PolskaPoseł PSL: Miller też był taki wielki

Poseł PSL: Miller też był taki wielki

- Wszyscy są zaskoczeni skalą "PR-owskiej bezczelności", z jaką Platforma zawłaszcza ostatnio debatę publiczną - mówi poseł PSL Janusz Piechociński w rozmowie z "Gazetą Polską".

Poseł PSL: Miller też był taki wielki
Źródło zdjęć: © PAP

06.04.2010 | aktual.: 07.04.2010 10:39

Jak się panu podoba polityka, którą uprawia ostatnio koalicjant?

- Wszyscy są zaskoczeni skalą „PR-owskiej bezczelności”, z jaką Platforma zawłaszcza ostatnio debatę publiczną. W ciągu ostatniego pół roku sześć czy siedem inicjatyw konstytucyjnych, wchodzenie do strefy euro, wielkie programy, „PO jedzie na wieś”, kilkukrotne wychodzenie z kryzysu itd. Wszyscy jak oniemiali patrzą na ten spektakl medialny w wykonaniu PO. I nie pomagają żadne prośby o opamiętanie. Nasz koalicjant nie chce słuchać, że konsumpcja się waha, a bezrobocie wzrosło. Chłopaki po prostu nie reagują i idą w zaparte. Wychodzi na to, że polski program cywilizacyjny sprowadza się do Orlików, na które z budżetu idzie tylko 366 tys. zł., a wydać trzeba średnio 1,6 mln.

Zgoda, ale jaki ma pan pomysł na zatrzymanie tego spektaklu, za który wszyscy przecież płacimy?

- Rozumiem, że nie radzi sobie z tym PSL – partia duża, rozrośnięta, strukturalna. Nasz lider ma określone wady i zalety, ale nie przywiązuje wagi do medialnego show i ma cierpliwość długodystansowca – szachisty. Ale z tym, o czym mówimy, nie radzą sobie media, ma poważny problem PiS, który poprzednio starał się dotrzymywać kroku. A zupełnie już rozjechało się SLD i kampania Szmajdzińskiego. Nie wspominając o tym, że totalnie zniknął gdzieś kandydat niezależny Andrzej Olechowski, który przecież wyrósł ze środka sceny politycznej i z wnętrza PO. Okazuje się, że jego funkcjonowanie to też pusty PR.

To albo Platforma jest taka dobra, albo reszta taka słaba.

- Nie sądzę. Widać po prostu pewne przewartościowanie w polskiej polityce. W PSL nie mamy zamiaru przebijać Palikota i iść do telewizji z dwiema świńskimi głowami, na przykład. Jest coś niepokojącego w tym, że Platforma rzeczywiście na ołtarze marketingu politycznego wyniosła celebrytyzm polityczny.

Samonapędzający się mechanizm?

- Dokładnie tak! Proszę zwrócić uwagę, jakie wnioski wyciągają partie z mechanizmów tabloidyzacji polityki. Zamiast dobrych samorządowców na listy wyborcze lepiej brać celebrytów! Nie warto pracować, wystarczy „hop i poszło!”.

Pan jako doświadczony poseł zauważa wokół siebie coraz więcej „hop i poszło”?

- Jestem jednym z najbardziej pracoholicznych posłów, co wynika z mojej natury… Niestety, zauważam, że w tej kadencji młodzi posłowie, nie tylko zresztą z PO, już wiedzą, iż praca w komisji o wiele mniej się opłaca niż chodzenie po korytarzach. Temu urokowi uległy również media! I nie przeszkadzają nawet upokarzające warunki tzw. debaty, którą mogła poprowadzić posłanka celebrytka Mucha z byłym ministrm celebrytą Nowakiem…

A dziennikarze siedzieli i milczeli.

- Gdyby np. PSL zrobił taki numer, dostałby zdrowo w skórę, że myśli prymitywnymi metodami i tłamsi debatę publiczną. Zresztą opisałem to na swoim blogu - Donek głosuje na Bronka, a Bronek na Donka, do tego najpiękniejsza posłanka wg „Faktu” i najprzystojniejszy poseł wg „Super Expressu”. A media jako pas transmisyjny do ludu pracującego miast i wsi…

No dobrze, zgadzamy się, że to jest zwykła szopka. Ale pytanie wciąż brzmi, jak sobie z tym poradzić?

- Kryzys i procesy globalne wymagają zmiany języka polskiej polityki. Ale zamiast tego mamy na ołtarze wyniesiony PR-owski teatrzyk. Rząd, koalicja, w ogóle cała debata publiczna zaczynają być przesycone nadmiarem frywolnie rzucanych pomysłów. Zwykła gadżetologia! Zmierzch polityki na rzecz postpolityki jest w Polsce bardzo brutalny. W innych krajach, obok oczarowywania wyborców, jest także rządzenie. U nas go nie ma, a struktury państwa są w dalszym ciągu słabe. Administracja nieudolna, a politycy nie budują przestrzeni porozumienia.

Wszystko jest pana zdaniem postpolityką?

- 20 lat polskich doświadczeń powinno nas nauczyć, że od czasu do czasu obok nawalanki rządowo-opozycyjnej, medialno-celebryckiej jest jeszcze konkretna robota. Zadania o charakterze państwowym. Wszyscy powołują jakieś rady, zespoły, ale nic z tego nie wynika. Bo ze sceny politycznej została wyssana przestrzeń do normalnego dialogu. Dominuje język nienawiści, prowokacji i patrzenie, jak dołożyć przeciwnikowi. Mówię to kolegom z Platformy wprost, że wcale nie są w swoich ekstremalnych zachowaniach lepsi od PiS. Tylko sprytniej się sprzedają. Zakotwiczyli PiS jako wygodnego, głównego rywala. Ja, nie oglądając się nawet na moje ugrupowanie, po prostu staram się robić swoje.

Czyli?

- Organizuję np. konferencję poświęconą e-społeczeństwu i wykorzystaniu środków unijnych. I co parę dni będę w obszarze infrastruktury, polityki gospodarczej i inwestycji pokazywał, że można mówić innym językiem. Skutecznie i atrakcyjnie.

Nie będzie pan jedynym „wołającym na puszczy”…

- Nie obawiam się tego. Normalna Polska naprawdę istnieje i w większości to ona rozstrzyga o politycznych wyborach. Poza tym, tak jak przypuszczałem, kryzys w polskich gospodarstwach domowych pojawił się jesienią ub.r. A po wyniszczającej zimie i wynikach pierwszych miesięcy tego roku na pewno będzie rosła irytacja społeczna. Jestem pewien, że z dołu coraz częściej będzie płynął głos „słuchajcie, pogadajmy ze sobą wreszcie poważnie”. Proszę zwrócić uwagę, że opozycja nie wykorzystała kapitalnej okazji przy ostatnim wystąpieniu Tuska w Sejmie. Była zielona mapa, Buzek, oczywiście Orliki, a potem propozycja, że albo się porozumiemy co do misji cywilizacyjnej, modernizacyjnej, albo wyginiecie. Moim zdaniem opozycja razem z PO odtańczyła kolejny, znany wszystkim, taniec godowy polskiej polityki.

Tusk miałby tańczyć z dinozaurami? Bo tak przecież nazwał opozycję.

- Tylko że sam nie jest młodym krokodylem, który przetrwa wszystkie zawieruchy. Poczekajmy, bo Miller po dwóch latach rządzenia też był taki wielki… Cały czas apeluję do kolegów z polskiej polityki o pokorę. Pokorę wobec rzeczywistości, która rzuciła na kolana Grecję, Portugalię i chwieje gospodarką niemiecką.

Pan mówi o pokorze, a PO to sama buta. Przecież wybory prezydenckie też już rozstrzygnęli, a teraz problemem jest tylko, kto zastąpi w Sejmie Komorowskiego. Fasada demokracji.

- W prawyborczym show Platformy wzięło udział niespełna połowa członków. Czyli albo mają martwe dusze, albo nawet członkowie partii czują fałsz. To kompromitujące dla formacji, która wzywa do przejścia na elektroniczne głosowanie powszechne.

Wróćmy do sejmowego wystąpienia Tuska podsumowującego dwa i pół roku rządów. Mówił pan, że opozycja się zagapiła.

- Zamiast wysyłania premiera „na drzewo”, wystarczyło powiedzieć: proszę bardzo, wskażmy 10 obszarów współpracy. Media publiczne, cyfryzacja Polski, zawartość naszej prezydencji w Unii Europejskiej itd… Cały czas uciekamy w nadprzestrzeń zwrotów i hasełek. Wybory przesądzone, bo już wiadomo, kto ma wygrać. A Komorowski nie będzie musiał zawieszać funkcji marszałka. Ciekawe swoją drogą, jak ma ustalać porządek obrad, gdy może być zainteresowany taką czy inną kolejnością… Może w ogóle odwołajmy wybory, bo najwłaściwsza partia ma już między 50% a 60% poparcia w sondażach.

Przychodzą mi na myśl rozważania prof. Anny Pawełczyńskiej o totalitaryzmie liberalnym.

- Działacze PO nie kryją, że chcą pod jednym sztandarem wszystkich. Od Giertycha po Palikota i Olejniczaka.

Jest do czego nawiązywać. Przypomnę Front Jedności Narodu.

- Są tam już liberałowie, socjal-liberałowie, socjaldemokraci, radykałowie i konserwatyści. Brakuje własnych ludowców. Po wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych może się okazać, że PO jako partia celebrycka, skupiona wokół projektu Tuska, ma silniejszą pozycję w demokracji niż PZPR w autorytarnym socjalizmie. Wierzę jednak, że życie skoryguje te plany i rzuci o ścianę politycznymi celebrytami i PR-owcami. Nadchodzą sytuacje jak w pokerze. Społeczeństwo rzuci karty na stół i powie po prostu „sprawdzam”. A środowiska polityczne i media muszą poczuć zagrożenie, że idziemy w kierunku takiego narodowego populizmu radykalno-liberalnego. Myślenia „wszyscy razem, ale pod naszym kierunkiem”, które odbiera dobre intencje pozostałym uczestnikom debaty.

Ma pan znanego kota Kleofasa, a prezes Jarosław Kaczyński kota Alika. Jakaś przestrzeń do debaty już istnieje, ale poważnie mówiąc – czy koalicja PiS i PSL będzie kiedyś możliwa?

- Jeżeli w przestrzeni samorządów między naszymi środowiskami nie ma życzliwości i współpracy, to później koalicja na górze idzie pod prąd oczekiwaniom. Poza tym są rozważania o koalicji PiS–SLD, inspirowane przez media. Wiadomo, że takiej koalicji nie będzie, a cała sytuacja tylko sprzyja Platformie. Dla nas jest oczywiste, że idą wybory, gdzie w mechanizmie wyborczym i propagandowym, w razie czego nawet w ordynacji, ma być zgubiony PSL. Zapewniam, że jako przystawka jesteśmy nie do skonsumowania. Ci, którzy będą próbowali, na pewno stracą parę zębów... PSL nie jest formacją obrotową, lecz taką, która potrafi rozmawiać ze wszystkimi, a nawet biegać między ugrupowaniami i zasypywać te okopy św. Trójcy. Środowiska prawicowe muszą zrozumieć, że zwrot w prawo w polskiej polityce jest możliwy tylko poprzez koalicję z PSL. Bez nas nie ma alternatywy dla rządów liberalno-lewicowych. Nie wiem, czy prawica to rozumie. Tym bardziej że po tej stronie politycznej czeka nas faza dekompozycji. Nie wystarczy chęć
odgryzienia się za przegrane wybory i zdobycia władzy. Musi być też chęć budowania kompromisu i przestrzeni porozumienia.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)