PolskaPolskę czekają kolejne rozbiory?

Polskę czekają kolejne rozbiory?

Skoro - w związku z naszą podwójną delegacją na szczyt w Brukseli - tyle mówi się o dwóch Polskach, warto może wziąć ten metaforyczny zwrot za dobrą monetę. W końcu Polskę już nie raz dzielono. Dlaczego by nie podzielić jej jeszcze raz - tym razem wzdłuż Traktu Królewskiego.

Na wschód od Krakowskiego Przedmieścia zostałby Pałac Prezydencki, na zachód od Alej Ujazdowskich - Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Lech Kaczyński i Donald Tusk rządziliby już tylko według swoich wyobrażeń swoją częścią Polski. Na wschodzie wzrastałaby w siłę Polska solidarna, na zachodzie - liberalna, na wschodzie strojem narodowym stałyby się moherowe berety, na zachodzie - wszystkie wykształciuchy musiałby oglądać "Szkło kontaktowe".

Obydwie Polski, przez wdzięczną pamięć miejsca w którym zostały poczęte, nie wystąpiłyby oczywiście z Unii Europejskiej. Jedna wprawdzie wprowadziłaby euro już w 2011 roku bez zbędnych analiz, a druga w 2050 (po uprzednim referendum), jedna przyjęłaby Traktat Lizboński, druga odrzuciłaby go w referendum, ale obydwie miałyby godną reprezentację na szczytach w Brukseli. Z prezydentem Tuskiem latałby premier Palikot, z prezydentem Kaczyńskim - premier tego samego nazwiska.

Każda Polska miałaby swoją telewizję. Ci z zachodu wzięliby TVP, ci ze wschodu - TVN. Fakt, że telewizja publiczna leżałaby na terenie Polski Tuska a TVN na terenie Polski Kaczyńskiego tylko pozornie jest problemem. Tylko w ten sposób Tusk wciąż mógłby marzyć o prywatyzacji telewizji, a Kaczyński nie straciłby kozła ofiarnego, którego można obarczać odpowiedzialnością za wszystkie porażki.

Oczywiście obie Polski musiałyby się porozumiewać. W tym celu ambasadorem Polski Zachód w Polsce Wschód zostałby Stefan Niesiołowski, a w ramach retorsji Polska Wschód wysłałaby na Zachód Joachima Brudzińskiego.

Poza tym pomiędzy oboma krajami zachodziłaby nieustanna wymiana kadr. Ci, którzy w jednej Polsce traciliby pracę za różne karygodne przewinienia, z miejsca w drugiej Polsce zostawaliby ministrami. Autorytety z jednej strony Traktu Królewskiego, po drugiej stronie byłyby ścigane listem gończym.

Polska Tuska zyskałaby pewną przewagę, zostawiając po drugiej stronie ulicy Sejm i Senat. Niestety - żeby obecny premier nie miał za łatwo - w jego Polsce zostałyby wszystkie ministerstwa (wraz z rodzinami). To rozwiązanie jest o tyle wygodne, że Lech Kaczyński będzie mógł sobie do woli wetować tworzone przez parlament ustawy, a Donald Tusk - pozbawiony władzy ustawodawczej - rozpocznie upragnione rządzenie rozporządzeniami.

Swoistym symbolem podziału byłaby, stojąca na Rondzie de Gaulle'a (a więc pomiędzy wschodnią i zachodnią stroną Traktu Królewskiego), palma.

I tylko nie wiadomo, czy uda się po tych dwóch Polskach rozdzielić po równo Polaków, których wydarzenia ostatnich dni po raz pierwszy od trzech lat naprawdę zjednoczyły (w poczuciu żenady). Nie wiadomo, czy Polacy będą chcieli się dzielić.

A - prawda... Chcieć to oni sobie mogą.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)