Powyborczy szok w PiS
Od czasu wyborów uwaga publicystów i komentatorów nieustannie skupia się na nowym rządzie tworzonym przez PO i PSL. Jaki będzie? Co zrobi? Który minister dobry, który zły? Oczywiście, odpowiedzi na te pytania są jeszcze nieznane. Są nieznane tym bardziej, że w rządzie jest wiele twarzy też do tej pory z aktywności na skalę krajową nieznanych. Jest tam praktycznie jeden filar i gwiazda – to sam premier i tym większa jego odpowiedzialność. To swoją drogą zadziwiające, że PO, mająca wśród swych działaczy i sympatyków wiele znanych nazwisk zbudowała wraz z PSL rząd tak wielu niewiadomych. Ale dajmy im czas i szanse. Póki co warto może patrzeć na przegranych – tych znamy dobrze i tym bardziej ciekawe jest, jaką partią po wyborach stanie się Prawo i Sprawiedliwość.
22.11.2007 | aktual.: 22.11.2007 12:22
Na razie nie widać jasnej odpowiedzi na to pytanie. Wciąż jeszcze chyba jej liderzy są w powyborczym szoku i próbują pogodzić się z przegraną. Spadła ona na nich chyba podobnie niespodziewanie jak wygrana na PO. Do czasu przegranych wyborów udawało się partii tej w sporej części elektoratu utrzymywać przekonanie, że bieg wydarzeń politycznych w Polsce jest sterowany i kontrolowany przez Jarosława Kaczyńskiego. Im dłużej trwa niejasność co do przyszłej strategii działania w opozycji, tym trudniej będzie to przekonanie utrzymać.
A stoją przed PiS-em ważne pytania. Przede wszystkim – czyją chce być partią? Czy będzie próbowała odzyskać (a właściwie: uzyskać) większe poparcie w dużych miastach, wśród wyżej wykształconych, w miarę sobie radzących – a więc tam, gdzie przegrała najbardziej? Czy też porażka w tych grupach skłoni partię do jeszcze silniejszego zwarcia szeregów i zawężania swego elektoratu do grup biedniejszych, częściej uważających się za przegranych? To przecież wybór zasadniczy. PiS jest bowiem partią „wyraźną” i trudno mu byłoby być tu i tam jednocześnie – choć ta sztuka udawała się np. SLD, które łączyło bardzo różnorodny elektorat przez pewien czas. Ale, moim zdaniem, to w przypadku PiS może być trudniejsze – choć nie całkiem niemożliwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że partia ta jednak ma także poparcie w bardziej „zurbanizowanych” rejonach i wśród wyżej wykształconych, że różnice w tym względzie między nią a PO nie są dramatycznie wielkie. Tym bardziej ważna jest strategia, jaką partia wybierze.
Wiąże się z tym bezpośrednio druga kwestia: czy PiS ma być partią wodzowską, zorganizowaną jak jednostka wojskowa, gdzie nie toleruje się sprzeciwu, czy też ma dopuszczać wewnętrzne spory, dyskusje i różnorodność stanowisk? Formuła pierwsza bardziej pasuje do partii dbającej w swój „żelazny” elektorat, formuła druga, do partii chcącej go poszerzyć. Na razie, z ostrej reakcji na wątpliwości wyrażone przez Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego można chyba wnosić, że partia pozostaje przy formule wodzowskiej. Wtedy mniej ważna jest wewnętrzna struktura, liczy się lider, będący przywódcą każdego z osobna i wszystkich razem, a struktury pośrednie są mniej istotne, mogą nawet przeszkadzać. Gdyby z PiS wyrzucono tę trójkę, wówczas okazałoby się, że partia ta realizuje w istocie model obecny i w innych polskich ugrupowaniach, które zwykle „równają do przeciętności”, a Dorn staje się kimś w rodzaju Rokity PiS.
Jeśli dziś więcej wskazuje na to, że PiS utrzyma charakter partii wodzowskiej, skupionej na swym żelaznym elektoracie, wówczas pozostaje otwarte pytanie: a jak duży jest to elektorat? Myślę, że takie „wyostrzanie” tożsamości, dyscyplinowanie członków, może prowadzić do utraty części z 5. milionów popierających, a jeśli nawet nie, to pewnie tego elektoratu nie poszerzy. Na razie jednak póki co problem dyscyplinowania staje przed PO i PSL: mają w sumie 240 posłów, a więc 52,2% w Sejmie. Choć to większość, to jednak muszą pamiętać o dyscyplinie, jeśli chcą wotum zaufania, tym bardziej, że już LiD zapowiedział głosowanie przeciw.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski