Pracownik naprawdę wirtualny

Polacy siedzą w pracy dłużej niż inni... Tylko czy pracują? Nie, dobrze się bawią lub dorabiają do pensji.

20.10.2005 | aktual.: 20.10.2005 08:49

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wojtek Tarnowicz, dziennikarz jednego z wortali internetowych, nie pamięta, kiedy swój dzień pracy zaczynał inaczej. Po zalogowaniu się na komputerze automatycznie włącza mu się komunikator internetowy, a on zaczyna odpowiadać na zaczepki kolegów. Komunikator można ustawić tak, by uruchamiał się dopiero na żądanie, ale po co to robić?

Kumple - pracownicy poważnych koncernów - pomyśleliby wtedy, że zachowuje się jak dziwak. - Jeśli ktoś mówi ci "cześć", trzeba się przywitać - tłumaczy. Po "cześć" pada pytanie: "co słychać?", a po "co słychać?" rozpoczyna się już długa dyskusja - o meczach albo filmach, które poprzedniego dnia wszyscy oglądali w telewizji, a teraz na spokojnie mogą podzielić się swoimi komentarzami.

Refleksja przychodzi około godziny 11. Wówczas wypada się zabrać do pracy. Wypada, ale nie trzeba. - Do południa stawiam pasjansa, potem gram w strip-pokera, a jak mi się znudzi, ściągam nowe gierki z portalu dla znudzonych pracą Zagraj.pl. Raz w pracy obejrzałem cały film na DVD "Potwory i spółka". Jak to zrobiłem? Słuchawki na uszy, a dla stwarzania pozorów, co jakiś czas przerwy na fajkę. Odchodząc od komputera, wystarczy powiedzieć: "Jak od tych liter bolą oczy" - opowiada Wojtek, który nie widzi nic złego w tym, że praca stała się dla niego dobrą zabawą.

Inaczej Piotr Batolski, który przy firmowym biurku nie chce marnować czasu. Do firmy zaczął nawet przychodzić wcześniej niż dotąd. - Warszawska sesja giełdowa zaczyna się już nie o 10, ale o 9.30 - tłumaczy 27-letni Piotrek, chociaż jego praca z giełdą nie ma nic wspólnego. Andrzej jest pracownikiem działu handlowego firmy organizującej konferencje. Do jego oficjalnych obowiązków należy zdobywanie klientów. Ale w godzinach pracy zajmuje go przede wszystkim dokładne śledzenie wskaźników giełdowych i zlecanie przez strony biur maklerskich kupna i sprzedaży akcji. W ten sposób co miesiąc do pensji dorabia średnio dwa tysiące złotych. Jak w takim razie rozlicza się z obowiązków wobec szefa?

- Proste. Przyzwyczailiśmy prezesa z kolegami z działu, że załatwienie jednego-dwóch klientów to maksimum tego, co możemy osiągnąć w ciągu tygodnia. On w to uwierzył, bo wie, że rynek jest trudny. Sam dużo pracuje poza biurem, więc nie wie, czym się zajmujemy - opowiada Piotrek.

Dziś w ten sposób "pracują" przede wszystkim urzędnicy, sekretarki, informatycy, bankowcy i inni, których zajęcie sprowadza się do korzystania z komputera. To ci mają szanse zostać cyberleniami i tych dotyczy nowy problem.

Papierowi pracoholicy

Według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) Polacy spędzają w pracy więcej godzin niż Amerykanie, Brytyjczycy i Niemcy. Pracujemy rocznie 1956 godzin, podczas gdy Japończycy zaledwie 1801 godzin, a Francuzi jedynie 1431. Wyprzedzają nas tylko Czesi i mieszkańcy Korei Południowej. To oficjalne statystyki. Ale do pracoholizmu nam daleko. Pracę wykorzystujemy bowiem do załatwiania na komputerze prywatnych spraw. Na Zachodzie zjawisko włóczenia się godzinami po stronach internetowych niezwiązanych bezpośrednio z obowiązkami zawodowymi zostało ochrzczone mianem cyberslackingu (od angielskiego slacker - leń). Problem nasilił się w Polsce kilka lat temu, gdy popularne stało się używanie komunikatorów internetowych. Wciąż jednak zjawisko przez wielu pracodawców nie jest traktowane poważnie. - U nas będzie o tym głośno, gdy niektóre firmy wskutek lekceważenia obowiązków przez pracowników znikną z rynku - mówi Justyna Adamczyk, na co dzień zajmująca się na Politechnice Gdańskiej e-marketingiem i
zagrożeniami, jakie niesie Internet dla firm, autorka badań na temat cyberslackingu w Polsce.

