Pomyłka policji: weszli do niewinnego, złamali mu kręgosłup
Pod tym adresem spodziewaliśmy się groźnych przestępców z tzw. grupy mokotowskiej - tak dowódca grupy szturmowej tłumaczył się przed stołecznym sądem z ubiegłorocznej akcji. Policjanci wkroczyli wówczas do mieszkania niewinnego informatyka Piotra D., powalili go na podłogę, powodując złamanie kręgosłupa.
Informatyk z Warszawy domaga się od policji ponad 200 tys. zł odszkodowania. Pozwana komenda wojewódzka policji z Białegostoku - to jej funkcjonariusze dokonali zatrzymania - przyznaje, że doszło do pomyłki, ale płacić nie chce.
Piotr D. opowiadał przed sądem, że gdy policja zapukała do drzwi jego mieszkania, otworzył natychmiast i zobaczył kogoś w kominiarce. - Odwróciłem się plecami do drzwi chcąc przejść w głąb mieszkania. Wtedy poczułem silny ból w okolicach lędźwiowych. Siła uderzenia przemieściła mnie aż pod okno - relacjonował. Gdy już skuty leżał na ziemi, do jego mieszkania wkroczyło troje nieumundurowanych policjantów i zaczęło się przesłuchanie. Dopiero wtedy się okazało, że doszło do pomyłki.
Według niego, już wtedy odczuwał silny ból w plecach, więc poszedł do lekarza. Prześwietlenie wykazało, że ma złamany kręgosłup. Musiał chodzić w gorsecie ortopedycznym. Do dziś musi unikać sportu, nie może też nosić ciężkich rzeczy.
Jak mówił 34-letni Dariusz S., który był szefem grupy szturmowej, całą akcję zatwierdził komendant główny policji, a zgodę na udział w niej policjantów z Białegostoku wyraziła komenda wojewódzka. - Chodziło o większą akcję i zatrzymanie członków grupy mokotowskiej - tłumaczył. Jak dodał pod wskazanym adresem miało się znajdować dwóch groźnych przestępców pochodzących ze Wschodu, którzy ukrywali się w Warszawie. Podkreślił, że akcją dowodził funkcjonariusz z CBŚ bądź z "terroru kryminalnego". Świadek, pytany o nazwisko tej osoby, powiedział, że nie pamięta teraz kto to był dodając, że można to sprawdzić w dokumentach.
Szef grupy szturmowej powiedział, że gdy policja zapukała do drzwi, ktoś otworzył je od wewnątrz. Funkcjonariusze weszli do środka z okrzykiem "policja, na ziemię". Gdy on sam - zeznawał - wszedł do środka, Piotr D. już leżał twarzą do ziemi skuty kajdankami. - Koledzy, którzy weszli pierwsi, mówili potem, że zastosowali chwyt obezwładniający - powiedział. - Na łóżku była kobieta, wobec której nie zastosowano żadnego przymusu, gdyż wykonywała polecenia funkcjonariuszy - dodał.
Policjant tłumaczył: - Nie zrobiliśmy tam samowolki. Odpowiadamy tylko za zatrzymanie osoby i przekazujemy ją funkcjonariuszom procesowym. Nic mi nie wiadomo, by w czasie wejścia do mieszkania ten mężczyzna był uderzony bądź kopnięty przez któregoś z funkcjonariuszy.
Jak dodał, przed akcją były dwie odprawy: w Zarządzie Operacji Antyterrorystycznych (obecnie Biuro Operacji Antyterrorystycznych) oraz w Komendzie Stołecznej Policji. - Ściągnięcie nas do Warszawy może świadczyć o tym, że chodziło o zatrzymanie kogoś groźnego, a nie zwykłego przestępcy. Gdyby było inaczej, nie ściągano by tylu osób - powiedział.
KWP Białystok wskazuje, że to Komenda Główna Policji, której podlega CBŚ, miała informację, iż w mieszkaniu jest groźny przestępca i to dlatego w lutym 2008 r. o 6:00 doszło do tej pomyłki. - Bo do niej doszło, ale to nie nasza wina - mówił po pierwszej rozprawie w maju tego roku mec. Janusz Radwański reprezentujący policję.
Sprawą zajęła się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Proces ma być kontynuowany w listopadzie.