Pranie w urnie
Perfekcyjne prowadzenie kampanii wyborczej polega na wydawaniu dużych pieniędzy w zaprzyjaźnionych firmach. Potem trzeba tylko czekać, aż państwo wszystko zwróci.
06.04.2006 | aktual.: 07.04.2006 06:50
Mistrzostwo w wyciąganiu państwowych pieniędzy osiągnęło Polskie Stronnictwo Ludowe. W jesiennych wyborach ludowcy przetestowali opracowany przez siebie autorski projekt zarabiania na drogiej kampanii wyborczej. PSL wykorzystał do tego założoną przez siebie w 2002 roku Fundację Rozwoju, na czele której stanął Jarosław Kalinowski, a w jej skład weszli wszyscy członkowie Naczelnego Komitetu Wykonawczego PSL.
W lipcu 2005 roku komitet wyborczy PSL, którego pełnomocnikiem finansowym był Henryk Cichecki, podpisał z Fundacją, której prezesem jest też Henryk Cichecki, szczegółową umowę dotyczącą obsługi kampanii wyborczej. Na zlecenie ludowców Fundacja miała wykonać wiele usług: przygotowanie strategii wyborczej, kształtowanie wizerunków osobistych liderów PSL, produkcję ulotek, a nawet organizację wieczoru wyborczego dla 200 osób. Umowa opiewała na prawie 2,5 miliona złotych i zakładała ponadto, że do każdego wydatku Fundacja doliczy marżę w wysokości siedmiu procent kosztów "ogólnozakładowych". I dopiero do tej sumy doliczy kolejne cztery procent swojego zysku.
- Wszystko jest zgodne z prawem - mówi Henryk Cichecki jako szef Fundacji. - Angażowaliśmy przecież swoich pracowników i swoje środki. Korzystał na tym PSL, bo nie musiał angażować do tego komitetu wyborczego. Każda agencja reklamowa za tego typu usługi zastosowałaby znacznie wyższe stawki, więc nie ma nic dziwnego w naszej współpracy. Dodatkowo Fundacja Rozwoju - za 53 tysiące złotych czynszu - wynajęła komitetowi ludowców kilka pokoi w siedzibie PSL przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie. W tym samym budynku, który cztery lata wcześniej ludowcy podarowali Fundacji Rozwoju.
Dzięki tak zawartej umowie z 9,4 miliona złotych wydanych przez PSL na kampanię wyborczą ponad jedną czwartą ludowcy mogli zapłacić sami sobie. Oczywiście pieniądze, które PSL przekazał Fundacji, wrócą w większości do Stronnictwa jako zwrot kosztów wyborczych. W taki sam sposób zostanie rozliczona opłata za fakturę, którą Naczelny Komitet Wykonawczy PSL obciążył komitet wyborczy PSL za prace podczas kampanii. Tę usługę wyceniono na 43,8 tysiąca złotych.
Tomasz Gąsior z Krajowego Biura Wyborczego mówi, że mimo wątpliwości natury etycznej nie można zakwestionować sprawozdania finansowego ludowców, bo ordynacja nie zabrania zawierania żadnych umów. Nawet z własną partią, jeśli umowa taka dotyczy prowadzenia kampanii. W przypadku PSL nie ma więc się do czego przyczepić, bo faktury ludowców zostały opłacone zgodnie z zawartymi umowami i są szczegółowo opisane - jak wymaga tego ordynacja wyborcza.
Komisja bez instrumentu
Równie dobry sposób wyciągania pieniędzy z budżetu znalazła Samoobrona. Dzięki umowie, którą zawarła sama ze sobą (a konkretnie związek zawodowy Samoobrona z komitetem wyborczym Samoobrony), powstała faktura na 1,5 miliona złotych. Transakcja dotyczy sprzedaży przez związek płyt z wyborczą piosenką Trubadurów i Ich Troje komitetowi wyborczemu. Dzięki takiej inżynierii finansowej partia może finansować działalność podległego sobie związku zawodowego, a inwestycja częściowo zwróci się po rozliczeniu kampanii.
Janusz Maksymiuk z Samoobrony twierdzi jednak, że nie należy dopatrywać się niczego podejrzanego w tej transakcji. - Po prostu kupiliśmy piosenki, do których tylko związek miał prawa - tłumaczy Maksymiuk (jako przedstawiciel komitetu wyborczego Samoobrony) i dodaje (jako przedstawiciel związku zawodowego): - Być może związek sprzeda komitetowi te piosenki jeszcze raz przy następnych wyborach.
Wątpliwości musi budzić jednak fakt, że do czasu złożenia sprawozdania finansowego na konto związku zawodowego Samoobrona wpłynęło tylko 512 tysięcy złotych. Prawie milion złotych znajduje się wśród nieuregulowanych zobowiązań komitetu. W sumie w dniu składania sprawozdania Samoobrona miała rekordowy dług, który wynosił aż 8,4 miliona złotych.
Zdaniem Grażyny Kopińskiej, dyrektor programu "Przeciw korupcji" Fundacji Batorego, takie długi mogą wskazywać na nielegalne finansowanie partii. Bo mogą one nigdy nie zostać spłacone, a PKW nie ma żadnego instrumentu, by ukarać partię. Podobne zjawisko dyrektor Kopińska zaobserwowała w komitecie wyborczym Andrzeja Leppera, który wydał 3,3 miliona złotych na wybory, w tym 2,7 miliona to były długi. - Wysłaliśmy listy do 13 wierzycieli z pytaniem, czy długi zostały spłacone, ale dostaliśmy niewiele odpowiedzi - mówi.
Na pytanie nie odpowiedział związek zawodowy Samoobrona, któremu Samoobrona jest winna 310 tysięcy złotych. - To ewidentna luka w prawie - mówi dyrektor Kopińska. Zwłaszcza że w kampanii parlamentarnej dotacja budżetowa naliczana jest od wykazanych kosztów, a nie od zapłaconych faktur. Dlatego w przypadku Samoobrony będzie naliczana od kwoty 27 milionów, które wykazał komitet, a nie od 19 milionów - choć takie koszty faktycznie poniósł. Musi to budzić wątpliwości, bo w poprzednich wyborach Samoobrona została pozbawiona dotacji, gdy znaleziono w sprawozdaniu wyborczym fikcyjne faktury.
Narodowa zrzutka na "Pudziana"
- Kampania wyborcza musi być droga, bo tania się nie opłaca - mówi Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego. - Gdyby partie wydawały na wybory niewielkie pieniądze, dostawałyby też niewielkie zwroty z budżetu państwa. W ostatnich wyborach każdy komitet mógł wydać na kampanię wyborczą około 30 milionów złotych. Za każdego wprowadzonego posła i senatora partia dostanie zwrot kosztów. Jak duża to kwota - zależy od poniesionych kosztów i liczby parlamentarzystów. Największe partie - PiS i PO - mogą liczyć na zwrot każdej zainwestowanej złotówki. Najmniejsze - PSL i LPR - dostaną około 70 procent. Oszczędzać więc muszą ci, którzy nie są pewni wygranej. Zwycięzcy niemal nie muszą się liczyć z kosztami.
Dlatego Samoobrona może zapłacić Mariuszowi Pudzianowskiemu, polskiemu strongmanowi, 301 tysięcy złotych za "wyciskanie belki", przetaczanie opon i trzymanie ciężarków bokiem". Może zapłacić dwa miliony złotych agencji Xaviere Fabienne Michała Wiśniewskiego za korzystanie z utworu "Dokąd idziesz, Polsko", 840 tysięcy złotych za produkcję krawatów w kolorystyce szlabanu i pół miliona za koncerty wyborcze Trubadurów. Za wszystko to zapłaci w konsekwencji budżet państwa. Można więc w dużym uproszczeniu stwierdzić, że każdy z nas zrzucił się na popisy kulturystyczne Mariusza Pudzianowskiego i koncerty Trubadurów.
Wyborcze biura pracy
Ze sprawozdań finansowych wynika, że sztaby wyborcze płacą ogromne pieniądze nawet własnym kandydatom na parlamentarzystów. PiS zapłacił posłowi Jackowi Kurskiemu 43 tysiące złotych za przygotowanie scenariuszy spotów i koordynację prac przy ich produkcji. Jeszcze więcej zarobił Przemysław Orcholski, gwiazda telewizji za czasów Roberta Kwiatkowskiego, który za realizację spotu wyborczego i doradzanie sztabowi SLD skasował od Sojuszu 79 tysięcy złotych.
