Porwana Polka nie chciała wracać do kraju
Kiedy i od kogo dowiedziała się pani o
porwaniu siostry, zapytał "Dziennik Zachodni" Lucynę Senger,
siostrę uprowadzonej w Iraku Teresy Borcz.
06.11.2004 | aktual.: 06.11.2004 07:34
Byłam w przychodni w pracy, kiedy przybiegł do mnie zdenerwowany syn i powiedział: Mamo chyba porwali twoją siostrę! Oglądał wiadomości i przeczytał tę informację na pasku na dole ekranu. Potem, kiedy pokazano zdjęcia Teresy, byliśmy już pewni, że to o nią chodzi. Oficjalnie nikt nas nie informował. Moja mama też dowiedziała się o wszystkim z mediów. Z ministerstwa zadzwoniono do niej dopiero w sobotę, czyli w trzecim dniu po porwaniu.
Ostatni raz rozmawiałam z siostrą dwa lata temu. Zadzwoniła do mnie tuż przed pogrzebem ojca. Mówiłam jej, że Amerykanie szykują się do ataku. Prosiłam, żeby wróciła do kraju, albo przynajmniej na jakiś czas wyjechała z Bagdadu. To ostatnie chyba zrobiła, ale pewności nie mam. Twierdziła, że jest bezpieczna i prosiła, by się o nią nie martwić. Od czasu, kiedy rozpoczęła się wojna, nie wiem, co się z nią dzieje. Tam nie można ani zadzwonić, ani wysłać listu. Mama i brat byli u niej przed laty. Ja już nie zdążyłam, bo zaczął się czas wojen. Siostra pracowała jako tłumacz w ambasadzie amerykańskiej, prowadziła sklep z telewizorami. Kiedyś to ona ciągle o nas pamiętała i przysyłała paczki z prezentami. Lata temu sytuacja się odmieniła i to my wspomagaliśmy ją jedzeniem i lekami.
Liczę na to, że terroryści zorientują się, że porwali nie tę osobę, co chcieli. Teresa przez lata stała się Irakijką, przesiąknęła tą kulturą, zrobiła wiele dobrego dla żyjących tam ludzi, powiedziała Lucyna Senger.