Tymczasem Amerykanie już policzyli: ich firmy na każdym pracowniku tracą sześć tysięcy dolarów rocznie. Amerykanin obija się średnio dwie godziny dziennie, nie wliczając w to regulaminowych przerw, na przykład na lunch - tyle wynika z ankiety serwisu Salary.com przeprowadzonej wśród 10 tysięcy osób. Właśnie dlatego na Zachodzie pracodawcy bez oporów zwalniają pracowników za wykorzystywanie sieci do celów niezwiązanych z pracą, a sprawy sporne oddają do sądów. Choć, jak się okazuje, sądy nie zawsze zgadzają się z pracodawcami.

W czerwcu tego roku szkocki trybunał nakazał jednej z firm call centre znalezienie nowej pracy jej byłym pracownikom, mimo że ci w ciągu sześciu dni wymienili między sobą ponad tysiąc prywatnych e-maili! Zdaniem sądu prawo używania skrzynki pocztowej w firmie nie było jasno zdefiniowane. Mimo to według badań kalifornijskiej spółki Proofpoint, która tworzy oprogramowanie zwiększające bezpieczeństwo w Internecie, tylko w ciągu ostatniego roku w przeszło co czwartej amerykańskiej firmie zwolniono osoby, które łamały firmowe zasady e-korespondencji, czyli na przykład wysyłały prywatne listy do znajomych.

Odbij sobie po godzinach

W Polsce firmy nie chwalą się procesami. Wiadomo jednak, że doszło już przynajmniej do kilku. Głośna była ubiegłoroczna sprawa między burmistrzem Mińska Mazowieckiego a urzędniczką, która umieściła swoją wizytówkę na jednym z serwisów randkowych, i przypadek pracownika Ministerstwa Infrastruktury o pseudonimie "Lala Laleczna", który w godzinach pracy zostawił na forach internetowych tysiące wpisów, także o tematyce seksualnej (tu do procesu nie doszło, pracownik nie został zwolniony, tylko odcięty od sieci).

Z ankiety Justyny Adamczyk "Internet w pracy" przeprowadzonej wśród 300 polskich pracowników i pracodawców wynika, że prawie połowa ankietowanych wykorzystuje w pracy Internet do prywatnych celów bez ograniczeń.

Tylko trzy procent nigdy nie załatwiało własnych spraw przez sieć w pracy. Szokuje to, że co czwarty Polak nie boi się robić w pracy zakupów w sieci, a co ósmy - przeglądać serwisów pośrednictwa pracy.

Z kolei z badań TNS OBOP wynika, że ponad połowa osób korzystających z czatów i komunikatorów robi to w godzinach pracy - między 9 a 18. Pomysłów na obijanie się w pracy jest jednak dużo więcej. - Jak ktoś chce i umie się ukrywać, może siedzieć w necie cały dzień. Samo oglądanie spamu z filmikami i dowcipami od znajomych zajmuje mi kilkanaście minut dziennie. A serwisy randkowe, czaty, grupy dyskusyjne, załatwianie przelewów bankowych za domowe rachunki, polowanie na ciekawe towary na aukcjach... - mówi Piotrek Batolski. Dla znudzonych firmą powstają setki serwisów oferujących zabawy pozwalające "efektywnie marnować czas".

Klawiszologia lenia

- Taki styl pracy to wina kultur organizacyjnych panujących w firmach - komentuje psycholog Tatiana Ostaszewska-Mosak. - W wielu biurach rzetelna praca po prostu nie jest doceniana. Panuje też moda na zostawanie po godzinach. Siedząc dłużej w pracy, czujemy się usprawiedliwieni i mało skrępowani załatwianiem tu prywatnych spraw. Uznajemy, że pracodawca jest nam coś winien.

Czy obijanie się w pracy ma jednak sens, w sytuacji gdy większość firm i tak rozlicza swoich pracowników z zadań, a nie z przesiedzianych godzin w biurze? Zdaniem pracowników tak, bo szefowie często nie są w stanie dokładnie określić, ile dane zadanie może zająć nam czasu.

Zdaniem polskich cyberslackerów w pracy można obijać się bezstresowo. Wystarczy zorientować się, czy w pokoju nie siedzą donosiciele. Reszty można się szybko nauczyć. - Podstawa to korzystanie z klawiszy alt i tab. Pozwalają one przeskoczyć z jednej aplikacji do drugiej, na przykład ze strony WWW do Worda, w którym mamy otwarty jakiś firmowy dokument. Ważne, by nie otwierać jednocześnie zbyt wielu aplikacji, bo szybkie uderzenie w klawisze alt i tab pozwala przeskakiwać tylko między dwoma ostatnio otwieranymi programami. Będzie problem, jeśli ostatnio otwierane aplikacje to dokumenty prywatne - przestrzega Piotrek.

Zaawansowani cyberslackerzy korzystają z tak zwanych panic buttons. To nakładki na Internet Explorera pozwalające jednym kliknięciem w specjalną ikonkę zneutralizować wszystkie okna przeglądarki - tak by nie było ich widać nawet na pasku zadań. Często używane są też programy czyszczące całą historię naszych wędrówek po sieci. Frajdę sprawiają programy imitujące dźwięk stukania w klawiaturę. Przydatne, gdy pracujemy w księgowości, a chcemy uchronić się przed głupią ciszą, jaka tworzy się przy surfowaniu po Internecie, do czego potrzebna jest jedynie myszka.