Wielki zakład pracy przypominał sztab wyborczy LPR, który na wynagrodzenia wydał ponad milion złotych. Zarabiali głównie sami kandydaci startujący z list LPR do Sejmu. W ten sposób 16 tysięcy złotych zarobił Lech Haydukiewicz, obecny członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, który wykonał symulację wyników wyborów w trzech okręgach wyborczych. Poseł Radosław Parda zrobił strony internetowe dla dwóch kandydatów na senatorów za 6,8 tysiąca złotych, poseł Krzysztof Bosak - wizualną koncepcję kampanii w Wałbrzychu (za 4,7 tysiąca złotych), poseł Marek Kawa - to samo w Opolu (za 4,8 tysiąca), a poseł Przemysław Andrejuk - w Przemyślu (za 6,8 tysiąca złotych).
Natomiast kandydat Ligi do Sejmu Maciej Twaróg zainkasował 7 tysięcy za wykonanie stron internetowych posłom Andrejukowi i Kawie. Na liście płac LPR są też inni kandydaci na parlamentarzystów: Sylwester Cwynar (5,9 tysiąca złotych), Radosław Handke (14,7), Piotr Farfał (5,5), Kinga Rękoś (7,7), Wojciech Romerowicz (5,5). Sylwester Chruszcz, pełnomocnik wyborczy LPR, nie widzi w płaceniu kandydatom na posłów niczego zdrożnego. - Czas wolontariatu się skończył, a liczenie na pomoc studentów to anachronizm - mówi Chruszcz i dodaje, że LPR płacił tylko tym kandydatom, którzy podczas wyborów nie pracowali nigdzie indziej.
Rekordzistą jednak, jeśli chodzi o zarobki pracowników sztabu wyborczego, jest Marcin Rosół, pełnomocnik finansowy komitetu wyborczego Platformy Obywatelskiej. Podczas wyborów oprócz pensji wypłacanej przez PO zarobił 41 tysięcy złotych za umowy-zlecenia. Szczególnie intratny, jak wynika z umowy podpisanej z komitetem wyborczym Donalda Tuska, okazał się nadzór nad likwidacją materiałów wyborczych i pomoc przy przygotowywaniu sprawozdania wyborczego. W ciągu 15 dni można było przy tych pracach zarobić 29 tysięcy złotych.
Marcin Rosół mówi, że nie jest to wygórowana stawka, jeśli weźmie się pod uwagę, że to tak naprawdę wynagrodzenie za sześć miesięcy jego ciężkiej pracy, w tym rekompensata za koszty podróży po całym kraju, które musiał ponosić z własnej kieszeni. Jednak Piotr Wawrzynowicz, pełnomocnik finansowy Donalda Tuska, za podobną pracę dostał znacznie mniej, bo tylko około 12 tysięcy złotych. A inni sztabowcy od 2 do 3 tysięcy miesięcznie.
Transferowanie funduszy
Dzięki połączeniu kampanii prezydenckiej z parlamentarną partie polityczne mogły swobodnie przesuwać wydatki z kampanii prezydenckiej na parlamentarną. O tyle to ważne, że wydatki parlamentarne są refinansowane ze Skarbu Państwa, a prezydenckie nie.
Z dokumentów złożonych w Państwowej Komisji Wyborczej trudno jednak dociec, które faktury dotyczą jakich wydatków. - Nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, do której kategorii zaliczyć plakat, jeśli pojawia się na nim kandydat na prezydenta, który jednocześnie startuje w wyborach do Sejmu - zastanawia się jeden z pracowników PKW.
Wątpliwości budzi więc to, że większość komitetów przeznaczyła znacznie mniejsze pieniądze na promowanie kandydatów na prezydenta niż na parlamentarzystów. Wyjątkowo mało na kampanię wyborczą wydał komitet Jarosława Kalinowskiego (tylko 760 tysięcy) i Macieja Giertycha (2,6 miliona złotych).
Ten ostatni popełnił prawdopodobnie poważny błąd. Giertych jako kandydat na prezydenta wynajął do swojego procesu lustracyjnego Piotra Rychłowskiego i Marka Małeckiego - obrońców Lwa Rywina. Wystawioną przez ich kancelarię fakturę na 28 tysięcy złotych zapłacono z konta komitetu wyborczego Ligi Polskich Rodzin, co jest złamaniem ordynacji wyborczej (choć komitet Giertycha wykazał w swoim sprawozdaniu tę fakturę wśród swoich niezapłaconych zobowiązań).
