Polska dla wszechpolaków i homoseksualistów
Parada gejów i lesbijek, która w sobotę przeszła ulicami Warszawy, była wydarzeniem nie tylko radosnym, ale również widomym i - jakże żywym - znakiem demokracji. W wolnej Polsce nieodmiennie cieszą mnie wydarzenia, które są świadectwem wolności, otwartości i ludzkiej różnorodności. Komunizm zawsze bowiem kojarzył mi się z jednolitością, szarością, garniturem, kompleksami, nudą i strachem. Dziś wiązankę tych wszystkich wrażeń wywołują chłopcy z ONRu i Młodzieży Wszechpolskiej. Są jednolici, nudni i sieją strach. Nie walczą o wolność, lecz o jej zniesienie.
19.07.2010 | aktual.: 19.07.2010 06:44
Edward Gierek, którego tak mile wspominał Jarosław Kaczyński, był zapewne niezłym przywódcą państwa, bo mimo długów, które pozaciągał, za jego panowania dało się żyć (co prezes PiS słusznie docenił), ale demokracja w wydaniu realnego socjalizmu, który Gierek uosabiał, była trudna do przeżycia. Właśnie z powodu szarości i repliki. Każdy obywatel replikował innego, wszyscy byli pod jakimś względem do siebie podobni. Wszyscy robili podobne rzeczy i bardzo podobnie mówili, ludzie nie mieli różnych poglądów tylko te same, albo bardzo zbliżone (dlatego nie dało się oglądać programów publicystycznych). Wszyscy wyglądali niemal identycznie (kobiety były zapracowanymi kobietami socjalizmu, mężczyźni – zapracowanymi mężczyznami socjalizmu). W czasie pochodów nieśli te same tablice, wykonywali te same gesty, wykrzykiwali te same hasła. Nawet w parlamencie wszyscy mieli takie samo zdanie co przywódca i jego jedyna partia („przystawki” - jak za PiS-u - były bez znaczenia).
Nie siedziałam wtedy w więzieniu i chyba w ogóle specjalnie nie cierpiałam, bo byłam bardzo młoda, ale pamiętam, jak strasznie nudziła i brzydziła mnie ta powszechna jednolitość, replika i szarość.
Jakąż więc radość wywołało pierwsze posiedzenie parlamentu w wolnej Polsce, gdzie posłowie wyciągali ręce, w dawno nie widzianym znaku sprzeciwu. Nawet więcej – niektórzy porzucili swoje szare garnitury i przywdziali stroje bardziej różnorodne. Bo to, o czym marzyłam w szarej Polsce realnego socjalizmu to była właśnie różnorodność. I stało się! Oto dziś ulicami Warszawy idzie kolorowy tłum ludzi pragnących zakomunikować światu, że są inni (bo wszyscy jesteśmy różni) i że ważna jest miłość i pokój. Dlaczego może to budzić jakąkolwiek agresję? Nie wiem. Wszak gdyby po mieście szli panowie w brunatnych koszulach i głosili jedność i wojnę – to byłoby to zdarzenie znacznie bardziej niepokojące niż to, które miało miejsce w Warszawie w ostatnią sobotę. A jednak. Ludzie widać mają ogromną tęsknotę za jednością, męskością, agresją i szarością. Być może jedność kojarzy im się właśnie z szarością, a agresja z męskością?
Sobotni radosny marsz wolności i różnorodności miał więc swój ponury rewers: „męski”, agresywny, szary (nawet plakaty z „zakazem pedałowania” były jak wyciągnięte ze składów ZMS gdzie latami przechowywano ciągle te same tektury z hasłami „młodzież z partią, partia z młodzieżą”, bo nikomu nie chciało wymyślać się nowych).
Ale oczywiście nie ma się co smucić: jeśli demokracja jest różnorodnością to powinni zmieścić się w niej wszyscy, również ci, którzy różnorodności się boją lub jej nie lubią. Jest to zresztą najpoważniejszym argumentem na rzecz demokracji: mogą w niej żyć i homoseksualiści i wszechpolacy. W świecie wszechpolaków mogliby zamieszkać wyłącznie oni. Nudny to byłby świat.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski