Polska młodzież tanią siłą roboczą Europy
Kilkanaście lat swojego młodego życia poświęcili nauce, mają pokończone studia wyższe, niektórzy tytuły doktora, znają po kilka języków. Ale zamiast pracować dla kraju, robić kariery, bogacić siebie i ojczyznę, wybierają emigrację i harówę na niemieckich budowach i angielskich zmywakach. Stają się najtańszą siłą roboczą na Zachodzie, bo w Polsce, gdy opuszczą mury szkół i uczelni, czeka ich tylko bezrobocie
Kryzys, nie kryzys, a wykształceni Polacy wciąż uciekają za granicę, bo w kraju nie ma dla nich ani pracy, ani nawet widoków na nią w przyszłości.
- Polska gospodarka nie jest w stanie wchłonąć ludzi wykształconych. Szkolnictwo wyższe nie jest zorientowane, jeśli chodzi o zapotrzebowanie rynku. Ludzie nie mają pracy w kraju, więc wyjeżdżają za granicę - diagnozuje profesor Zdzisław Krasnodębski (58 l.), socjolog.
Krystyna Łybacka (65 l.), posłanka SLD, zauważa, że każdego roku studia kończy kilkaset tysięcy osób, z czego znaczna część wybierała kierunki zgodnie z modą, a nie zapotrzebowaniem na rynku. - I potem nie mogą znaleźć pracy - mówi była minister oświaty.
Dlatego mimo że są wykształceni i znają języki masowo zasilają szeregi bezrobotnych. Potem następuje kryzys i decyzja o wyjeździe „za chlebem”. A coraz więcej europejskich krajów tylko na to czeka i otwiera dla Polaków swoje rynki pracy. Od 1 maja dołączają do nich Austria i Niemcy.
- Pracy w Niemczech będzie szukało około miliona Polaków - przewiduje profesor Krasnodębski. Problem w tym, że ci młodzi zdolni ludzie chwytają się każdej pracy, by przeżyć. Psycholodzy zostają kierowcami w Anglii za ponad 8 tys. złotych miesięcznie, a inżynierowie budowlańcami w Irlandii za 10-tysięczne pensje. Pierwsze wypłaty ich szokują - na ich kontach pojawia się dużo pieniędzy. Ale niestety tylko w Polsce, bo w warunkach zachodnich to niewiele. Następuje rozczarowanie i frustracja, ale nie mają wyjścia, bo powrót do Polski oznacza całkowite bezrobocie.
Resort nauki zapewnia, że robi wszystko, by zatrzymać studentów w kraju. - Od 3 lat już z blisko setką uczelni realizujemy program kierunków zamawianych. Chcemy, aby studenci kończyli wydziały, po których czeka na nich praca. Będę walczyć o to, by po pierwsze, jak najwięcej młodych ludzi mogło studiować, a po drugie, by po skończeniu studiów mieli pracę. Temu służy także nasza reforma uczelni - obiecuje Faktowi Barbara Kudrycka (55 l.), minister nauki i szkolnictwa wyższego.
Słowa minister to na razie tylko nadzieja. Pytanie, czy kiedykolwiek się spełni.