Posłanka PO wdała się w awanturę na sali sądowej
Do awantury między poseł PO Iwoną Śledzińską-Katarasińską a aplikantem adwokackim Mateuszem Marciniakiem, broniącym oskarżonych w procesie dotyczącym zbrodni komunistycznej, doszło w środę w Sądzie Rejonowym w Łodzi.
10.12.2009 | aktual.: 10.12.2009 10:07
Sędzia Małgorzata Frąckowiak-Kalinowska była tak zaskoczona kłótnią, że musiała podnieść głos, by przekrzyczeć zacietrzewione strony. - Zwykle nie podnoszę głosu, ale teraz jestem zmuszona. Jeżeli chcecie się państwo spierać, to na korytarzu, a nie w sali sądowej - temperowała adwersarzy sędzia Frąckowiak-Kalinowska.
Łódzki IPN wytoczył proces pięciu członkom łódzkiej komisji weryfikacyjnej, która w stanie wojennym wyrzucała dziennikarzy na bruk. Na ławie oskarżonych zasiedli: 77-letni Mieczysław K., były pełnomocnik KC PZPR ds. propagandy, 70-letni Andrzej H., były sekretarz Komitetu Łódzkiego PZPR, 66-letni Zdzisław K., były oficer SB w Łodzi, 81-letni Mieczysław K., były oficer LWP i 66-letni Piotr S., były dyrektor RSW "Prasa - Książka - Ruch".
Śledczy IPN zarzucają im, że przyczynili się do wyrzucenia z pracy z przyczyn politycznych co najmniej ośmioro dziennikarzy. Wśród nich byli m.in. Marian Miszalski, Gustaw Romanowski, Konrad Turowski, Jacek Indelak, Iwona Śledzińska-Katarasińska.
Rozprawa zaczęła się niewinnie. Aplikant spytał Iwonę Śledzińską-Katarasińską, czy należała do PZPR. Ta opowiedziała, że nigdy nie ukrywała tego faktu i przyznała, że była w PZPR do 6 grudnia 1981 roku. Wtedy prawnik zapytał, czy posłanka znała ideologię PZPR. I od tego zaczęła się karczemna awantura. Głosy posłanki, prawnika i jego klienta Piotra S., zlały się w niezrozumiały harmider.
Gdy w końcu udało się uciszyć zwaśnione strony, posłanka PO odpowiedziała na pytanie mecenasa. Stwierdziła, że znała ideologię PZPR, że częściowo się z nią zgadzała, a częściowo nie i że odrzucała linię partii w stanie wojennym. Adwokat chciał wykazać, że skoro Śledzińska-Katarasińska jako dziennikarka pracowała w "Głosie Robotniczym", czyli organie PZPR, to nie powinna czuć się szykanowana, gdy wydawca gazety uznał, że przestała reprezentować linię partii.
W odpowiedzi posłanka podkreśliła, że wyrzucenie z "Głosu Robotniczego" oznaczało dla niej pozbawienie pracy w ogóle, gdyż nie mogła liczyć na posadę w innych gazetach ani nawet w szkole czy świetlicy osiedlowej. - Nie miałam wrażenia, aby PZPR była właścicielem całej Polski i wszystkich obywateli - stwierdziła Śledzińska-Katarasińska.
Wcześniej przedstawiła sądowi odbitki dwóch dokumentów uzyskanych w IPN. Pierwszy stanowił plan rozmowy profilaktyczno-ostrzegawczej z nią i był podpisany przez oskarżonego Zdzisława K., byłego oficera SB w Łodzi. Rozmowa nie doszła do skutku, ale według posłanki, z planu wynikało, że proces weryfikacyjny dziennikarzy był szykowany przez SB i PZPR. Drugi dokument jest notatką SB na temat działalności Śledzińskiej-Katarasińskiej i ma być potwierdzeniem tezy, że weryfikowanie i zwalnianie żurnalistów nie miało nic wspólnego z PRL-owskim prawem pracy.