Wiele firm z plagą cyberslackerów próbuje sobie jakoś radzić. Najczęściej administratorzy blokują dostęp do niektórych programów, komunikatorów oraz stron WWW. - I na to jest sposób - mówi Piotrek. - Informujesz szefa, że za pomocą Gadu-Gadu kontaktujesz się ze współpracownikami zewnętrznymi, a co za tym idzie - oszczędzasz na firmowych telefonach. Zostaniesz jeszcze za to doceniony. A strony WWW? Nigdy nie zablokują wszystkiego. Raz na rozkaz szefa admin poblokował wejścia na strony kont pocztowych większości portali. Zapomniał o jednym. Następnego dnia wszyscy właśnie tam założyli sobie nowe konta. Oczywiście dla zachowania pozorów zaczęliśmy narzekać, że w firmie nie mamy już prywatności - opowiada Batolski.

Wypowiedzenie z automatu

Coraz częściej firmy stosują oprogramowanie nie blokujące, ale śledzące ruch każdego pracownika na komputerze. Producenci twierdzą, że takie programy budzą największe zainteresowanie nie wśród firm prywatnych, lecz urzędów administracji publicznej. A ich możliwości są ogromne. - Stworzyliśmy program Statlook, który pozwala śledzić, ile czasu pracownik korzysta z poszczególnych aplikacji, na przykład ile siedzi w Excelu, ile na Gadu-Gadu, ile razy kliknął myszką.

Program pokazuje też najczęściej używane przez pracownika strony internetowe oraz podgląda, co się dzieje w danym momencie na czyimś pulpicie. Właściwie jedyne, czego ten program nie robi, to nie generuje automatycznego wypowiedzenia pracy - mówi Bartosz Lewandowicz z firmy A plus C.

Statlooka używa już prawie tysiąc firm w Polsce. A na rynku są jeszcze inne - Surf Control (ten między innymi blokuje maile zawierające wyrazy znajdujące się w tworzonym dla danej firmy słowniku wyrażeń niedozwolonych), Activity Monitor (podgląda litery wpisywane z klawiatury przez użytkownika) oraz polskie Oko Szefa (umożliwia podglądanie kilkunastu pulpitów jednocześnie!). Czyżby początek końca udawanej pracy?

Skąd! Na programy kontrolujące pracownicy mają sposób. Instalują programy, które "udają" (emulują) działanie określonych aplikacji. Można włączyć program emulujący i wyjść na spacer, a system zarejestruje, że w tym czasie ciężko pracowaliśmy.

Na wprowadzeniu programów kontrolujących ucierpieli administratorzy, którym zrzucono na barki analizę aktywności komputerowej pracowników. - W Stanach pracownicy na podstawie statystyk uzyskiwanych dzięki takim programom dostają wypowiedzenia. Powstały tam specjalne działy Employee Internet Management zajmujące się analizą aktywności komputerowej pracowników - mówi Ilona Paszkowska, doradca personalny z firmy Hays.

W ostateczności, gdy pracodawca złapie nas na rekreacyjnym surfowaniu, sprawę możemy oddać do sądu. Mimo że to my się obijaliśmy, ukarany może zostać pracodawca. - Pracownik ma prawo do poszanowania życia prywatnego, a pracodawca ma inne mechanizmy oceny skuteczności działań pracownika niż uruchamianie kontroli wykorzystywania przez niego komputera - twierdzi prawnik Piotr Waglowski. Jego zdaniem pracodawca może na przykład oddać do dyspozycji pracowników jedynie terminale, a nie komputery z twardym dyskiem - tak aby pracownik nie mógł instalować oprogramowania komunikacyjnego. Niestety, taki pogląd nie jest podzielany przez wszystkich prawników. Według adwokata Romana Gładyszowskiego wystarczy, że informacja o programie monitorującym pracę znajdzie się w regulaminie. Trudno pracodawcy nie dać możliwości kontroli sprzętu, który do niego należy.

W najbardziej dramatycznej sytuacji zostaje nam skarga do Międzynarodowej Organizacji na rzecz Życia Prywatnego (Privacy International) - instytucji, która od siedmiu lat przyznaje statuetki Big Brother Awards osobom i instytucjom, które przyczyniają się do naruszania naszej firmowej prywatności. A jeśli i presja społeczna nie pomoże, pozostaje tylko zmienić pracodawcę i zażądać zmiany komputera - na macintosha.

Rynek macintoshy jest jeszcze na tyle mały, że producenci oprogramowania kontrolującego pracowników na razie nie zaprzątają sobie nim głowy.

Krzysztof Szczepaniak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Komentarze (0)