Powrót mężczyzny
"Kobiety są pod nami, ale każda istota rozumna przytłoczona się buntuje. Dlatego kobiety mogą być nad nami" - twierdził Arystofanes (446 - około 386 p.n.e.). "Rozwój cywilizacji sprawia, że mężczyźni są w odwrocie. Kobiety przyszłości nie będą potrzebowały nawet męskiej spermy" - zapowiadał wiele stuleci później prof. Steve Jones w książce "Y: The Descent of Men" ("Schyłek mężczyzn"). "Po 5 tys. pokoleń, czyli mniej więcej za 125 tys. lat, mężczyźni - wedle wszelkiego prawdopodobieństwa - znikną z powierzchni ziemi z powodu spadku płodności i zaniku genów w chromosomie Y".
24.05.2004 07:57
Takie prognozy snuje prof. Bryan Sykes, autor książki "Klątwa Adama - przyszłość bez mężczyzn". Podobne przepowiednie pojawiały się, gdy uczeni z Roslin Institute sklonowali owcę Dolly, a zespół japońsko-koreański ogłosił, że udało mu się rozmnożyć ssaki (myszy) drogą partenogenezy - połączenia komórek jajowych.
"To wszystko bzdury - ocenia Doris Lessing, brytyjska powieściopisarka, która w latach 60. uchodziła za symbol feminizmu. - Czuję się coraz bardziej zaszokowana bezmyślnym pomiataniem mężczyznami, które tak mocno wrosło w naszą kulturę. Musimy sobie jasno powiedzieć, że oni są i będą górą". To stwierdzenie Lessing ma z pewnością rację bytu: w ostatnich latach w kulturze Zachodu kobiety, które usiłują przejąć tradycyjne męskie role, częściej chorują, mężczyźni zaś rosną biologicznie w siłę.
Amazonki równoupośledzenia
Pierwsze społeczeństwa zdominowane przez kobiety pojawiły się w epoce kamiennej - przewodziły im kapłanki, a obowiązującą religią był kult Matki Ziemi. To stąd prawdopodobnie wywodzi się mit o Amazonkach. Miała to być społeczność kobiet wojowniczek mieszkających w Azji, nad Morzem Czarnym. Kwestię rozmnażania rozwiązywały, porywając mężczyzn z sąsiednich regionów i zmuszając ich do stosunku, po którym okaleczały ich lub zabijały (podobnie traktowały potomstwo płci męskiej). Amazonki przegrały jednak wojny z armiami dowodzonymi przez mężczyzn. Do dzisiaj przetrwały tylko nieliczne plemiona, w których panuje matriarchat.
Mimo tak zniechęcającej lekcji historii feminizm (określany najkrócej jako dążenie do równouprawnienia, a złośliwie - równoupośledzenia kobiet) ponownie pojawił się pod koniec XIX wieku. "Z kobietami nie ma żartów. One przestają żartować, gdy wychodzą z naszego łóżka. Wtedy chcą zdobywać świat" - komentował to wydarzenie Henri Bergson, francuski filozof. W przemyśle powstawało coraz więcej miejsc pracy, siła robocza mężczyzn okazała się niewystarczająca. Kobiety uzyskiwały samodzielność materialną, a potem zaczęły rywalizować z mężczyznami na rynku pracy. Nadal jednak - podobnie jak Amazonki - nie mogły się obyć bez mężczyzn przy rozmnażaniu. Z pomocą przyszła im medycyna. W 1949 r. lekarze opracowali metodę zamrażania plemników, a 20 lat później powstały banki nasienia. 25 lipca 1978 r. przyszła na świat Louise Brown, pierwsze dziecko poczęte wskutek sztucznego zapłodnienia. Kobieta mogła zajść w ciążę i urodzić, mając kontakt jedynie z plemnikami anonimowego dawcy.
Plemnik kontratakuje
Ostateczne "wyzwolenie kobiet" miały przynieść techniki rozmnażania bezpłciowego - klonowanie i partenogeneza. Pierwsza z tych metod polega na umieszczeniu jądra dojrzałej komórki ciała w opróżnionej wcześniej komórce jajowej. W partenogenezie z kolei łączone są dwie komórki jajowe - jedna z nich pełni funkcję plemnika. Gdyby udało się zastosować te metody u ludzi, kobiety mogłyby zachodzić w ciążę bez udziału mężczyzn i rodzić... swoje kopie. Własnego potomstwa mogłyby się doczekać nawet lesbijki, korzystając z metody zapłodnienia polegającej na połączeniu komórki jajowej ze "sztucznym plemnikiem" (spreparowanym z komórki jajowej drugiej kobiety). Tak poczęte dzieci dziedziczyłyby geny po obu matkach. Klonowanie i partenogeneza okazały się jednak technikami ułomnymi - porodem kończy się jedna na kilkaset prób. Co więcej, aż 23 proc. sklonowanych do tej pory zwierząt cierpi na różne choroby - anemię, cukrzycę, wady serca i nerek.
Najnowsze odkrycia dowodzą, że te problemy wynikają z lekceważenia roli plemnika w rozmnażaniu. Do niedawna uważano go jedynie za nosiciela genów - jego jedynym zadaniem miało być dostarczenie DNA do komórki jajowej, która odpowiadała za dalszy rozwój nowego organizmu. "Nasze badania dowodzą jednak, że prawidłowy wzrost embrionu zależy od dodatkowych sygnałów aktywujących, które pochodzą z plemników" - mówi prof. Stephen Krawetz z Wayne State University w Detroit. Chodzi o tzw. informacyjny RNA, który jest niezbędny do "przeprogramowania" zapłodnionej komórki jajowej tak, aby przekształciła się w zdolny do rozwoju zarodek. - Dopiero poznajemy mechanizmy tego przeprogramowania. Zresztą, czy w ogóle warto się zajmować rozmnażaniem bezpłciowym, skoro płciowe znakomicie się sprawdza? - pyta doc. Jadwiga Jaruzelska z Instytutu Genetyki Człowieka Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu.
Siła napędowa ewolucji
Gatunek ludzki rozmnaża się stosunkowo wolno, dlatego natura wyposażyła go w mechanizm, który zwiększa jego różnorodność genetyczną. I tu główną rolę odgrywają mężczyźni. Dziedziczne mutacje genetyczne, które są podstawą ewolucji, zachodzą w ich organizmach ponad pięciokrotnie częściej niż u kobiet - wyliczyli uczeni z University of Chicago. Dzieje się tak, bo mężczyzna produkuje setki milionów plemników dziennie przez całe dojrzałe życie, a kobieta rodzi się z 400 uformowanymi już komórkami jajowymi. Męski chromosom Y ewoluuje znacznie szybciej niż inne, a ponieważ synowie zawsze dziedziczą go po ojcach, korzystne zmiany szybko rozprzestrzeniają się w populacji. Prawdopodobnie w ten sposób 60 tys. lat temu powstał Homo sapiens. Chromosom Y nie jest bowiem biologicznym śmietnikiem, który w ciągu kilku milionów lat stanie się zbędny i zaniknie. Zawiera on znacznie więcej genów, niż do niedawna sądzono, a większość z nich związana jest ściśle z płodnością. Jeśli dojdzie w nich do szkodliwej mutacji, nie będzie
ona przekazywana następnym pokoleniom. - Na dodatek chromosom Y potrafi sam reperować swoje uszkodzenia, broniąc się przed utratą kolejnych genów - mówi doc. Jaruzelska.
Słabsza słaba płeć
Upada kolejny głoszony przez lata mit naukowy, jakoby płeć męska była biologicznie słabsza. Przeciętna długość życia mężczyzn i kobiet była niemal jednakowa jeszcze w latach 20. minionego stulecia. Kobiety zaczęły dłużej żyć w następnych dziesięcioleciach, gdy dzięki lepszej opiece medycznej rzadziej umierały podczas porodu. Z kolei mężczyźni wraz z postępem technicznym częściej ginęli w wypadkach i coraz bardziej byli pochłonięci rywalizacją na rynku pracy. W rezultacie chorowali częściej i umierali wcześniej niż kobiety. Sytuacja zaczyna się jednak zmieniać. Kobiety, które coraz częściej próbują przejąć rolę mężczyzn, płacą za to biologicznie jeszcze wyższą cenę niż oni. Dane Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego wskazują, że w ostatnich 20 latach liczba zgonów wśród kobiet na skutek zawałów zwiększyła się z 490 tys. do 510 tys., podczas gdy liczba mężczyzn umierających z tego powodu spadła z 510 tys. do 440 tys.
Jan Stradowski