Polski kierowca w Norwegii zniesie wszystko
W środkowej Norwegii dwóch polskich kierowców ciężarówki utkwiło przy drodze w oczekiwaniu na nowe, zimowe opony. Miejscowi byli zszokowani, że przybysze mieszkają w kabinie, ale Polacy przekonywali, że im tak dobrze.
08.11.2012 | aktual.: 09.11.2012 07:03
- W życiu o czymś takim nie słyszałem! - skomentował dla gazety "Tronder-Avisa" szef oddziału regionalnego organizacji zrzeszającej kierowców ciężarówek w Norwegii. To on zaalarmował prasę, kiedy jego uwagę zwróciła stojąca w gminie Grong na poboczu trasy E6 ciężarówka. Ponieważ widział ją kilka razy wcześniej, a w środku znajdowali się ludzie, poprosił dziennikarzy, by sprawdzili, czy nie potrzebna jest pomoc.
W środkowej Norwegii zima rozgościła się na dobre - wszędzie leży śnieg, temperatury w dzień utrzymują się około zera, a przez dwa ostatnie dni dęły wyjątkowo silne wiatry. To nie są warunki do mieszkania w samochodzie. Chyba, że jest się kierowcą z Polski...
Żadnych nazwisk, żadnych zdjęć
Wkrótce okazało się, że dziennikarze "Tronder-Avisy" znają wskazaną ciężarówkę. Pisali o niej tydzień wcześniej. Jadący z północy na południe kierowca stracił dwa koła, jednak kontynuował jazdę. Kiedy zatrzymała go policja, okazało się dodatkowo, że poruszał się na letnich oponach. Zapewnił funkcjonariuszy, że zastosuje się do zakazu jazdy i wyruszy w dalszą trasę dopiero, gdy uzyska nowe części. Słowa dotrzymał.
- Mamy wodę, jedzenie, dajemy radę - zapewniali Polacy dziennikarzy łamanym angielskim, kiedy ci przyszli zapytać, czy potrzebują pomocy. - Zimno? Nie, nie, w kabinie jest ciepło! - zapewniali Polacy.
Polacy nie zgodzili się na zrobienie zdjęć, nie chcieli podać swoich nazwisk i z całą mocą zapewniali, że radzą sobie znakomicie.
"Dookoła ciężarówki leżało mnóstwo niedopałków, ślady na śniegu prowadzące na pobliskie wzgórze świadczyły o tym, gdzie mężczyźni załatwiali swoje potrzeby w tronderskiej listopadowej zadymce" - napisał norweski dziennik.
Drobne sekrety, małe kłamstwa
Kierowcy tłumaczyli nieporadnie dziennikarzom, że śpią w samochodzie, ponieważ w okolicznych hotelach nie ma miejsc. Trudno w to uwierzyć, Północny Trondelag nie jest w listopadzie oblegany przez turystów. Polacy twierdzili również, że w okolicy nie mogli znaleźć odpowiednich części, więc czekali na dostawę z Polski.
"Tronder-Avisa" nie uwierzyła Polakom. "Problem zapewne rozbija się wyłącznie o ekonomię" - napisali Norwegowie w artykule zatytułowanym "Polscy kierowcy czekali siedem dni na pomoc".
Dzień po wizycie w ciężarówce zadzwonili, by sprawdzić, czy Polacy otrzymali spodziewaną pomoc ze swojej firmy. - Yes, yes - zapewniali tamci solennie.
"Niskie ceny to krzywda pracownika"
Komentujący artykuł norwescy kierowcy kipią z oburzenia. Najbardziej dostało się… norweskim władzom, bo "pozwalają przejmować krajowy transport tańszym, niedouczonym, nie znającym norweskich dróg cudzoziemcom". Zdaniem większości komentatorów za niską ceną przewozów zawsze stoi krzywda pracownika. "Firmy transportowe z Polski mogą oferować lepsze ceny właśnie, dlatego, że nie dbają o pracowników" - grzmią Norwegowie.
Za nieporadnymi wyjaśnieniami polskich kierowców zapewne kryje się wstyd i chęć ochrony szefa, który chcąc oszczędzić, zafundował im "norweskie ferie". A szkoda, bo to nie oni powinni się wstydzić.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad