Pora dojenia
Pracownicy państwowych spółek wiedzą już, że przed prywatyzacją nie uciekną. Więc powoli chowają syreny, race i sztandary, a ich miejsce zajmują płatni specjaliści mający zapewnić załodze dostatnie życie pod skrzydłami prywatnego inwestora.
Gdy kilkanaście miesięcy temu 350 pracowników Polmosu Białystok usłyszało, że ich spółka czeka w kolejce do prywatyzacji, wpadli w panikę. Najpierw chcieli pobiec do biura prezesa, a potem od razu pod kancelarię premiera. Gdy emocje opadły, związkowcy zrozumieli, że pikietowaniem sobie nie pomogą. Mało tego, doszli do wniosku, że na prywatyzacji nic nie stracą, a mogą nawet nieźle na niej zarobić, pod warunkiem że sprytnie poprowadzą negocjacje z inwestorem. Zatrudnili więc specjalistę od mediacji i ruszyli do boju. Uzyskali 10 lat gwarancji zatrudnienia, po 55 tys. zł premii prywatyzacyjnej oraz 4,5-procentowe podwyżki pensji dla każdego. Ten pakiet, który pracownicy Polmosu podpisali w ubiegłym tygodniu z nowym inwestorem – amerykańską firmą CEDC – został okrzyknięty jednym z największych osiągnięć socjalnych w 15-letniej historii polskiej prywatyzacji.
Największym, ale na pewno nie ostatnim. Dziś wszyscy inwestorzy, którzy myślą o przejęciu którejś ze spółek należących do Skarbu Państwa, muszą liczyć się ze sporymi wydatkami na jej pracowników. Bo załogi nauczyły się, jak zapewnić sobie dostatnie i bezpieczne życie pod skrzydłami prywatnych właścicieli. Tylko podczas ostatnich prywatyzacji – Polmosu Białystok, Elektrowni Połaniec, Elektrociepłowni Warszawskich i Huty Częstochowa – związkowcy wynegocjowali gwarancje socjalne o wartości ponad miliarda złotych. Jeszcze kilka lat temu tak obfite pakiety socjalne były nie do pomyślenia. W połowie lat 90., gdy prywatyzacja państwowego majątku dopiero nabierała rozpędu, inwestorzy brali spółki, jak leci. Ich pracownikom nie dawali prawie żadnych zabezpieczeń socjalnych. Gdy w 1995 roku francuski producent opon Michelin kupował Stomil Olsztyn, pracownikom obiecał jedynie dwa lata gwarancji zatrudnienia. Dziś taki skromny socjal zostałby odebrany jak kiepski żart, a inwestora, który go zaproponował, związkowcy
wywieźliby za bramę spółki na taczkach. – Nareszcie polscy związkowcy zamiast bać się sprzedawać, uczą się, jak to robić z największą korzyścią dla siebie – ocenia prof. Maria Jarosz, specjalistka od prywatyzacji z Państwowej Akademii Nauk. Ale pracownicy sami nie wykłócają się o pieniądze.
Coraz częściej ich interesy reprezentują wynajęci specjaliści. – Dobry negocjator to podstawa. Bez pomocy sprytnego prawnika jakiekolwiek rozmowy z inwestorem z góry są skazane na porażkę – uważa Bogdan Filipczuk, szef zakładowej Solidarności w Polmosie Białystok. I ma rację, bo pakiet socjalny wiąże się z pieniędzmi, a gdzie są pieniądze, tam kończy się dobre serce inwestorów i zaczynają się zimne kalkulacje.
Gdy przedstawiciele Central European Distribution Corporation, notowanej na nowojorskiej giełdzie sieci hurtowni z alkoholem, przylecieli do Polski, aby pertraktować zakup Polmosu, mieli nadzieję, że zapłata Skarbowi Państwa za udziały w spółce załatwi wszystko. Byli pewni, że zaoszczędzą na jej pracownikach. Ale grubo się przeliczyli. Do negocjacji z nimi nie stanęli zahukani związkowcy w leciwych uniformach, postaci żywcem przeniesione z reportaży o robotniczych protestach w czasach PRL, ale także pogodny i kulturalny 34-letni elegant w nienagannie skrojonym garniturze. Gdyby przedstawiciele CEDC wiedzieli, kim jest, pewnie od razu złożyliby broń. Piotr Wujec, prawnik z Warszawy, ma sześcioletnie doświadczenie w „urabianiu inwestorów”. Doradzał m.in. pracownikom w Warszawskich Zakładach Tłuszczowych, w Poczcie Polskiej i kilku Polmosach (m. in. zielonogórskim). – To guru dla pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw. Podobno potrafi wynegocjować z inwestorem niemal każdy pakiet socjalny – mówi z uznaniem
o Wujcu Filipczuk. Dlatego także białostocki Polmos postanowił skorzystać z jego usług.
