Polska straci kolejne miliardy z UE? Olbrzymie zamieszanie, w rządzie szukają winnego

W rządzie znów trwa przerzucanie się odpowiedzialnością za fiasko rozmów z unijnymi instytucjami. Jak wynika z naszych rozmów z ludźmi z obozu władzy, PiS szykuje się na wariant prowadzenia kampanii wyborczej bez perspektywy uzyskania miliardów z UE, ale dotyczy to Krajowego Planu Odbudowy, a nie polityki spójności. - Spodziewamy się, że Bruksela przed wyborami w 2023 roku się nie ugnie. Nie widać na horyzoncie żadnego przełomu, trzeba się po prostu uzbroić w cierpliwość - mówi jeden z polityków PiS. Oficjalnie obóz władzy zachowuje spokój. Jego przedstawiciele twierdzą, że jak będzie trzeba, to zaskarżą decyzje Komisji Europejskiej do Trybunału Sprawiedliwości UE.

Ursula von der Leyen w Polsce
Ursula von der Leyen w Polsce
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER
Michał Wróblewski

Nasi rozmówcy z obozu władzy przewidują, że jeśli partia rządząca zdoła utrzymać władzę po wyborach parlamentarnych w 2023 roku, pieniądze z Unii Europejskiej do Polski trafią już bez przeszkód. Zdaniem przedstawicieli obozu władzy nie należy jednak spodziewać się "prezentu" od Komisji Europejskiej wcześniej, w czasie rozkręcającej się kampanii wyborczej. - Dla nas intencje KE są jasne - blokowanie środków europejskich to próba wpływu na zmianę władzy w Polsce - mówi nam polityk PiS.

Co ciekawe, przedstawiciele obozu władzy nie sprawiają wrażenia, żeby przejęli się informacją, która zelektryzowała w poniedziałek scenę polityczną w Polsce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak donoszą media, Polska może stracić miliardy z unijnych funduszy. Chodzi już nie tylko o Krajowy Plan Odbudowy, w ramach którego nasz kraj może dostać 24 mld euro dotacji i 12 mld euro pożyczek z unijnego funduszu na odbudowę gospodarki po pandemii. "Financial Times" oraz "Rzeczpospolita", powołując się na źródła z unijnych instytucji piszą, że teraz pod znakiem zapytania stoi też ponad 75 mld euro z tak zwanego normalnego budżetu w ramach polityki spójności i programów regionalnych.

Brukselscy urzędnicy twierdzą, że Polska łamie praworządność, i dlatego może nie otrzymać potężnych dotacji. - Bruksela oczywiście nie ma racji, ale spodziewaliśmy się takiego sygnału, rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu w gronie rządowym. Minister rozwoju Waldemar Buda zapewniał, że nie ma się czym martwić. Okazuje się jednak, że znów są problemy - mówi nam jeden z polityków Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry.

Inny polityk z rządu odpowiada: - To nie jest takie proste. Nie ma żadnej decyzji o wstrzymaniu pieniędzy z UE, to polityczno-medialna presja na rząd, próby jakiegoś nacisku. Dla nas jest to przekraczanie kolejnych granic, o nadużywaniu kompetencji urzędników KE nie wspominając.

Chcieliśmy o sprawę zapytać ministra Budę. Polityk stwierdził jednak, że w tej sprawie o szczegółach należy rozmawiać z przedstawicielami Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej, kierowanego przez Grzegorza Pudę. - Nie chcę tutaj wchodzić w czyjeś kompetencje, ale ja zakładam, że środki z polityki spójności, z tych regularnych środków europejskich, będą dużo szybciej. Nie słyszałem, żeby były jakieś zagrożenia w tej sprawie - twierdzi minister Buda.

Informacjom podanym przez media zaprzeczył w końcu rzecznik rządu. Nazwał je "nieprawdziwymi" i "zmanipulowanymi".

Obniżone oczekiwania

W rządzie nastroje jednak nie są najlepsze. - Przerzucanie się odpowiedzialnością trwa. Gdyby był sukces, a pieniądze płynęłyby do Polski, to każdy by się chciał przy tym politycznie ogrzać. A teraz wszyscy chowają głowę w piasek - mówi nam jeden z wiceministrów.

Grzegorz Puda napisał jedynie na Twitterze: "Warunki podstawowe dla całej UE są jednakowe. Przyjęto już 4 programy. Merytoryczne prace z KE idą dobrze. W wielu aspektach się zgadzamy. Urzędnicy KE mówią już wprost, że finalna akceptacja będzie polityczna. Wstrzymanie Funduszy UE dla Polski to podstawowy punkt kampanii opozycji".

I taki też będzie przekaz PiS w najbliższych miesiącach: unijne instytucje celowo wstrzymują środki dla Polski, żeby zaszkodzić PiS-owi w kampanii parlamentarnej i doprowadzić do zmiany władzy. - To próba okradzenia Polski. I wyraźny sygnał ze strony Niemiec, że chcą wpłynąć na zmianę władzy w naszym kraju - mówi nam wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta.

Politycy PiS zrezygnowali już nawet z powtarzania, że negocjacje trwają, a pieniądze wkrótce zostaną odblokowane. - Chyba realnie nikt już tego się nie spodziewa, a na pewno nie w kwestii KPO - mówi jeden z przedstawicieli rządu PiS.