Z tego samego konta zapłacono 23 tysiące złotych adwokatowi Arturowi Przyborze, który również reprezentował Macieja Giertycha przed tym samym sądem lustracyjnym. Jak to się stało, nie potrafił wyjaśnić nawet Sylwester Chruszcz, pełnomocnik KW LPR. A jest to poważny problem, bo jeśli Państwowa Komisja Wyborcza uzna, że był to wydatek niezwiązany z wyborami (bo finansowanie innego komitetu jest zabronione), sprawozdanie finansowe LPR może zostać odrzucone i Liga z budżetu nie dostanie ani grosza.
Samopomoc partyjna
Fundusze komitetów wyborczych służą także do wspierania osób i inicjatyw powiązanych z partiami. Komitet wyborczy Ligi Polskich Rodzin zapłacił za reklamę 61 tysięcy złotych spółce Liga, której jednym z założycieli jest według mediów Maciej Giertych, a według posła Szymona Pawłowca (LPR) - luźno powiązana z LPR Fundacja Inicjatyw Polskich. Spółka wydaje nieregularnie w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy tygodnik "Racja Polska", który stanowi platformę medialną LPR. Najdroższa reklama na okładce pisma kosztuje tam tysiąc złotych.
Po co więc LPR płacił 60 razy więcej? Poseł Pawłowiec, który jest jednocześnie redaktorem naczelnym "Racji Polskiej", mówi, że komitet wyborczy Ligi sfinansował w ten sposób "numer specjalny o podwyższonym nakładzie przygotowany na kampanię".
72 tysiące złotych Liga zapłaciła honorowemu prezesowi Młodzieży Wszechpolskiej w Małopolsce adwokatowi Tomaszowi Połetkowi, który niedawno był bohaterem skandalu, gdy wyszło na jaw, że pozdrawiał innych wszechpolaków gestem "sieg heil". - Było to honorarium za cztery miesiące mojej pracy związanej z obsługą całej kampanii wyborczej Ligi Polskich Rodzin - mówi mecenas Połetek i dodaje, że wynagrodzenie mieściło się w średnich stawkach adwokackich w Warszawie.
Połetek to jeden z najbliższych współpracowników Romana Giertycha. Był prezesem spółek Hatrol, Rol-Hat i Polskie Finanse, przez które poseł LPR Witold Hatka wyprowadził miliony złotych z Wielkopolskiego Banku Rolniczego w Kaliszu.
Firma żony, syna, brata
W sierpniu ubiegłego roku "Newsweek" sugerował, że sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna wspiera z funduszu wyborczego firmę własnej żony. Gdy wyszło na jaw, że część kampanii Donalda Tuska przygotowała agencja Effectica, której współwłaścicielką jest Kalina Schetyna, sekretarz PO oświadczył, że nie chce być posądzany o nepotyzm i wszystkie materiały o wartości 6,5 tysiąca złotych zostaną przekazane komitetowi Tuska w formie darowizny. - Więc żona nic nie zarobi - zapewniał Schetyna w lokalnej gazecie.
Jednak z analizy wyciągów bankowych wynika, że agencja żony sekretarza PO zarobiła na wyborach znacznie więcej - 60 tysięcy złotych. Bo mniej więcej w tym samym czasie, gdy spółka Effectica przekazywała darowiznę na rzecz Tuska, komitet wyborczy Platformy zlecał już odpłatnie tej samej firmie przygotowanie kampanii wyborczej Grzegorza Schetyny.
Marcin Rosół, pełnomocnik finansowy PO, tłumaczy, że kandydaci PO, w tym Schetyna, sami finansowali kampanie wyborcze. Organizowali wpłaty na fundusz wyborczy, Platforma potrącała 10 procent na kampanię centralną, a o przeznaczeniu reszty pieniędzy decydował sam kandydat. Grzegorz Schetyna zdecydował, że chce zapłacić za przygotowanie kampanii firmie własnej żony, która opracowała sekretarzowi indywidualną koncepcję i wykupiła spoty. Dzięki temu część nakładów poniesionych na kampanię pozostała w rodzinie, a partia nic nie straciła, bo był to wydatek wyborczy, za który zostaną zwrócone pieniądze z budżetu.
