Prezydent Boliwii nawołuje do spokoju
Nowy prezydent Boliwii Carlos Mesa odwiedził w sobotę centrum buntu ludowego, który obalił jego poprzednika, miasto El Alto i wezwał do położenia kresu przemocy, w wyniku której od ubiegłego miesiąca śmierć poniosły 74 osoby.
19.10.2003 | aktual.: 19.10.2003 09:09
Liczące 400 tys. mieszkańców ubogie miasto nieopodal stolicy La Paz było ośrodkiem inspirowanych przez Indian protestów przeciwko wolnorynkowej polityce rządu, której przeciwnicy twierdzili, że oddaje obcokrajowcom bogactwa naturalne najbiedniejszego kraju Ameryki Łacińskiej.
Barykady zaczęły znikać z ulic El Alto w piątek, kiedy ustąpił dotychczasowy prezydent Gonzalo Sanchez de Lozada. Przyczyną jego odejścia były protesty, które odcięły zaopatrzenie stolicy w żywność i paliwo.
Carlos Mesa powiedział mieszkańcom El Alto, że "już nigdy więcej nie powinniśmy tracić życia ludzkiego w walkach z rządem". Evo Morales, przywódca Indian, który był drugi w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich i jest symbolem zorganizowanej siły Indian, również wezwał do spokoju "dopóki rząd nie zorganizuje się i nie spełni żądań społeczeństwa".
Mesa, dotychczasowy wiceprezydent, może formalnie pozostać na stanowisku szefa państwa do 2007 roku, czyli do końca kadencji swojego poprzednika, jednak już zapowiedział przyspieszone wybory prezydenckie, co sugeruje, że zamierza być tylko tymczasowym prezydentem.
Nowy szef państwa stoi przed skomplikowanymi problemami, ponieważ gospodarka znajduje się w zastoju, zaś on sam nie ma żadnej bazy politycznej, jest bowiem politykiem niezależnym.
Mesa będzie musiał negocjować z grupami indiańskimi, które dowiodły, że są w stanie zatrzymać gospodarkę kraju.
Większość liczącej 8 milionów ludności Boliwii żyje za mniej niż 5 dolarów tygodniowo, a przeciętna długość życia w niektórych rejonach tego andyjskiego kraju wynosi mniej niż 45 lat.