Gdy pod koniec czerwca prawnik pierwszy raz zasiadł do stołu rokowań, usłyszał stanowcze „nie”. – Po raz pierwszy spotkałem inwestora, który chciał wmówić pracownikom, że nie powinni niczego żądać, bo najważniejszy w prywatyzacji jest jego zysk – opowiada Wujec.
Negocjatorzy z firmy doradczej KPMG, wynajęci przez CEDC, robili, co mogli, aby „przerobić na szaro” pracowników Polmosu. Podsuwali im do podpisania kartkę z „roboczymi” ustaleniami co do pakietu albo ze zdenerwowaniem wstawali od stołu i mówili, że skoro nie biorą tego, co im oferują, to zrywają negocjacje. Takie zachowanie nie podobało się Wujcowi. – Traktowali ich niepoważnie. Postępowanie ekspertów z KPMG skazane było na porażkę, bo w mediacjach wszystkie strony muszą mieć poczucie wygranej. Negocjacje nie polegają na kiwaniu. Na szczęście pracowników Polmosu związkowcy byli nieugięci i dopięli swego. CEDC ponownie zaprosiła ich do rokowań. Ponoć namówiło ją do tego Ministerstwo Skarbu, które nie mogło się pogodzić z myślą, że może stracić kupca na 61 proc. akcji Polmosu za ponad 1,6 mld zł. Tym razem amerykańskiego potentata reprezentował prezes William Carey. Uzgodniono warunki i 15 lipca w Warszawie uroczyście podpisano ponad 40-stronicowy pakiet gwarancji socjalnych.
– Sukces stał się możliwy, bo przez 15 lat transformacji pracownicy nauczyli się, jak walczyć o swoje, zamiast lamentować – twierdzi Wujec. Wiedzą, gdzie zapukać, kogo zatrudnić, a nawet – jak prowadzić rozmowy. – Najgorszym błędem, jaki może popełnić dziś inwestor, to przekonanie, że po drugiej stronie siedzą zakuci robole idioci, a nie partnerzy – mówi dr Robert Rządca z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.
– Faktycznie, przez ostatnie lata poznawaliśmy struktury i funkcjonowanie zachodnich firm. Dziś umiemy to już odpowiednio wykorzystać przy prywatyzacji – mówi Robert Wasielewski, rzecznik prasowy NSZZ „Solidarność”. Dodaje jednak, że do pomocy potrzebują specjalistów. Skąd ich biorą? – Z listy opracowanej przez Ministerstwo Gospodarki – odpowiada Wasilewski. Lista mediatorów otworzona w 1992 roku liczy obecnie 151 nazwisk, głównie byłych polityków i eksprezesów państwowych spółek, ale wniosek o wpisanie na nią złożyć może każdy.
Jednak Wujca na tej liście nie ma. Dlaczego? – Bo cenię sobie niezależność – odpowiada. I wcale nieźle na tym wychodzi. O ile przez pierwsze dwa lata od rozpoczęcia działalności na siłę szukał klientów, o tyle dziś jest odwrotnie. Ile zarabia na prowadzeniu negocjacji, nie chce powiedzieć, ale udało nam się ustalić, że za rokowanie przy stole w Polmosie Białystok dostawał ok. 2 tys. zł za dzień. – Nie mogę tego potwierdzić, bo wynagrodzenie pana Wujca jest tajemnicą handlową. Ale wykonał świetną robotę, dlatego dostanie jeszcze premię z kasy związkowej – mówi Bogdan Filipczuk, szef zakładowej Solidarności.
Dobry mediator potrafi zarobić nawet 40 tys. zł za dogadanie się inwestora z pracownikami. Bogaty pakiet socjalny wart jest każdych pieniędzy wydanych na prawników i mediatorów. Przekonali się o tym pracownicy Huty Częstochowa, którzy dziś cieszą się jak dzieci z gwarancji, jakie dał im nowy inwestor – ukraiński Donbas. 350 zł podwyżki, bonus prywatyzacyjny w wysokości 16 zł za każdy przepracowany w firmie miesiąc (średnio po 4 tys. zł) i najważniejsze – spokojna głowa o etat przez najbliższą dekadę, bo jeśli inwestor zechce kogoś zwolnić, to na pożegnanie musi mu wypłacić 20-letnie uposażenie. – To nasz wielki sukces. Dziś nikt w hucie nie ma wątpliwości, że na dobrze pokierowanej prywatyzacji zarobić mogą także pracownicy, a nie tylko państwo – mówi Włodzimierz Seifryd, przewodniczący Pracowników Ruchu Ciągłego w Hucie Częstochowa.