Szymon Szynkowski vel Sęk, nowy minister ds. europejskich, stwierdził w poniedziałek, że "zgodnie z traktatami Polsce te pieniądze się należą". - Nie może być tak, że z jednej strony mamy jasne ramy traktatowe, a z drugiej strony naciski polityczne oraz nietransparentne kryteria i zarzuty. W związku z tym tych środków w tej chwili nie otrzymujemy - powiedział polityk w Programie Trzecim Polskiego Radia.

Poprzednik Szynkowskiego vel Sęka, Konrad Szymański, odchodząc z rządu kilka dni temu przyznał, że "przez długi czas starał się doprowadzić do deeskalacji sporów z Brukselą", jednak "ten zasadniczy spór cały czas natrafia na różnego typu blokady tak w Polsce, jak i Brukseli".

A to oznacza, że w rządzie nie ma już wiary w unijne środki przed wyborami parlamentarnymi. Dlatego politycy PiS zaostrzają język w stosunku do Brukseli. - Unia jest niewydolna, zideologizowana, upartyjniona i coraz bardziej despotyczna - stwierdził w poniedziałek w RMF FM europoseł PiS prof. Ryszard Legutko.

W język nie gryzą się liderzy obozu władzy. - Instytucje w Brukseli chcą zwiększać swoje kompetencje, ale robią to bez żadnych postanowień traktatowych. Nie powinniśmy na to pozwolić, bo w ten sposób, być może będą w stanie stworzyć ponadnarodową bestię, zwierzę bez żadnych tradycji - powiedział kilka dni temu na zjeździe partii prawicowych w Hiszpanii premier Mateusz Morawiecki.

Wraca temat Polexitu

Kłopoty obozu rządowego (a właściwie Polski jako kraju, bo środków unijnych pozbawiani są wszyscy Polacy) już wykorzystuje opozycja. Wraca narracja o Polexicie, o czym świadczą słowa marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego. - To oznacza nic innego jak prowokowanie i szykowanie nas do Polexitu. Mówił o tym premier Tusk, niektórzy się podśmiechiwali, ale najwyraźniej nie mieli racji, bo to, co się w tej chwili dzieje w warstwie politycznej, jest jednoznaczne, ale niestety w warstwie finansowej jest tragiczne dla Polski - powiedział polityk Koalicji Obywatelskiej.

Do sprawy opisywanej przez "Rzeczpospolitą" i "Financial Times" ma odnieść się we wtorek szef PO Donald Tusk. Jak stwierdził polityk podczas wystąpienia w ostatni weekend, jeśli jego partia przejmie władzę w Polsce, to załatwi pieniądze z UE z dnia na dzień.

- Zakładamy, że unijne fundusze będą bardzo ważnym tematem w kampanii. Zwłaszcza w dobie panującej drożyzny. Wyborcy PiS też to zrozumieją - powiedział nam ważny polityk PO.

Polityk PiS odpowiada: - Na miejscu opozycji bym tego nie przeceniał. Polexit już był "grany" kilka lat temu i nikt w to nie uwierzył.

Na razie politycy obozu rządzącego nie zamierzają zmieniać swojego stanowiska wobec działań unijnych instytucji. Na pewno należy zarysować tę linię, której nie wolno przekroczyć, żeby móc mówić o tym, że Polska cały czas podejmuje suwerenne, broniące swoich praw decyzje. Ja uważam, że zarysowanie takiej linii w relacjach z instytucjami europejskimi jest niezwykle ważne - powiedział w radiowej "Trójce" minister Szymon Szynkowski vel Sęk.

Krajowy Plan Odbudowy. Von der Leyen: Polska musi wywiązać się ze zobowiązań

Komisja Europejska na początku czerwca zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy. To krok w kierunku wypłaty przez UE 23,9 mld euro dotacji i 11,5 mld euro pożyczek w ramach Funduszu Odbudowy. KE zaznaczyła m.in., że polski KPO "zawiera kamienie milowe związane z ważnymi aspektami niezależności sądownictwa, które mają szczególne znaczenie dla poprawy klimatu inwestycyjnego i stworzenia warunków dla skutecznej realizacji" i że "Polska musi wykazać, że te kamienie milowe zostały osiągnięte przed dokonaniem jakichkolwiek wypłat w ramach Funduszu Odbudowy".

15 lipca weszła w życie zainicjowana przez prezydenta Andrzeja Dudę nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym, zgodnie z którą przestała istnieć Izba Dyscyplinarna. W jej miejsce powstała Izba Odpowiedzialności Zawodowej. Prezydent podkreślał, że jego celem jest naprawienie funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju oraz "danie rządowi narzędzia" do zakończenia sporu z KE i odblokowania KPO.

Pod koniec lipca szefowa KE Ursula von der Leyen mówiła "Dziennikowi Gazecie Prawnej", że aby otrzymać środki z KPO, Polska musi wywiązać się ze zobowiązań podjętych w celu zreformowania systemu środków dyscyplinarnych. Przyznawała, że nowe prawo jest ważnym krokiem, jednak "nowa ustawa (nowelizacja ustawy o SN - red.) nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej".

Von der Leyen podkreślała, że Polska musi również w pełni zastosować się do postanowienia TSUE, co jeszcze nie nastąpiło. "W szczególności nie przywrócono do orzekania zawieszonych sędziów i nadal obowiązuje dzienna kara finansowa" - dodawała.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (997)