Prezydencki podpis w grze politycznej
W procedurze podpisywania i ogłaszania ustaw
przez prezydenta znajduje się luka, która daje głowie państwa
dowolność, jeśli chodzi o formę i czas informowania opinii
publicznej o podjętych decyzjach. W efekcie ta ważna instytucja
ustrojowa, kończąca procedurę legislacyjną, staje się elementem
gry politycznej, ostrzega "Gazeta Prawna".
23.08.2005 | aktual.: 23.08.2005 06:27
Konstytucja daje prezydentowi 21 dni na podpisanie bądź zawetowanie danego aktu prawnego po jego uchwaleniu przez parlament. Przepisy nie regulują jednak zasad informowania obywateli o ważnych dla nich decyzjach. W efekcie zdarza się, że część podpisanych ustaw ogłaszanych jest przez prezydenta w świetle reflektorów, inne podpisywane są bez rozgłosu, a obywatele dowiadują się o tym fakcie z kilkudniowym opóźnieniem.
Czy jednak odmienne sposoby podchodzenia do zatwierdzanych przepisów wynikają jedynie z ich wagi i znaczenia? "Gazecie Prawnej" nie udało się uzyskać odpowiedzi na to pytanie w Pałacu Prezydenckim. Wątpliwości jednak się pojawiają, zwłaszcza jeśli podpis prezydenta staje się elementem kampanii wyborczej jednego z kandydatów na prezydenta. Tak było w przypadku kontrowersyjnej ustawy o emeryturach górniczych, kiedy to o decyzji prezydenta poinformował kandydat na ten urząd.
Profesor Mirosław Granat, konstytucjonalista z UMCS w Lublinie, uważa, że w przypadku ustawy o emeryturach górniczych w sensie prawnym wszystko się zgadzało. Prezydent dochował terminu, jaki miał na podpisanie tego aktu prawnego, natomiast dalej rozegrano to w sposób polityczny. Niestety, prawo na to nic nie poradzi, tutaj ważny jest obyczaj polityczny. Sensowna praworządna praktyka powinna polegać na tym, że jeżeli prezydent podpisze ustawę, powinien o tym niezwłocznie poinformować, konkluduje "Gazeta Prawna". (PAP)