To właśnie ten najmniejszy z pięciu działających w hucie związków zawodowych doprowadził do odrzucenia oferty Mittal Steel i wynegocjował atrakcyjny pakiet z Donbasem. Zadanie miał tym trudniejsze, że związki reprezentujące większość załogi opowiadały się za Hindusami. To jednak nie zniechęciło ZZ PRCCHC. – Nie w ilości, lecz w jakości tkwi siła – mówi Seifryd. Nad tą „jakością” musieli jednak ciężko pracować. – Przez rok uczyliśmy się odporności na manipulację. Raz pani prawnik reprezentująca Mittal Steel próbowała nas „ugłaskać” swoją ciążą, a innym razem przedstawiciel koncernu przekonywał, że jeżeli jego nastoletni syn przeczyta w gazecie, że ojciec kłamie, to się załamie – śmieje się Seifryd. – Nie daliśmy się nabrać na te sztuczki – tryumfuje.
– Mieliśmy jednak pietra, że sami nie damy rady wynegocjować dobrego pakietu socjalnego – mówi przewodniczący. Dlatego zatrudnili specjalistę od rokowań – prawnika z Krakowa Arkadiusza Sobczyka. Ostatecznie huta wynegocjowała pakiet socjalny, którego wartość oceniana jest na 800 mln zł. Sobczyk nie chce zdradzić, ile zarobił, jak negocjował i jakimi argumentami przekonywał Ukraińców.
Musiały jednak być wyjątkowo trafne, skoro Donbas przystał na tak wygórowane warunki. Pojawiły się nawet głosy, że ukraiński moloch przeliczył się w kalkulacjach. – To nieprawda. Koncern zapłacił tyle, ile według niego jest warta huta. I nie boi się wysokich odpraw, bo nie ma zamiaru zmniejszać załogi – twierdzi Jacek Łęski z agencji PR, która obsługuje Donbas w Polsce. Ale sceptyczne głosy pojawiają się wśród samych pracowników huty. – Odtrąbię zwycięstwo dopiero wtedy, gdy pieniądze dla załogi wpłyną na konto – mówi Marek Wójcik, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Hucie Częstochowa.
Na razie w sądzie nadal leżą wnioski o upadłość huty, a okres ochronny kończy się już na początku sierpnia. – Tymczasem inwestor przesuwa termin zakończenia transakcji – straszy Wójcik. Te pesymistyczne nastroje stara się uspokoić Hanna Węglewska, rzecznik prasowy Towarzystwa Finansowego „Silesia”, które reprezentuje Skarb Państwa w transakcji z Donbasem. – Nie ma ryzyka upadku huty. Wszystko przebiega zgodnie z planem i transakcja wkrótce dojdzie do skutku – zapewnia.
Bez względu na to, jak zakończy się ta sprawa, związkowcy powinni pamiętać, że każda umowa i każdy pakiet niosą ze sobą pułapki opisane w teorii negocjacji. – Zbyt dobra umowa wygrana przez agresywny związek zawodowy niesie ryzyko, że inwestor będzie się chciał odegrać, kiedy wejdzie do zakładu. W papierach wszystko gra, ale w głębi i tak ma poczucie, że został oskubany, więc pokusa niewywiązania się z umowy jest spora – tłumaczy dr Robert Rządca z UW. Bo nie ma pewności, czy CEDC, kupując białostocki Polmos z wielkimi gwarancjami socjalnymi, nie myślał tak: dam im ten pakiet, zamknę im usta gwarancją zatrudnienia i podwyżką, ale w końcu i tak to ja będę tu rządzić. – To realne. Tym bardziej że są setki sposobów łatwej ucieczki od zobowiązań wobec pracowników. Od prostego utrudniania im życia, np. przez dawanie urlopu tylko w listopadzie, po wyśrubowanie wydajności. W końcu pracownicy sami pouciekają – ostrzega prof. Rządca. Zgadza się z nim Piotr Wujec. – Zapis o gwarancjach zatrudnienia nic nie da, jeżeli
w załączniku dopisanych będzie kilkanaście kruczków – tłumaczy prawnik. Tak było m.in. w przypadku Telekomunikacji Polskiej, którą pięć lat temu przejmował France Telecom. W pakiecie socjalnym Francuzi dali pracownikom TP trzyipółletnią gwarancję pracy. – W umowie znalazło się jednak tyle kruczków, że załogę operatora szybko zredukowano z 70 do 40 tys. osób – mówi Wujec. Może więc także prawnicy Donbasu i CEDC siedzą już nad porozumieniami zawartymi ze związkowcami białostockiego Polmosu i Huty Częstochowa, szukając furtek umożliwiających ucieczkę od zobowiązań.
Jak temu zapobiec? – Żądania pracowników powinny być racjonalne. Muszą znać umiar w negocjacjach – radzi prof. Maria Jarosz. W przeciwnym wypadku już same rozmowy mogą zakończyć się porażką. Tak było przy prywatyzacji spółki Energa wchodzącej w skład grupy energetycznej G8. Związkowcy zażądali od najpoważniejszego oferenta – firmy Kulczyk Holding – podwyżki pensji o 20 proc., wypłaty 16 pensji rocznie i jednorazowej premii prywatyzacyjnej w wysokości 25 tys. zł. To wszystko Holding jeszcze by zniósł, ale związkowcy zażądali także zwrotu kosztów leczenia oraz 150 tys. euro odszkodowania dla każdego zwolnionego niezgodnie z umową pracownika. Miara się przebrała i inwestor opuścił progi Energi, a pracownicy obeszli się smakiem. – To już jest pazerność. Najwyraźniej niektórym brakuje zdrowego rozsądku – prof. Maria Jarosz ocenia takie wymogi związkowców. Ostrzega, że pracownicy powinni myśleć nie tylko o swoich interesach, lecz także całego zakładu.
Ale o trosce o swoje przedsiębiorstwa zapewniają pracownicy wszystkich państwowych spółek. – Zależy nam na dobru całej firmy – zapewnia Krzysztof Suszek, wiceprzewodniczący Solidarności w Poczcie Polskiej. Dlatego pocztowi związkowcy już pół roku temu wynajęli Piotra Wujca, aby pomógł im opracować sensowny pakiet gwarancji socjalnych. Po co? – Tak na zaś. Żebyśmy mieli plan, gdy do drzwi poczty zapuka prywatny inwestor – mówi Suszek. Na wynajęcie negocjatora zgodził się nawet dyrektor generalny poczty i Ministerstwo Infrastruktury.
Takich „transakcji prywatyzacyjnych”, w których uczestniczą wynajęci przez pracowników specjaliści od negocjacji, będzie przybywać. Nawet symbol związkowego awanturnictwa Stanisław Kogut, przewodniczący Solidarności w PKP, który do tej pory namawiał związkowców do wychodzenia na tory, dziś zmienił front: – Trzeba walczyć wiedzą i inteligencją. Przy współpracy z Bussiness Center Club opracowaliśmy projekt pakietu gwarancji socjalnych, jakie by nas zadowalały przy restrukturyzacji i prywatyzacji przedsiębiorstwa – mówi Kogut. Czyżby oznaczało to koniec gwizdów kolejarzy pod oknami kancelarii premiera i pociągów stających w środku pola?
Pakiety pełne kasy
Sprywatyzowane:
Polmos Białystok, zatrudnienie: 340 osób
• 10 lat gwarancji zatrudnienia
• 55 tys. zł premii prywatyzacyjnej
• podwyżka pensji o 4,5 proc.
• Szacowana wartość pakietu: 100 mln zł
- Huta Częstochowa, zatrudnienie (razem ze spółkami zależnymi): ok. 5 tys. osób • 10 lat gwarancji zatrudnienia (ew. 20-letnia odprawa) • 350 zł podwyżki pensji, • bonus prywatyzacyjny w wysokości 16 zł za każdy przepracowany w firmie miesiąc (średnio po 4 tys. zł) • Szacowana wartość pakietu: 800 mln zł
- Elektrociepłownie Warszawskie, zatrudnienie: 4 tys. osób • 5 lat gwarancji zatrudnienia (albo 30 tys. zł za dobrowolne odejście) • 15 tys. zł premii prywatyzacyjnej • Szacowana wartość pakietu: 100 mln zł
- Elektrownia Połaniec, zatrudnienie: 500 osób • 10 lat gwarancji zatrudnienia • podwyżki pensji zależne od stażu • Szacowana wartość pakietu: 120 mln zł
Prawdziwa batalia o gwarancje socjalne dopiero się zacznie, bo na prywatyzację czekają największe polskie spółki, które zatrudniają ponad 200 tys. osób. Chętni do ich przejęcia muszą liczyć się z wydatkami idącymi w miliardy złotych.
Na co mogą liczyć pracownicy:
PKP, zatrudnienie: 132 tys. osób
• podwyżki pensji o kilka procent
• po 10 tys. zł premii prywatyzacyjnej
• odprawy w wysokości ok. 30 tys. zł dla odchodzących
Poczta Polska, zatrudnienie: 104 tys. osób
• podwyżki pensji o około 10 proc.
• po blisko 3 tys. zł premii prywatyzacyjnej
• odprawy do 30 tys. zł
Grupa energetyczna G8, zatrudnienie: 10 tys. osób
• 5-letnia gwarancja zatrudnienia
• po blisko 10 tys. zł premii prywatyzacyjnej
Autorzy: Łukasz Bąk, Danuta Pawłowska, Cezary Pytlos