"Polska zdradziła - mówiąc... delikatnie"
Dla walczących o demokrację Białorusinów Polska zawsze była wzorem. Ojczyzna znanej na całym świecie "Solidarności", kraj, który ponad 20 lat temu był motorem przemian w Środkowej i Wschodniej Europie. Po skandalu z wydaniem reżimowi w Mińsku informacji z kont bankowych białoruskich opozycjonistów obraz ten został poważnie zeszpecony. A słowo "zdrada" jest jednym z najłagodniejszych określeń, kierowanych w stronę Warszawy - pisze korespondent Wirtualnej Polski na Białorusi Aleh Barcewicz.
Polska, Świnoujście, chłodny listopadowy poranek 1986 roku. Po kontroli celnej służby PRL aresztują ciężarówkę z podejrzanym towarem, która przypłynęła promem ze Szwecji. Dwa dni później Polska Agencja Prasowa triumfalnie informuje, że zatrzymano ośmiotonowy ładunek zawierający "sprzęt komputerowy, radiowy, poligraficzny, łącznościowy, a także kilka tysięcy egzemplarzy polskojęzycznej literatury bezdebitowej drukowanej na Zachodzie. Sprzęt ten był przeznaczony dla osób prowadzących wywrotową działalność o charakterze politycznym".
Okazało się, że o transporcie, zmierzającym do Polski, komunistyczne służby poinformowali... szwedzcy celnicy. Nie wiedzieli, że to kontrabanda "Solidarności". Tłumaczyli potem, że "nikt nam o tym nie powiedział".
Powtórka z historii
Dokładnie w ten sam sposób tłumaczą się dziś polscy i litewscy urzędnicy, którzy wydali białoruskim organom ścigania wyciągi z kont bankowych białoruskich opozycjonistów. I formalnie trudno im cokolwiek zarzucić, bowiem faktycznie działali zgodnie z literą prawa. Choć wcale nie musieli. Prokuraturę polską i litewskie ministerstwo sprawiedliwości prosiły o to rodzime resorty zagraniczne. Od dawna istnieją też rekomendacje prawne Unii Europejskiej o nie dzieleniu się informacją z krajami, które nie mają mechanizmu obrony praw prywatnych. Na Białorusi ustawy o ochronie danych osobowych w ogóle nie ma.
Co więcej, polska prokuratura udzieliła "pomocy prawnej" organom białoruskim pod koniec czerwca - wtedy, kiedy w Polsce już wiedziano o aferze z kontami białoruskich organizacji na Litwie.
"Współudział Polski w represjach"
Po ujawnieniu wpadki Wilna wśród działaczy białoruskiej opozycji panowało niedowierzanie. Po dołączeniu doń Warszawy środowisko demokratyczne tego kraju wpadło w osłupienie. Określenie "zdrada" jest teraz jednym z najłagodniejszych.
- Oceniamy to jako współudział strony polskiej w represjach politycznych na Białorusi - mówi Uładzimir Łabkowicz, jeden z najbliższych współpracowników szefa centrum obrony praw człowieka "Wiasna" Alesia Bialackiego, którego białoruski Departament Dochodzeń Finansowych aresztował tydzień temu. - Takie działania Polski całkowicie dyskredytują wypowiedzi krytyczne jej przedstawicieli wobec władz w Mińsku - dodaje Łabkowicz.
Prawa ręka nie wie, co czyni lewa
"Pomoc polska" - tak zatytułował swój artykuł o "rachunkowym" skandalu znany dziennik "Nasza Niwa", ironicznie parafrazując znany program polskiego rządu na rzecz wspierania demokracji w innych krajach. Białorusinów najbardziej zdumiewa brak konsekwencji w działaniach sąsiednich krajów, które dotąd głośno deklarowały wsparcie dla przemian i demokracji na Białorusi. Innymi słowy: prawa ręka nie wie, co czyni lewa.
- Nie mogę uwierzyć, że to przypadek - mówi wiceszef ruchu "O wolność" Wiktar Karniajenka. - Nie sądzę, by w państwie demokratycznym mógł być taki bałagan. Zdaje się, że urzędnicy z młodych krajów Unii Europejskiej bardzo szybko zapomnieli, z czym walczyły ich narody i jaką cenę za to zapłacili - grzmi polityk.
- Nie zdziwię się, jeżeli teraz te kraje zaczną wydawać działaczy, którzy poprosili tam o azyl polityczny. Przecież władze Białorusi też uważają ich za przestępców - mówi mi z gorzką ironią znajoma dziennikarka.
"Pożyteczni idioci"
Cała ta historia pokazuje, że białoruskie służby nie muszą wymyślać żadnych sztuczek, aby zdobywać skrawki pośredniej informacji o środkach z Zachodu, które płyną na wsparcie demokracji na Białorusi. Po co, skoro żeby mieć wyczerpujące informacje, wystarczy... wysłać oficjalne pismo do kolegów z Polski, Litwy czy Czech.
Zastanawiam się, czy same białoruskie organy ścigania spodziewały się tak łatwego łupu? Swego czasu radzieccy przywódcy Lenin i Stalin ukuli termin "poleznyje idioty" (pożyteczni idioci). Nazywali tak łatwowiernych zachodnich działaczy i urzędników, których owijały wokół palca radzieckie służby.
Lenina i Stalina już dawno nie ma wśród żywych, jednak wymyślony przez nich schemat nadal zbiera sukcesy.
Aleh Barcewicz dla Wirtualnej Polski