oświaty Polonijnej) twierdzi, że: „brak konkretnych działań ze strony resortów prowadzi do podziałów i polaryzacji stanowisk, rodzi frustrację i agresję. Dzieli to środowiska, a nie jednoczy wokół nadrzędnego celu, którym jest edukacja na najwyższym poziomie i radość wszystkich, którzy są nią objęci, niezależnie od miejsca i statusu szkoły”.

Szerszy problem

Równie dobrze odnosi się to również do organizacji polonijnych. We Włoszech zarejestrowanych jest 40 stowarzyszeń polonijnych, z czego tylko połowa jest zrzeszona w dwóch walczacych między sobą federacjach. Pozostałe stowarzyszenia toczą mniejsze bitwy. Donosy, kontrole i wzajemne oczernianie. O jakiejkolwiek współpracy między organizacjami można mówić tylko wtedy, kiedy dzielą ich setki kilometrów. A wszystko po to, by udowodnić swoją przewagę w danym terytorium i pozyskać największą ilość środków, które i tak na koniec trafią do wybranych. Tak jak to stało się z polonijną gazetą „Nasz Świat”, która ubiegała się o dofinsowanie w MSZ. Jest to dwutygodnik o nakładzie 17 tyś. egzemplarzy z dystrybucją na całe Włochy. MSZ odmówiło, przyznając jednocześnie środki dla biuletynu wydawanego przez Związek Polaków we Włoszech, o nakładzie tysiąca egzemplarzy, który ukazuje się dwa razy do roku. Biuletyn „Polonia Włoska” otrzymują członkowie związku i wybrane osoby. A we Włoszech mieszka około 140 tysięcy Polaków.

d3pckf8

Burzliwa atmosfera wśród organizacji polonijnych, jaka panuje obecnie we Włoszech zainteresowała Senacką Komisje ds Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą, która 14 maja br. zorganizowała Okrągły Stół Polonii Włoskiej pod hasłem „Łaczymy cele i działania”. Na spotkanie przybyło 13 organizacji. Niektóre z nich po raz pierwszy miały prawo do głosu na forum publicznym. Podczas spotkania głośno powiedziano o nierównościach w traktowaniu i o trudnościach, z jakimi borykają się stowarzyszenia, domagając się interwencji i zmian w postępowaniach MSZ. Zwłaszcza w dziedzinie dofinansowań szkolnictwa polonijnego.

Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci traci

Podczas, gdy trwa ogólna walka o dofinansowania, te nieliczne szkoły społeczne, które działają od niedawna we Włoszech - walczą o przetrwanie. Szkoły, które przedstawiły projekty edukacyjne otrzymały połowę z tego o ile wnioskowały. Ale są też szkoły, którym, bez uzasadnienia, odmówiono jakiejkolwiek pomocy. Czyżby rzeczywiście szkoły społeczne były niepotrzebne?

Małgorzata z Sanoka, która przyjechała do Neapolu, 8 lat temu wspomina: przyjechałam tu z moim 4-letnim synem, który z racji swojego wieku szybko nauczył się włoskiego i dostosował do nowych warunków. Jednocześnie zależało mi na tym, by moje dziecko nie zatraciło polskiej mowy. Na ile mogłam rozmawiałam z nim po polsku. Rozglądałam sie za polską szkołą. Znalazłam w Rzymie przy Ambasadzie, oddaloną ode mnie o 200 km. Niestety, praca nie pozwoliła mi na dojazdy do szkoły. Więc każdego wolnego wieczoru uczyłam się z synkiem języka polskiego. Potem musiałam wrócić do Polski i tutaj zaczęła się prawdziwa tragedia. Syn miał ogromne trudności w szkole i w życiu towarzyskim. Gdyby wówczas istniały szkoły społeczne w moich okolicach z pewnością posłałabym tam mojego syna. Nie rozumiem dlaczego tak mało ich istnieje? Przecież to dla naszych dzieci, dla ich przyszłości.

Anna Smolińska, korespondentka Wirtualnej Polski z Neapolu

d3pckf8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3pckf8
Więcej tematów