Powrót matriarchatu
Niemcami już rządzi przedstawicielka płci pięknej. W USA i Francji dwie panie toczą walkę o odebranie prezydentury mężczyznom. Nadchodzi era przywództwa kobiet, bo to nie przypadek, że słowo „władza” jest rodzaju żeńskiego...
06.03.2007 | aktual.: 14.03.2007 08:30
Przed jedną z chińskich restauracji nieopodal Kapitolu stoi sznur czarnych limuzyn należących do gości zaproszonych na przyjęcie wydawane przez Hillary Rodham Clinton. Waszyngtońska elita władzy spotkała się, by uczcić demokratycznego senatora--weterana stanu Nowy Jork, Charlesa Ellisa Schumera – mistrza strategii i taktyki, który pomógł demokratom wygrać jesienne wybory uzupełniające do Kongresu. Jednak główną postacią polityczną tego wieczoru jest żona byłego prezydenta, obecna senator tego stanu. Pani Clinton ma na sobie jasnoszare spodnium (ukłon w stronę mężczyzn) oraz naszyjnik z krzyżykiem ze złota i rubinów (należy pamiętać o wyborcach wierzących). Jest niezwykle urocza i radosna. Ze swobodą porusza się wśród szacownych gości. – Tu mieliśmy pierwszą randkę, senatorze – mówi kokieteryjnie do Schumera.
Odrobina seksu
Jeśli przegra wyścig do Białego Domu, to nie dlatego, że nie próbowała. W zręcznie prowadzonej kampanii o nominację Partii Demokratycznej zdobyła dotychczas wszystko, co było do zdobycia. Działa tak bezwzględnie, jak w swoim czasie Margaret Thatcher w kwestii bezpieczeństwa narodowego, i tak łagodnie, jak amerykańska mamuśka troszcząca się o swoje stadko. W dodatku nie jest pozbawiona odrobiny seksu.
Hillary – nawet ludzie z jej sztabu wyborczego nie zwracają się do niej inaczej – jest międzynarodową gwiazdą. Gdziekolwiek się zjawi, przyciąga tłumy i media. Natomiast kanclerz Niemiec Angela Merkel nie ma gwiazdorskiego stylu, ale trzyma już ster władzy. Dodajmy jeszcze elegancką i atrakcyjną Ségolne Royal, kokietującą francuskich wyborców, a okaże się, że potężny kobiecy triumwirat może wkrótce rządzić Zachodem. Na niedawnym przyjęciu w chińskiej restauracji Elizabeth Bagley, przyjaciółka pani Clinton i ambasador Stanów Zjednoczonych w Portugalii w połowie lat 90., była poruszona taką perspektywą. – Fantastyczne! To byłby wspaniały zespół, który mógłby skończyć z bushowską polityką izolacji. Wszystkie trzy są silnymi kobietami, ale wiedzą też, jak zawierać kompromisy. A to dlatego, że kobiety potrafią wypełniać wiele zadań naraz. Cały czas przecież krążą między mężem, dziećmi i obowiązkami zawodowymi.
Sarah Baxter
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".