Prezydent w szpitalu, przeciwnicy świętują obalenie reżimu
Młodzi przeciwnicy prezydenta Jemenu Alego Abd Allaha Salaha świętowali w stolicy kraju Sanie - jak to nazwali - obalenie reżimu. Prezydent wyjechał na leczenie do Arabii Saudyjskiej po piątkowym ataku, w którym został ciężko ranny.
- Dzisiaj narodził się nowy Jemen - śpiewało kilkudziesięciu uczestników ruchu kontestacji wobec jemeńskiego prezydenta, zgromadzonych niedaleko stołecznego uniwersytetu.
- To już koniec, reżim upadł - odpowiadali inni.
Salah, ciężko ranny podczas piątkowego ataku rebeliantów na meczet w pałacu prezydenckim, przybył w nocy z soboty na niedzielę do Rijadu, gdzie ma być poddany leczeniu.
Amerykańska telewizja CNN podała, powołując się na saudyjskie źródła rządowe, że natychmiast po przylocie do stolicy Arabii Saudyjskiej jemeński prezydent został przewieziony do szpitala.
Jak poinformowała stacja BBC, powołująca się na jemeńskie źródła rządowe, w klatce piersiowej prezydenta, w okolicy serca, utkwił 7-centymetrowy odłamek granatu.
Bliski współpracownik prezydenta, którego cytuje agencja AFP, twierdzi, że Salah ma jedynie "zadraśnięcia i poparzenia na twarzy i piersi".
Według przedstawiciela saudyjskich władz, na którego powołuje się AFP, po leczeniu Salah ma wrócić do Jemenu. Nie sprecyzował jednak, kiedy to nastąpi.
Tymczasem obowiązki prezydenta Jemenu, a także zwierzchnika sił zbrojnych, przejął wiceprezydent Abd Rabu Mansur Hadi. Jak poinformowała w niedzielę telewizja Al-Arabija, Hadi ma spotkać się z dowódcami wojskowymi i synami rannego Salaha; nie ujawniono jednak w jakiej dokładnie sprawie.
Od kilku miesięcy opozycja domaga się ustąpienia Salaha, który autorytarnie rządzi Jemenem od 1978 roku. Dochodzi do krwawych starć sił rządowych z przeciwnikami prezydenta. W kraju panuje kompletny chaos, bo mimo wcześniejszych ustaleń Salah odmówił podpisania porozumienia z opozycją i przekazania władzy.
Opuszczenie kraju w czasie takiej niestabilności, nawet na leczenie, może - jak pisze agencja Reuters - utrudnić Salahowi utrzymanie władzy, może też być uznane za pierwszy krok do jej przekazania.
Według Mohammeda Nagi al-Szajefa, przedstawiciela plemienia pozostającego w sojuszu z prezydentem Jemenu, podczas piątkowego ataku na w meczet w pałacu prezydenckim w świątyni znajdowało się ok. 200 osób. W następstwie tego ostrzału artyleryjskiego śmierć poniosło 11 osób, a 124 zostało rannych.