Polskich himalaistów zaskoczyła potężna śnieżyca
Wspinaczka po lodowych ścianach była dla polskiej ekipy szczególnie czasochłonna i niebezpieczna. A kiedy już przeszła lodospad Khumbu, zaczęły się prawdziwe problemy. W nocy z poniedziałku na wtorek rozszalała się śnieżyca, która trwa nadal - informuje specjalny wysłannik "Dziennika Zachodniego".
21.04.2006 | aktual.: 21.04.2006 09:37
Khumbu to nie przelewki. Lodowiec zbudowany jest z pozostających w nieustannym ruchu bloków lodowych, seraków, poprzecinanych licznymi, kilkudziesięciometrowymi szczelinami. Bloki lodowe wielkości domów mieszkalnych mogą być pokonane tylko przy pomocy lin i rozpostartych nad szczelinami aluminiowych drabin.
Po dziewięciu godzinach wyczerpującego marszu przez niebezpieczny lodospad Khumbu polscy himalaiści z wyprawy Falvit Everest Expedition 2006 uwięzieni zostali w obozie I na wysokości 6.060 metrów. Są tam Martyna Wojciechowska, Darek Załuski, Jura Jeremaszek, Tomasz Kobielski z Gliwic, Bogusław Ogrodnik i Janusz Adamski. W obozie II (6.400 m) na poprawę pogody czeka Simone Moro, Włoch, także członek polskiej ekipy. Ja, reporter wyprawy, jestem w bazie na wysokości 5.400 metrów i na bieżąco kontaktuję się z ekipą uwięzioną przez śnieg 700 metrów wyżej.
Śnieg na dwa metry
Nie będę owijał w bawełnę: jesteśmy w niezwykle trudnej sytuacji. Od trzech dni walczymy z obfitymi opadami śniegu. Na razie nie ma mowy o drodze na szczyt Everestu, bo teraz najważniejsze jest bezpieczeństwo wspinaczy.
- Mieliśmy spędzić noc w obozie I, a kolejne dwie w obozie II, ale plany wzięły w łeb z powodu tej śnieżycy- mówi Martyna Wojciechowska, organizatorka wyprawy.
Grupa jest odcięta od świata. Z bazą na wysokości 5.400 metrów ma tylko kontakt radiowy. Według prognoz synoptyków szwajcarskich i austriackich, śnieżyca może trwać nawet do piątku. A już teraz śniegu jest miejscami do dwóch metrów.
Wczoraj z namiotów naszej ekipy, mimo że było to duże ryzyko, wyszły trzy osoby: Janusz, Jura i Tomek. Związali się liną poręczową i ruszyli w kierunku innych zasypanych namiotów w poszukiwaniu gazu i prowiantu. Trafili na 6-osobową grupę brytyjską i na kilka osób z innych wypraw, które znajdują się w równie nieciekawej sytuacji, co my. Lodospad nie do przejścia.
Tymczasem z bazy wyruszyła grupa ratunkowa złożona z pięciu Szerpów z wyprawy brytyjskiej i dwóch należących do ekipy polskiej. Szerpowie mieli ze sobą gaz, prowiant i liny. Lodospad Ice Fall okazał się jednak nie do przejścia. Po godzinie Szerpowie zawrócili do bazy. - Lodospad jest całkowicie zasypany i nie do przejścia. Trzeba czekać, aż śnieżyca ustanie- uznali.
- Drabiny ułożone na szczelinach lodowca i liny poręczowe są całkowicie zasypane. Błyskawicznie straciliśmy siły i w tej sytuacji musieliśmy zawrócić - dodał Ang Dorjee, Szerpa polskiej ekipy. Do południa nie powiodła się też próba dotarcia przez polskich wspinaczy do namiotów innych ekip, w których znajdują się zapasy jedzenia i gazu. - Próbujemy torować drogę, ale utykamy w śniegu. Warunki są coraz gorsze, prawie nic nie widać, a grunt jest bardzo niestabilny - relacjonował mi członek ekipy, Janusz Adamski.
- Może uda się w czwartek, a może dopiero w piątek - zastanawiała się Martyna.
Na szlaku musi być rzeczywiście dużo śniegu, skoro Szerpowie, bardzo silni ludzie, zdecydowali się zawrócić i poddać.
Zamieć do piątku?
Według najnowszych prognoz, które otrzymał Simone Moro, pogoda ma się poprawić w czwartek, ale na krótko. Być może wtedy polska ekipa zdecyduje się zejść do bazy. Wczoraj po południu Polacy za zgodą ekip pozostałych w bazie zaczęli penetrować namioty innych wspinaczy. Szukali butli z gazem i prowiantu, który pozwoliłby im przetrwać kolejne godziny. - W końcu udało się. Po kilku godzinach brodzenia w wysokim śniegu, wraz z ekipą Brytyjczyków, znaleźliśmy zapas gazu i jedzenia - cieszyła się Martyna.
Z kolei Szerpowie, którzy szli z pomocą wspinaczom, ale z powodu trudnej sytuacji pogodowej zawrócili, zapowiedzieli, że w czwartek z samego rana wznowią akcję ratunkową i postarają się dotrzeć do ekip uwięzionych w obozach I i II. - Będziemy musieli wytyczyć nową drogę przez lodospad, a potem pomożemy wspinaczom zejść bezpiecznie do bazy - stwierdził Szerpa Ang Dorjee.
Martyna jest spokojna
Z polską grupą mam już tylko kontakt radiowy, bo w telefonach satelitarnych wspinaczy skończyły się baterie.
- Na razie jesteśmy zagrzebani w śpiworach, ale co jakiś czas wytrąca nas z równowagi trzask schodzącej lawiny. Całe szczęście jesteśmy poza zasięgiem lawin - powiedziała mi Martyna Wojciechowska. - Liczymy jednak, że góry okażą się dla nas łaskawe. Jeżeli nie, to mamy problem, bo nikt w naszej ekipie nie przewidział, że zostaniemy tu na więcej niż jedną noc. Będziemy musieli nadal przeszukiwać depozyty innych wypraw. Nie wiem, jak długo tu zostaniemy. Trzy, cztery, a może nawet pięć dni…
Wojciech Trzcionka