Polski agent jest pewien: to był zamach
W tajnej służbie Jego, a potem Jej Królewskiej Mości działali po wojnie także Polacy. Ta służba była wyjątkowo tajna. Agenci nie byli numerowani jednym ani dwoma zerami. Formalnie nie istnieli. Czy mogą mieć wiedzę na temat katastrofy gibraltarskiej?
13.02.2012 | aktual.: 14.02.2012 13:56
Polskie media (m.in. "Rzeczpospolita") ujawniły fakt odnalezienia w Wielkiej Brytanii dwóch ostatnich, żyjących uczestników akcji ratunkowej po katastrofie samolotu generała Władysław Sikorskiego na Gibraltarze 4 lipca 1943 roku. To brytyjscy weterani służący podczas wojny w tym rejonie - ratownik i nurek. Obaj przekroczyli 90-tkę. Najprawdopodobniej przesłuchają ich prokuratorzy IPN, który prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Naczelnego Wodza, sprawie wciąż pełnej niejasności i - wśród części starej emigracji, otoczonej swoistą zmową milczenia.
Za pewnik przyjęto wersję o nieszczęśliwym wypadku. Tajemnicze okoliczności, w tym cudowne ocalenie pilota, nie odnalezienie kilku ciał pasażerów samolotu, a także niedawne, utajnianie na kolejne pół wieku brytyjskich dokumentów w tej sprawie, nikomu na Wyspach specjalnie nie spędza snu z powiek.
Zemsta na Stalinie
Białych plam w wojennej i powojennej historii Polaków w Wielkiej Brytanii jest wiele. W dużej liczbie publikacji historycznych, najczęściej opisywane jest bohaterstwo polskiego żołnierza i krzywdy, jakich doznał od niewdzięcznych sojuszników. Znacznie trudniej znaleźć wzmianki o innych kartach tej historii. Kto próbuje zadawać niewygodne pytania, niechybnie szuka taniej sensacji. Nie mówi się np. w ogóle o Polakach w tajniej służbie Jego, a potem Jej Królewskiej Mości po wojnie. Byli tacy. Werbował ich brytyjski wywiad i wykorzystywał do akcji szpiegowskich oraz dywersyjnych na terytorium Związku Radzieckiego.
To ludzie, którzy mieli za sobą zsyłkę na Syberię, a więc znali język rosyjski i mieli z ojczulkiem Stalinem do wyrównania rachunki. O, ile Brytyjczycy zawsze byli dyskretni wobec swoich służb specjalnych (przez wiele lat nie potwierdzali, że w ogóle mają jakiś wywiad i kontrwywiad), to takie działania kamuflowali szczególnie. Ci agenci formalnie nie istnieli. Po zakończeniu służby, o ile wcześniej nie wpadli w ręce KGB, otrzymywali sowitą zapłatę, władze pomagały im także urządzić się na Wyspach. I zrywano wszelkie kontakty, z obu stron. Okres pracy dla wywiadu nigdzie nie był odnotowany, nie mogli go włączyć do wysługi lat starając się o emeryturę. Lata wyjęte z życiorysu.
Agent jest pewny - zamach
Autor tego tekstu miał okazję poznać osobę, która miała taki kilkuletni epizod w życiu. Przy skłonnościach wielu kombatantów do konfabulacji oraz ubarwiania swoich przygód zawsze trzeba brać poprawkę, ale pewne fakty uprawdopodobniały wersję tego człowieka (oczywiście nigdy nie zgodziłby się ujawnić nazwiska).
Gdy zeszło na temat Gibraltaru stwierdził stanowczo, że nie ma mowy o żadnym nieszczęśliwym wypadku. Upierał się, że to był zamach na zlecenie Moskwy. Jak mówił, słyszał tę wersję wielokrotnie w latach 50. i 60. z różnych źródeł. Ani Brytyjczykom ani nawet niektórym Polakom - jego zdaniem - nie byłaby ona na rękę. Być może prawda leży głęboko w archiwach rosyjskich. Wątpliwe, jednak, aby kiedykolwiek Rosjanie coś ujawnili. Brytyjczycy mogą odtajnić dokumenty za niecałe 50 lat. O, ile po tym czasie znów ich nie utajnią na pół wieku.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy