"Populiści bez Trumpa". Niemiecka prasa o Polsce
Nacjonaliści i populiści na całym świecie mieli silne oparcie w Białym Domu. Co stanie się z sierotami po Trumpie na Węgrzech czy w Polsce po porażce ich patrona? – zastanawiają się publicyści "Die Zeit”.
Nacjonaliści i populiści na świecie mieli oparcie w prezydencie w Białym Domu, który podzielał ich "pogardę dla liberalnego porządku”. Można było odnieść wrażenie, że wraz ze zwycięstwem Trumpa nadeszła nowa era. Narodowi populiści z Europy przyłączyli się – czytamy w najnowszym wydaniu tygodnika "Die Zeit”.
Autorzy przypominają, że w styczniu 2017 r. – dzień po objęciu przez Trumpa urzędu prezydenta USA, przedstawiciele europejskiej prawicy świętowali w Koblencji (w Niemczech) jego zwycięstwo. Marine Le Pen proklamowała "narodziny nowego świata”, stojąc ramię w ramię z Holendrem Geertem Wildersem, Włochem Matteo Salvinim i ówczesną przewodnicząca Alternatywy dla Niemiec (AfD) Frauke Petry.
Narodowi populiści na fali
W tym czasie powstało wrażenie "globalnej narodowo-populistycznej rewolucji” – uważa bułgarski politolog Ivan Krastev, na którego powołują się autorzy. "Prawicowi populiści uważali, że historia jest po ich stronie” – powiedział politolog przypominając, że w tym czasie Brytyjczycy opowiedzieli się w referendum za wyjściem z UE.
A co teraz? - pytają niemieccy dziennikarze. "Rewolucja utraciła wodza rewolucji, który gra teraz w golfa w Mar-a-Lago, a wszyscy, którzy jeszcze wczoraj zabiegali o jego względy, próbują teraz się od niego uwolnić” – czytamy w "Die Zeit”.
Autorzy zwracają uwagę, że pierwsze sukcesy narodowi populiści odnosili na długo przed pojawieniem się Trumpa. Orban rządzi od 2010 r., Kaczyński od 2015, a Le Pen, Wilders i austriacka FPÖ też mają swoją przeszłość. Przez długi czas ci politycy uważani były za postaci z marginesu polityki albo, jak Orban i Kaczyński, traktowani byli jak "lokalni dziwacy”, których na Zachodzie nie brano poważnie. Wybór Trumpa zmienił sytuację – osoby z politycznego marginesu znalazły się nagle w centrum uwagi.
Patron w Białym Domu
Amerykański prezydent stał się patronem ruchu o nieostrych konturach. W Europie Zachodniej Trump spowodował ujednolicenie dyskusji na skrajnej prawicy. "Jawny nacjonalizm, nagonka na mniejszości, przede wszystkim muzułmanów, atak na wrogi obraz "liberalnego establishmentu” i lekceważenie instytucji państwowych - wszystko to było wzmacniane przez Biały Dom” – piszą dziennikarze "Die Zeit”.
Doprowadziło to - ich zdaniem - do "radykalizacji i konsolidacji międzynarodówki nacjonalistów”. W Europie Wschodniej, ale także w Izraelu, Trump funkcjonował jako "tarcza, za którą rządzący mogli działać w sposób autorytarny i bez żadnych hamulców”.
"Die Zeit” tłumaczy, że Polska od dawna utrzymuje ścisłe związki z Waszyngtonem ze względu na zagrożenie ze strony Rosji. "Narodowi populiści w Warszawie przez cztery lata schlebiali Trumpowi i zabiegali o jego względy, a on w zamian "wspaniałomyślnie nie zwracał uwagi na łamanie niezależności sądów i naruszanie państwa prawa” – piszą autorzy.
Jak podkreślają, jeszcze większe korzyści z sojuszu z Trumpem wyciągnął premier Izraela Benjamin Netanjahu. Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela i przeniósł tam ambasadę USA.
Jak czytamy w "Die Zeit”, szczególnie jedna cecha łączy Netanjahu z Orbanem, Kaczyńskim, Le Pen czy Salvinim. Wszyscy oni twierdzą, że bronią interesów "narodu” przeciwko "elicie”. Czerpią swoją polityczną energię z "permanentnego zaostrzania i polaryzacji”. Twierdzą, że bronią "uciemiężonej, zapomnianej większości, z którą mają bezpośredni kontakt”, nawet wtedy, gdy jak Trump, w głosowaniu nie dostają większości.
Co zrobi Biden?
Joe Biden musi przede wszystkim uspokoić własny kraj. Ale fragmenty jego przemówienia na rozpoczęcie kadencji, w którym zapowiedział walkę z ekstremizmem i wezwał do obrony demokracji, "zostały wysłuchane także w Warszawie i Budapeszcie”. "Niepokój wśród rządzących jest tam duży” – oceniają publicyści. Przypominają, że w kampanii wyborczej Biden postawił Polskę i Węgry w jednym szeregu z Białorusią. "Biden zapowiedział zwołanie szczytu demokracji. Ciekawe, kogo zaprosi, a kogo nie”.
Atakując Unię Europejską, Polska i Węgry mogły dotychczas liczyć na wsparcie ze strony Trumpa. Nowy prezydent może zmusić te kraje do bliższej współpracy z Brukselą – uważają autorzy.
Orban, Kaczyński, Le Pen, Wilders i AfD stali się „stałym elementem sceny politycznej” i czekają tylko na to, by wykorzystać problemy wywołane przez pandemię. "Odejście Trumpa i atak podburzonej przez niego sfory na Kapitol są pomimo to cezurą. Narodowy populizm obnażył na oczach całego świata swoją antydemokratyczną gębę. Właśnie Trump zadał tym samym ciężki cios ruchowi, któremu cztery lata temu pomógł przebić się.” – konkluduje "Die Zeit”.