- Nie ma się co dziwić, że wiele osób chciało skorzystać z zaprzyjaźnionych firm, do których mieli zaufanie - mówi Marcin Rosół i nie widzi w tym nic niestosownego. Według podobnych standardów działał też PiS, który korzystał z zaprzyjaźnionej, rodzinnej firmy Ermellino z Poznania. Ta agencja reklamowa należy do Piotra Libickiego, syna eurodeputowanego PiS Marcina Libickiego i brata obecnego posła PiS Jana Filipa Libickiego. Za materiały wyborcze wykonane w zeszłym roku w PiS zapłacił agencji Ermellino 103 tysiące złotych.
Klawiatury do wynajęcia
W kampanii wyborczej zatarły się wszystkie standardy. Także dziennikarskie. Dzięki sprawozdaniom wyborczym wiemy, że dziennikarzy przed wyborami można kupić po przystępnych cenach. Do wzięcia są pojedynczo (do konkretnego zadania) lub hurtowo (cała redakcja). Pięć tysięcy złotych plus VAT wydał sztab Andrzeja Leppera na przeprowadzony przez redaktora Andrzeja Willa dwukolumnowy wywiad lidera Samoobrony (ze zdjęciem) w miesięczniku "Decydent".
Znacznie droższy był redaktor Krzysztof Pilawski z "Trybuny", któremu za jedno opracowanie Samoobrona zapłaciła 10 tysięcy złotych. Podobny koszt poniósł sztab Sojuszu za Marka Barańskiego, byłego dziennikarza "Dziennika telewizyjnego" TVP, "Nie" i "Trybuny". Ale Barański przez dwa miesiące przygotowywał dla SLD analizy publikacji prasowych, radiowych i telewizyjnych. Lewica na czas wyborów zamówiła artykuły w dwóch tygodnikach i jednym dzienniku.
"Nowy Tygodnik Popularny - Ogólnopolskie Pismo Ruchu Związkowego" miał (za 19,4 tysiąca złotych) zamieszczać artykuły promujące SLD i wywiady ze wskazanymi przez Sojusz kandydatami do parlamentu. Podobną umowę Sojusz zawarł z "Trybuną" i tygodnikiem "Przegląd". W obu tych gazetach na czas wyborów miały się ukazywać teksty dziennikarskie powstałe w "porozumieniu i we współpracy zespołu dziennikarskiego z komitetem wyborczym Sojuszu Lewicy Demokratycznej". Każda z tych gazet dostała za usługi dziennikarskie po 366 tysięcy złotych.
Obie redakcje zobowiązywały się dodatkowo do wypłacenia honorarium tym dziennikarzom, którzy w ramach umowy napiszą najlepsze teksty "dotyczące pozytywnego wizerunku SLD, jednoznacznie wskazujące wyborcom dotychczasowe osiągnięcia partii i jej program na najbliższą kadencję Sejmu".
Paweł Dybicz, prezes spółki wydającej "Przegląd", mówi, że napisanie wszystkich tekstów kierownictwo redakcji zleciło własnym dziennikarzom. - Bo chcieliśmy, żeby pisali je fachowcy - mówi. - Zachęcam pana do lektury i zapewniam, że nie są to teksty hagiograficzne i miłe dla SLD, oddają również to, co o działaniach Sojuszu myśli jego elektorat. Ale czytając "Przegląd" z tamtego okresu, trudno jest odróżnić materiały sponsorowane od redakcyjnych, bo wyglądają tak samo.
Kto zarabia na wyborach
Państwowa Komisja Wyborcza do końca kwietnia ma czas na rozliczenie wyborów parlamentarnych. Na razie prześwietlane są wszystkie fundusze wyborcze. Ale komisja sprawdza jedynie, czy komitety wydawały pieniądze na własne cele wyborcze i nie robiły tego po złożeniu sprawozdania wyborczego. Sprawdza, czy pieniądze na działalność komitetu partii pochodzą wyłącznie z funduszu wyborczego (bo wybory prezydenckie mogą wspierać firmy i osoby prywatne).
Każda wątpliwość może skończyć się odrzuceniem sprawozdania wyborczego. To oznacza, że partia nie dostanie ani grosza. PKW nie może prześwietlać faktur ani kontrolować wydatków pod względem księgowym. Nie sprawdza, czy faktury nie są fikcyjne, zawyżone ani kto i dlaczego dostaje partyjne zlecenia. To mogłoby zniszczyć życie partyjne.
Cezary Łazarewicz współpraca Paweł Czartoryski, Anna Chybińska