Trwa ładowanie...
d4lu31q
03-08-2011 08:11

Prezes bierze 900 pensji pracownika - co na to prezydent?

Jak ratować USA przed zapaścią? Nie wystarczą cięcia budżetowe, dotyczące głównie środków na edukację dla dzieci gorzej sytuowanych oraz badania i rozwój. Trzeba by raczej zmusić tych najobrzydliwiej bogatych, żeby dołożyli się do uzdrowienia budżetu - zlikwidować ulgi podatkowe dla wielkich korporacji oraz najzamożniejszych Amerykanów (prezes Wal-Martu zarabia... 900 razy tyle, co przeciętny zatrudniony w jego korporacji). Niestety - tego nie potrafi nawet najpotężniejszy człowiek w kraju, sam Barack Obama - pisze Michał Sutowski w Wirtualnej Polsce.

d4lu31q
d4lu31q

Co to jest polityka w USA? To taki sport, gdzie kilkuset ludzi spiera się miesiącami o budżet, a na końcu i tak wygrywa Tea Party. Lekko zmodyfikowany bon mot Gary'ego Linekera pasuje jak ulał do niedawnej debaty nad podniesieniem progu długu publicznego. Napięcie rosło, dyskusja przybierała tony apokaliptyczne, Republikanów brytyjski dygnitarz nazwał nawet "pomyleńcami” - w ostatniej niemal minucie zawarto "trudny kompromis". Bez lewicy Demokratów i bez... Tea Party. Republikańska ekstrema gardłowała najgłośniej przeciw przedwczorajszemu porozumieniu - ale to to tak naprawdę jej zwycięstwo. Znów cięcia socjalne i znów żadnych podwyżek podatków - mokry sen amerykańskiej prawicy znów się ziścił - siłą większości Demokratów i resztką prezydenckiej charyzmy Baracka Obamy.

W sytuacji kryzysowej nietrudno o moralny szantaż - zagrożenie USA niewypłacalnością okazało się cepem na głowy wszystkich krytyków absurdalnego i niesprawiedliwego porozumienia ponadpartyjnego. Demokratka Pelosi z troską napominała kongresmenów, by pomyśleli, co się stanie, gdy USA będą niewypłacalne; jej republikański kolega Ryan z pseudopowagą ogłosił: - Obie partie są odpowiedzialne za to bagno i obie muszą współpracować, żeby nas z tego bagna wyciągnąć. Trudno w tej sytuacji nie zgodzić się z Katriną vanden Heuvel, redaktorką magazynu "The Nation”, że "obie partie rozwiodły się ze zdrowym rozsądkiem”.

Za gigantyczny dług publiczny odpowiada kilka czynników - programy socjalne, ochrona zdrowia dla emerytów i wydatki na edukację w stosunkowo najmniejszym stopniu. Nigdy dość przypominać, że USA dekadę temu miały budżetową nadwyżkę – George W. Bush szybko sobie z nią poradził, wprowadzając ulgi podatkowe dla najzamożniejszych Amerykanów i wielkich korporacji oraz angażując kraj w dwie horrendalnie drogie wojny. Ustawodawstwo medyczne uczyniło z socjalnych programów Medicare żyłę złota dla tych samych korporacji, które tak łatwo dziś unikają płacenia podatków. Rozwarstwienie dochodowe rośnie w USA w zastraszającym tempie - 40 lat temu prezes General Motors zarabiał 60 razy tyle, co jego pracownik. Dziś prezes Wal-Martu zarabia... 900 razy tyle, co przeciętny zatrudniony w jego korporacji. W 2005 roku 21,2% narodowego przychodu skupione było w rękach... 1% obywateli. Te wszystkie tendencje narastają, spadają za to płace realne słabnącej klasy średniej.

Dziś USA ma prawie 9% bezrobocia, a obecny wzrost gospodarczy praktycznie nie kreuje nowych miejsc pracy. Mimo to, obie partie zgodnie uznają redukcję deficytu budżetowego za polityczny priorytet, z kolei agencje ratingowe – te same, które do ostatnich dni przed krachem z 2008 wysoko waloryzowały najbardziej ryzykowne, a wkrótce śmieciowe, instrumenty finansowe – groziły obniżką ratingu amerykańskiego długu, jeśli za dwupartyjnym porozumieniem nie pójdą radykalne cięcia budżetowe...

d4lu31q

Czy ktoś coś z tego rozumie? Gospodarka USA potrzebuje konsumpcji, której nie zapewnią spadające dochody klasy średniej – próba ominięcia problemu kredytem już raz zakończyła się katastrofą. Długofalowe zmniejszenie deficytu jest oczywiście wskazane, ale nie uda się z pewnością, jeśli budżetowe cięcia zarżną w międzyczasie głównego beneficjenta amerykańskiego socjalu – i tak biedniejącą klasę średnią. Amerykanie nigdy nie dopną budżetu, jeśli nie dołożą się do niego najbardziej zamożni - w warunkach amerykańskich oznacza to: obrzydliwie bogaci. Mimo tego, prezydent Obama kupił republikańską opowieść o deficycie, jako głównym problemie i rządzie w Waszyngtonie, który jest zawsze źródłem problemów, a nigdy rozwiązaniem. Ile warte dziś jest jego hasło: "wygrajmy przyszłość”, skoro gigantyczne cięcia dotyczą m.in. środków na edukację dla dzieci gorzej sytuowanych oraz badania i rozwój? Po zaplanowanych cięciach ich udział w budżecie będzie jednym z najniższych od kilku dziesięcioleci.

Komentator "Sueddeutsche Zeitung" trafił w sedno: okazało się, że najpotężniejszy człowiek w kraju nieograniczonych możliwości nie potrafi zmusić najbogatszych, żeby dołożyli się do uzdrowienia budżetu. I choć Tea Party raczej nie wygra najbliższych wyborów prezydenckich - Republikanie, licząc na zniechęcony elektorat Obamy wystawią zapewne umiarkowanego kandydata - to "herbaciane” pomysły ekonomiczne wciąż wiodą prym. Niskie podatki dla wielkich korporacji, niskie (albo żadne) wsparcie dla zdecydowanej większości Amerykanów, tych poniżej progu ćwierć miliona dochodu rocznie.

Warto się uczyć od Tea Party, choć może niekoniecznie ekonomii – na amerykańskiej lewicy powstał właśnie nowy ruch. American Dream Movement ma ambicje "dociskać” prezydenta i Demokratów, odwołując się do ideałów, na których Baracka Obamę wyniesiono do władzy: przyzwoitych miejsc pracy, dostępnej edukacji, godnej emerytury, bezpiecznej przyszłości dzieci i całych społeczności. Być może to ADM – poprzez zorganizowaną presję, pikiety, demonstracje, listy i akcje internetowe – zadecyduje, czy "śmiałość nadziei” okaże się czymś więcej niż pustą obietnicą. Prezydent Roosevelt w odpowiedzi na propozycje lewicowych reform odpowiedział ponoć związkowcom: "świetny pomysł. Wyjdźcie na ulice i zmuście mnie do tego”. Wyszli. Wtedy się udało.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

d4lu31q
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4lu31q
Więcej tematów