Prezenty dla nauczycieli - kwiatek to za mało?
Weekendowy wyjazd do SPA, lodówka, biżuteria, porcelana... Czasy, gdy nauczyciele dostawali od uczniów na koniec roku szkolnego symboliczną bombonierkę odchodzą do lamusa.
25.06.2012 | aktual.: 27.06.2012 09:16
Jak zawsze przed zakończeniem roku szkolnego wśród rodziców uczniów trwa gorąca dyskusja: „co, komu i za ile”. – O mało nie spadłam z krzesła, gdy na zebraniu klasowym u mojego Nikosia jedna z matek zaproponowała, żeby w ramach prezentu na zakończenie trzeciej klasy wykupić nauczycielce voucher do SPA. Oczywiście dla dwóch osób, nie pojedzie przecież relaksować się sama – opowiada Ewa, mama 9-latka uczącego się w jednej z warszawskich podstawówek. Ewa powiedziała głośno, że nie uważa, żeby weekendowy wyjazd do luksusowego hotelu był odpowiednim prezentem dla wychowawczyni ich dzieci. Poparli ją inni rodzice. - Ostatecznie stanęło na plakacie ze zdjęciami dzieci. To symboliczny prezent i miła pamiątka - dodaje.
Gdy 16-letni Michał przyszedł do rodziców po 50 zł na prezent dla nauczycielki, ci myśleli, że syn chce ich najzwyczajniej naciągnąć na kasę. W klasie jest przecież prawie 30 uczniów. Zrzutka po 50 zł daje całkiem niezłą sumę. – Michał wyjaśnił, że wychowawczyni zażyczyła sobie elegancką zastawę. Krew mnie zalała! Kiedy ja chodziłem do szkoły, nauczycielowi dawało się kwiatek i tyle. Tak się wkurzyłem, że poszedłem do szkoły i poprosiłem o rozmowę z wychowawczynią w obecności dyrektora. Nauczycielka wszystkiego się wyparła. Przekonywała, że uczniowie zapytali ją co prawda o czym marzy, więc powiedziała o tej zastawie, ale nie miała pojęcia, że będą chcieli ją jej kupić na koniec roku. Ręce mi opadły – opowiada Paweł z podwarszawskiego Konstancina. Podkreśla, że bycie nauczycielem to praca jak każda inna. Nauczyciele co miesiąc dostają pensję, na które pracujemy wszyscy, w końcu środki na wynagrodzenia w szkołach pochodzą z budżetu państwa. - Nie rozumiem, dlaczego mamy im fundować jeszcze dodatkowe prezenty?
– pyta oburzony. W wyniku interwencji Pawła dyrektor wydał wewnętrzne rozporządzenie zakazujące nauczycielom przyjmowania od uczniów prezentów innych niż kwiaty.
Podobne „regulacje” obowiązują w innych szkołach. – U nas nauczyciel nie może przyjąć żadnego prezentu. Dyrekcja przed końcem roku zawsze nas upomina, że możemy przyjąć jedynie kwiaty, ewentualnie czekoladki – pisze na forum nauczycielka podpisująca się nickiem "mrowinka".
Komplet garnków
Zwyczaj wręczania nauczycielom upominków na koniec roku jest w Polsce powszechny i stary jak świat – w końcu trzeba nauczycielowi podziękować za trud włożony w wychowanie naszych pociech. Pojawia się już na etapie przedszkola. W ostatnich latach najpopularniejszymi prezentami stały się biżuteria, perfumy, sprzęt AGD i RTV, zastawy do kawy i herbaty, książki, obrazy. Zdarzają się też specjalne „zamówienia”. - Mój syn kończy w tym roku przedszkole. Jak wielkie było moje zdumienie, gdy dowiedziałam się, że przedszkolanka w ramach w prezentu pożegnalnego zażyczyła sobie… kompletu garnków. Po długich wahaniach zapłaciłam składkę (moje młodsze dziecko chodzi do tego samego przedszkola, nie chciałam ryzykować… ), ale straciłam do tej kobiety cały szacunek – nie ukrywa Iza z Torunia.
W szkołach prywatnych, gdzie możliwości finansowe rodziców są większe, prezenty także bywają bardziej ekskluzywne. Uczniowie niepublicznej szkoły podstawowej na warszawskiej Woli w zeszłym roku zrzucali się po 100 zł. Swojej pani podarowali dobrej marki aparat fotograficzny. Inne doświadczenia ma Ula, której dziewięcioletnia córka chodzi do International American School of Warsaw. Tłumaczy, że u nich sytuacja jest jasna. – W naszej szkole nie ma komitetu rodzicielskiego ani składek. Płacimy czesne, z którego pokrywane są wszystkie wydatki. Prezenty dla nauczycielki ograniczają się zwykle do kwiatów lub symbolicznych pamiątek. W zeszłym roku podarowaliśmy wychowawczyni album ze zdjęciami dzieci. Teraz dzieciaki szykują laurki – mówi. Dodaje, że choć powszechnie wydaje się, że do szkół niepublicznych chodzą tylko dzieci z zamożnych rodzin, nie do końca jest to prawdą. Są rodzice, dla których czesne to duży wydatek, i każde dodatkowe 50 czy 100 zł ma naprawdę duże znaczenie. Co prawda zdarza się, że któreś z
dzieci dodatkowo da swojemu ulubionemu nauczycielowi prezent np. filiżankę czy czekoladki, ale wynika to z czystej sympatii. O przekupstwie nie ma mowy, gdyż nauczyciele co roku się zmieniają, nie można więc liczyć na ulgowe traktowanie w następnej klasie.
Pamiątkowego albumu nie chciała przedszkolanka, która opiekowała się grupą Karola. Jego mama wspomina: nauczycielka powiedziała, że dostaje takie albumy co roku, i nie ma już ich gdzie trzymać. Gdy rodzice spytali o prezent, bez cienia zażenowania poprosiła o lodówkę do nowego mieszkania. Inny rodzic opowiada o wychowawczyni, nota bene katechetce, która zażyczyła sobie telewizor.
Łapówka?
W Karcie Nauczyciela regulującej prawa i obowiązki nauczycieli nie ma zapisu dotyczącego zakazu przyjmowania prezentów od uczniów. Trzeba jednak pamiętać, że od września 2007 roku nauczyciele są funkcjonariuszami publicznymi w związku z czym obowiązuje ich artykuł 228 Kodeksu karnego, który mówi: „Kto, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. W wypadku mniejszej wagi, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”
Zdaniem wielu rodziców praktyka wyrażania wdzięczności w formie prezentu to zwyczajna łapówka. Część się buntuje, ale większość i tak płaci. Czują presję, nikt nie chce wyjść na sknerę. – Nie chcę, żeby moje dziecko czuło się gorsze od innych, tylko dlatego, że nie złożyliśmy się na prezent. Dlatego, mimo że mnie to wkurza, płacę – mówi Iza z Torunia, ta, która składała się na garnki dla przedszkolanki. Co prawda jej mąż twierdzi, że nie sprzeciwiając się takim sytuacjom, daje zły przykład dzieciom i uczy je konformizmu. – Na razie dzieci są za małe, żeby rozumieć takie sprawy. Będę o tym myśleć, jak będą starsze. Teraz chcę je chronić – mówi Iza.
Zdarza się, że wśród rodziców dochodzi do rozłamu – część chce kupić droższy prezent, część pozostać przy symbolicznych kwiatach. Taka sytuacja miała miejsce kilka lat temu w społecznej szkole Primus na warszawskim Ursynowie. Grupa kilku mam zaproponowała, żeby w ramach podziękowania kupić wychowawczyni wart kilkaset złotych ekskluzywny zestaw porcelany Rosenthala. Reszta rodziców uznała, że „mamuśkom przewróciło się w głowach” i skończyło się wielką awanturą. Porcelany nie kupiono, ale na córki matek-przodowniczek reszta klasy wołała od tej pory „księżniczki”. „To niesmaczne”
- Pracuję w szkole od ponad 20 lat. Z tymi prezentami to jakaś nowa moda. Wcześniej tego nie było – mówi Zuzanna, nauczycielka historii w jednym z warszawskich liceów. Owszem, sama dostawała upominki, ale były to autentyczne dowody wdzięczności i sympatii, najczęściej od klas maturalnych, które kończyły szkołę. Raz dostała wazon z wygrawerowanymi imionami i nazwiskami swoich uczniów, raz puchar z napisem „Dla najlepszej nauczycielki historii w historii świata”. – Gdy teraz słyszę, że nauczyciele życzą sobie tego czy owego… To po prostu niesmaczne - dodaje.
Niedawno w pokoju nauczycielskim wywiązała się rozmowa na ten temat. Okazało się, że niektórzy z jej kolegów i koleżanek nie widzą problemu. Jedna z nauczycielek stwierdziła, że dawanie kwiatów jest nieekologiczne i zamiast kolejnego bukietu, który za kilka dni będzie musiała wyrzucić do kosza, woli dostać coś praktycznego w tej samej cenie np. żelazko. Inna z nauczycielskich prezentów przez kilka lat uzbierała komplet biżuterii – uczniowie z jej klasy wiedzieli, że lubi srebro, więc co roku dokładali - kolczyki, zawieszkę, bransoletkę.
Większość nauczycieli jest jednak przeciwna prezentom, a nawet zażenowana, gdy uczniowie wręczają im upominki za kilkadziesiąt, a nawet kilkaset złotych. – To krępujące. Dla mnie ważne jest, jak uczeń zachowuje się na lekcji, a nie, co dostanę od niego na koniec roku – mówi Ania, młoda nauczycielka polskiego. Dodaje, że to rodzice stawiają nauczycieli w niezręcznej sytuacji. – Nikt z nas nie wymaga prezentów. Klasowe pieniądze powinny iść na wyjście do kina albo książki czy słodycze na koniec roku dla dzieci. Jeśli będę chciała perfumy albo biżuterię, sama sobie na nie odłożę – dodaje. "Mrowinka" na forum napisała: „Osobiście dziwnie bym się czuła, przyjmując od uczniów prezent wart połowę mojej wypłaty. Toć to prawie jak łapówka”.
Wielu nauczycieli stawia sprawę jasno i mówi wprost swoim uczniom, by nie dawali im żadnych prezentów. Dzieciaki z podwarszawskiego Piaseczna wiedzą, że próba wręczenia czegokolwiek ich matematykowi może skończyć się dla nich źle, ze zrzuceniem ze schodów włącznie. Dlatego nikt nawet nie próbuje.
Nauczyciele podkreślają, że prawdziwym podziękowaniem jest dla nich zachowanie dzieci - gdy są kulturalne, gdy powiedzą "dzień dobry" na ulicy, gdy nie krzyczą na przerwach. - Prezenty są bez sensu, nie mają dla nauczycieli znaczenia. Kwiaty więdną na balkonie, ponieważ mam alergię i nie mogę ich trzymać w mieszkaniu. Naprawdę wystarczy zwykłe, ale szczere dziękuję – mówi Joanna, polonistka z gimnazjum w Mińsku Mazowieckim.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska