Prawie 3 miliony na spot z królikami, a kobiety nie mają gdzie rodzić
Ministerstwo Zdrowia wydało 2,7 mln na spot z królikami, który ma promować prokreację i świadome rodzicielstwo. Tymczasem oddziały ginekologiczno-położnicze są regularnie zamykane przez problemy kadrowe i finansowe. Te, które funkcjonują są z kolei często przepełnione, a kadra nie przechodzi odpowiednich szkoleń. - Kobiety są źle, przedmiotowo traktowane. W zatłoczonych szpitalach o intymności nie ma mowy - mówi nam Joanna Pietrusiewicz, prezeska fundacji "Rodzić po ludzku".
Będzin, Dąbrowa Górnicza, Pionki, Wieluń – to tylko niektóre z miast, gdzie oddziały położniczo-ginekologiczne musiały zostać, chociaż czasowo, zamknięte z powodu problemów finansowych i kadrowych. Kilka dni temu zamknięto porodówkę w Trzebnicy.
Regularnie z tym problemem boryka się też szpital we Wrocławiu na Kamieńskiego. Jest co kilka miesięcy na przemian zamykany i otwierany. Lekarze i pielęgniarki, którzy są zatrudniani jako uzupełnienie braków, często pracują w innych szpitalach i po jakimś czasie muszą zrezygnować. Tworzy się wtedy luka w personelu i oddział trzeba zamykać. Z tego powodu pod wrocławskim szpitalem protestowały mieszkanki miasta.
ZOBACZ VIDEO: Sejm o lekarzach. Posłanka PO: Rezydenci mogą wyjechać. Posłanka PiS: Niech jadą
Inne oddziały są często przepełnione albo niewystarczająco wyposażone. Do tego personel nie jest przeszkolony z tzw. "umiejętności miękkich" co w praktyce może się przekładać na nieodpowiednie traktowanie ciężarnych. – Kobiety są źle, przedmiotowo traktowane. W zatłoczonych szpitalach o intymności nie ma mowy. Skarży się na to większość z tych, które się do nas zgłaszają – mówi Joanna Pietrusiewicz, prezeska fundacji "Rodzić po ludzku".
Pieniądze przeznaczone na kampanię można by przeznaczyć właśnie na wspomniane przez Pietrusiewicz szkolenia czy inwestycję w kadry szpitala, szczególnie tam gdzie braki specjalistów powodują zamykanie oddziałów położniczych. Kobiety nie byłyby wtedy zmuszone jeździć kilkadziesiąt kilometrów, by urodzić.
Za zamkniętymi drzwiami porodówki
Potrzebny jest też monitoring tego, co dzieje się na oddziałach położniczych. - Mamy dobre prawo ochrony okołoporodowej, ale nie jest ono realizowane, bo nikt tego nie sprawdza. O tym, co rzeczywiście dzieje się za zamkniętymi drzwiami porodówek mogą opowiedzieć tylko kobiety - mówi Pietrusiewisz.
Fundacja "Rodzić po ludzku" ma pomysł, jak wprowadzić taki oddolny monitoring. Od stycznia będą zbierać od kobiet ankiety, w których te odpowiedzą na pytania związane z opieką okołoporodową jakiej doświadczyły. - Kiedy zbierzemy kilkaset opinii o każdym szpitalu to po pierwsze kobiety będą świadome w jakim miejscu będą rodzić i ewentualnie wybrać zawczasu inne. Po drugie będzie to forma nacisku na dyrekcję szpitala, by przestrzegała standardów - opowiada Pietrusiewicz.
- Złościmy się, kiedy widzimy, że ministerstwo z taką łatwością wydaje miliony na kampanię, która nie porusza najbardziej dotkliwych problemów ciężarnych Polek, a my musimy organizować zbiórkę, żeby żeby zebrać 32 tysiące na naszą akcję monitoringu szpitali - podsumowuje Pietrusiewicz. Patrzenie szpitalom na ręce miałoby pomóc w zapobieganiu sytuacjom, kiedy ciężarna kończy na korytarzu, bo w pokojach nie ma miejsca lub ma rutynowo nacinane krocze, mimo że sytuacja tego nie wymaga.