SpołeczeństwoPolscy rodzice przerażeni; "Spakować się i uciekać?"

Polscy rodzice przerażeni; "Spakować się i uciekać?"

Co robić, gdy twoją rodziną zainteresują się urzędnicy stojący na straży praw dzieci poza Polską - ściągać brygadę detektywistyczną z kraju czy współpracować?

Polscy rodzice przerażeni; "Spakować się i uciekać?"
Źródło zdjęć: © AFP | Knut Falch

22.07.2011 | aktual.: 22.07.2011 14:41

Polacy wywołali skandal w Norwegii - czytaj więcej

Na polskich rodziców wychowujących dzieci za granicą padł w ostatnich tygodniach strach. Sprawa dziewięcioletniej Polki zabranej przez norweskie służby socjalne rodzicom, a następnie brawurowo przewiezionej do Polski przez prywatnego detektywa, wzbudziła w środowiskach polonijnych dyskusję o bezpieczeństwie rodzin.

- Jedyne myśli, jakie przychodzą mi do głowy, to spakować się w 5 minut i uciekać do Polski, w razie gdyby Barnevernet (norweski Urząd Ochrony Praw Dzieci) zainteresował się moim dzieckiem - napisała na polonijnym forum w Norwegii jedna z matek.

Nie jest to odosobniona opinia. Wielu polskich rodziców, nie tylko tych zamieszkujących z dziećmi w Skandynawii, po lekturze komentarzy w polskojęzycznych mediach zyskało wrażenie, że urzędnicy mogą w każdej chwili zapukać do drzwi nawet najlepszej rodziny i upomnieć się o dziecko. - Polskie obywatelstwo z automatu czyni rodzinę podejrzaną - ostrzegają.

Rodzicu, bądź świadomy

Przykład dziewięciolatki zabranej przez norweski UOPD nie jest pierwszy ani jedyny. Problem znajomości lokalnego prawa rodzinnego został zauważony przez polskie służby dyplomatyczne jeszcze przed wybuchem afery. W Raporcie Polskiej Służby Konsularnej za 2010 rok czytamy, że polscy konsulowie coraz częściej angażowani są w sprawy wynikające z konfliktów o wykonywanie władzy rodzicielskiej.

Kolejne akapity można odczytać, jako ostrzeżenie dla rodzin chcących się osiedlić za granicą: "To, co dla wielu rodaków wydaje się prawnie i kulturowo dopuszczalne w relacjach pomiędzy rodzicami a dziećmi, w innych krajach jest traktowane, jako naruszenie praw dziecka skutkujące bardzo surowymi konsekwencjami. Dotyczy to Niemiec, Austrii, Holandii, państw skandynawskich oraz Wielkiej Brytanii, a związane jest z zawieszaniem lub odbieraniem przez miejscowe instytucje do tego powołane praw opiekuńczych rodzicom, którzy nie wykonują prawidłowo swych obowiązków rodzicielskich. Nasi obywatele zdają się często być zaskoczeni surowością prawa w odniesieniu do przypadków przemocy w rodzinie lub niestaranności opieki wynikającej z nadużywania alkoholu, a także skali wrażliwości tych społeczeństw na sytuacje wskazujące na takie problemy w rodzinach obcokrajowców".

Komentatorzy, którzy chcą uspokoić nastroje przekonują, że zamiast pakować walizki i wracać do Polski, warto poznać dokładnie przepisy prawa rodzinnego w kraju osiedlenia się. Zajrzyjmy, zatem do paszczy "złego, norweskiego wilka".

Statystyki na kłopoty

Około 40% wszystkich spraw rodzinnych procedowanych przez norweski UOPD zaczyna się od prośby rodziny o pomoc. Urzędnicy mogą udzielić pomocy socjalnej, na przykład przyznając dofinansowanie na opłacenie świetlicy szkolnej lub zajęć pozalekcyjnych lub pomocy psychologicznej w postaci np.: kursu dla rodziców, których pociechy sprawiają kłopoty wychowawcze, czy cyklicznych spotkań z psychologiem bądź wykwalifikowanym opiekunem pracującym z dziećmi chorymi np. na ADHD czy autyzm.

Jeśli informacja o złej sytuacji dziecka pochodzi spoza rodziny, na przykład od pracowników oświaty lub służby zdrowia albo zaniepokojonego sąsiada, UOPD ma obowiązek sprawdzenia jej w przeciągu tygodnia. W 60% przypadków po wstępnym sprawdzeniu sytuacji rodziny urząd decyduje się na wszczęcie "prawdziwej" procedury sprawdzającej, która musi być zamknięta po 3 miesiącach.

Po tym etapie jedna trzecia spraw kończy się decyzją, iż rodzina nie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Ponad połowa pozostałych rodzin otrzyma pomoc urzędników w domu. Losy pozostałych będą różne. Niektóre dzieci za zgodą rodziców trafią do instytucji. Innym rodzicom zostaną sądownie odebrane prawa rodzicielskie, a ich pociechy znajdą się u rodziców zastępczych. Według procedury, aby podjąć decyzję o wszczęciu postępowania o odebranie władzy rodzicielskiej, UOPD musi zebrać komisję złożoną z pięciu wykwalifikowanych pracowników.

Oznacza to, że tylko niewielki procent dzieci, które znalazły się "pod lupą" urzędników, zostanie rozdzielona z biologicznymi rodzicami. Norweskie prawo stanowi, iż jest to środek stosowany jedynie w ostateczności. Według raportu rocznego Bufetat, w roku 2010 w Norwegii 2761 maluchów trafiło do rodzin zastępczych. Nie wiadomo, ile z nich legitymuje się polskich paszportem. Wiadomo natomiast, że do mediów trafiają głównie sprawy rozdzierające serce, w których rodzice i urzędnicy nie doszli do porozumienia. Przyznanie rodzinie X wsparcia finansowego na zajęcia pozaszkolne jest mało medialne, zatem wśród imigrantów czerpiących informacje głównie z prasy powstaje błędne wrażenie, iż UOPD to "ten urząd, co zabiera dzieci". "Z Polakami nie ma problemu"

Lars Mostad pracuje w Urzędzie Gminy Trondheim, jako specjalista departamentu ds. dzieci i rodziny. Ma za sobą wieloletnią pracę "w terenie". Problemy mieszkających w Norwegii rodzin zna z najgorszej strony.

- Raz sąsiedzi wezwali nas do mieszkania, w którym przez całą dobę płakało dziecko - opowiada. - Kiedy weszliśmy do środka, znaleźliśmy zapłakanego, głodnego malucha w pieluchach. Jego rodzice wyjechali na weekend do domku letniskowego i nie uznali za stosowne zabrać go ze sobą. Nie byli ani bardzo młodzi, ani uzależnieni od używek, po prostu nie przyszło im do głowy, że narazili go na niebezpieczeństwo - opowiada.

Na spotkanie przynosi zebrany w dużej księdze cykl artykułów lokalnej gazety - "Zapomniane dzieci". To wynik projektu, przy powstaniu, którego, po raz pierwszy od wielu lat, współpracowali dziennikarze i urzędnicy UOPD. Reporterom pozwolono zajrzeć do akt, które zwykle trzyma się w sejfach. Wszelkie dane, za pomocą, których można by zidentyfikować opisane tam dzieci, zostały, jak nakazuje norweskie prawo, usunięte bądź zmienione. Pozostały dramatyczne historie. Sześciolatków regularnie bitych przez ojców, czterolatków, które rodzice uczynili odpowiedzialnymi za zakupy i przyrządzanie jedzenia dla młodszego rodzeństwa, siedmiolatek wykorzystywanych seksualnie czy kilkulatków potrafiących powiedzieć zaledwie kilka słów i posiadających jedną parę podartych spodni, choć na koncie rodziców nie brakowało pieniędzy.

- Nie mamy żadnych szczególnych problemów z polskimi rodzinami - mówi Mostad zapytany, czy faktycznie urzędnicy UOPD są wobec polskich rodziców podejrzliwi. - Nie widzę różnic kulturowych między Polakami a Norwegami. Owszem, są mniejszości, z którymi współpraca bywa bardzo trudna, ale Polacy do nich nie należą. Na przykład w niektórych społecznościach muzułmańskich, choćby niektórych rodzinach somalijskich, zupełnie inaczej podchodzi się do problemu przemocy fizycznej i wymierzania kar niż w Norwegii, ale wśród Polaków odmiennego podejścia do tej kwestii nie widzę - zapewnia.

Nie pij, nie zostawiaj, nie strasz

Lars Mostad wymienia niektóre zachowania i "metody wychowawcze", których stosowanie mogłoby w postępowaniu sprawdzającym zaniepokoić urzędnika UOPD: wymierzanie kar fizycznych, pozostawianie dziecka bez opieki, nie reagowanie na niebezpieczeństwa grożące dziecku, picie alkoholu w jego obecności.

- Nie tylko kary fizyczne, przez co rozumiemy i bicie i "klapsy", ale nawet samo straszenie taką karą jest nieakceptowane - uściśla. - Jakiś czas temu jeden z miejscowych nauczycieli norweskich stracił pracę, bowiem zagroził wychowankowi uderzeniem - opowiada.

Tłumaczy, że nie ma ścisłych regulacji prawnych dotyczących pozostawiania dzieci bez opieki czy picia alkoholu w obecności małoletnich czy nieletnich, te kwestie każdy rodzic powinien rozstrzygać zdroworozsądkowo.

- Instytucje zajmujące się ochroną zdrowia w Norwegii rekomendują, by w ogóle nie pić alkoholu w obecności dzieci oraz nie dopuszczać do sytuacji, w których dzieci mogłyby obserwować rodzica w stanie upojenia - mówi. - Gdy rodzice planują przyjęcie z dużą ilością alkoholu, najlepiej by było, gdyby o opiekę nad dziećmi poprosili kogoś z rodziny lub znajomych - wyjaśnia.

Jeśli polska rodzina robi często zakrapiane imprezy, podczas których dzieciarnia kręci się w pobliżu, może się spodziewać, iż któryś z sąsiadów zadzwoni do UOPD. W gminie Trondheim trudno znaleźć dzień w tygodniu, w którym do urzędników nie trafia komunikat o dziecku uczestniczącym w imprezie umilanej różnego rodzaju używkami. W ocenie Larsa Mostada to znak, że coraz więcej Norwegów nie akceptuje takich zachowań, widząc w tym pośrednie i bezpośrednie zagrożenie dla dziecka.

Trudna szkoła dla rodziców

Co robić, gdy ktoś złoży niepochlebny meldunek i urzędnicy UOPD czy tożsamej instytucji w innym kraju zapukają do drzwi? Współpracować, czy dzwonić po brygadę detektywistyczną z Polski?

- Nie ma znaczenia, czy rodzina jest norweska, polska, czy pakistańska, wszyscy przeżywają takie same, trudne emocje - mówi Mostad. - Mówimy o sytuacji, w której instytucja, i to mająca szerokie uprawnienia, wkracza w prywatne życie rodziny. Ma prawo mówić rodzicom, jak żyć. Może powiedzieć, do czego doprowadzą błędy popełniane w wychowaniu za kilka, kilkanaście lat, na przykład, że dziecko będzie wchodzić w konflikty z prawem. To jest przerażająca, trudna do zaakceptowania wizja. Strach o rodzinę i poczucie, że dziecko jest własnością rodziców łączą wszystkie kultury. Każdy urzędnik ma tego świadomość i właśnie w takich warunkach ma nawiązać współpracę z rodziną, pamiętając, iż głównym celem jest ochrona interesów dziecka. Kooperacja ze specjalistami jest jak najbardziej w interesie rodzica, chodzi przecież o zapewnienie jego dziecku odpowiednich warunków do rozwoju - wyjaśnia. Kiedy do UOPD dociera sygnał o zagrożonym dziecku, procedury nakazują zrobić tak zwane "spotkanie startowe". Zaprasza się na nie
rodziców i przedstawicieli środowiska, w którym żyje rodzina, niemal zawsze przedstawicieli placówki oświatowej oraz zdrowotnej właściwej dla dziecka. Rodzice są w tej grupie najważniejszym elementem, ich zadaniem jest opowiedzenie swojej historii.

- Na takich spotkaniach, prowadzonych ściśle według procedury sprawdzamy, czy można nawiązać z rodzicami współpracę - wyjaśnia Mostad. - Najtrudniej jest z rodzicami uzależnionymi od narkotyków lub alkoholu. Spotkanie startowe kończymy konkluzją, co można zrobić. Często to są bardzo praktyczne rady dla rodzica, na przykład jak ubierać lub żywić dziecko, jaką metodę wychowawczą zastosować. Jeśli dziecko miało kłopoty z zachowaniem w szkole, zdarza się, że przyznajemy pomoc wykwalifikowanych psychologów, którzy będą regularnie przychodzić do szkoły i pomagać - wyjaśnia.

100 lat milczenia

Dla Polaków komentujących sprawy prowadzone przez urzędników UOPD najbardziej kontrowersyjne są kwestie klauzuli poufności.

Klauzulę zobowiązująca do zachowania w tajemnicy danych rodzin oraz szczegółów spraw podpisuje w Norwegii każdy, kto chce pracować w UOPD. Jej złamanie grozi karą do trzech lat pozbawienia wolności. Akta dotyczące konkretnych rodzin można upublicznić dopiero po stu latach. Norweskie prawo chce w ten sposób chronić rodziny, a przede wszystkim dzieci. To, że polska prasa upubliczniła dane dziewięcioletniej Polki, zamieściła jej zdjęcia oraz dane rodziców, jest dla Norwegów szokujące. Jedna z norweskich dziennikarek uznała takie praktyki za przykład rażącej nieodpowiedzialności. Czy za kilka lat dziewczynka będzie zadowolona, że każdy kolega z klasy będzie się mógł z innymi wymienić jej historią na Facebooku?

Klauzula tajności sprawia jednak, że rodzina może zostać na placu boju sama. Jeśli urzędnik, który przecież może się pomylić, wykaże się nieudolnością lub złą wolą, rodzina nie ma na poparcie swoich tez wielu dowodów, a co gorsze, nikt nie chce jej słuchać. Dziennikarze mogąc poznać wyłącznie wersję rodziny (komentarz UOPD, co do konkretnych brzmi niezmiennie: "bez komentarza") pozostają wyłącznie z jedną wersją zdarzeń, która w takich przypadkach jest bez wyjątku subiektywna i emocjonalna.

Lars Mostad nie zgadza się z tą opinią, tłumacząc, że rodziny bardzo często korzystają z pomocy adwokatów, którzy mogą ich reprezentować w sądzie rodzinnym i w razie wyrażenia takiej woli, wypowiadać się w mediach. Na pytanie, czy klauzuli tajności, która w założeniu ma przecież chronić rodzinę, nie można zdjąć na życzenie samej rodziny, odpowiada, iż najważniejsza jest ochrona interesów dziecka, a nie spełnianie życzeń rodziców.

Kto się martwi o twoje dziecko?

Obowiązek dochowania tajemnicy służbowej sprawia, że urzędnicy UOPD nie mogą bronić swojego stanowiska, gdy w prasie rozpęta się taka burza jak w przypadku dziewięcioletniej Polki. Dziennikarze zagranicznych mediów, nie tylko polskich, bowiem podobne historie zdarzają się w Skandynawii przedstawicielom wielu nacji, mogą ich ubrać w dowolnie potworny kostium wilka, zaś rodzinę opisać, jako kryształową, a im nie wolno zdradzić żadnych szczegółów.

Pytany, czy to budzi jego złość, Mostad odpowiada: - Nie jestem zły, raczej smutny, że tacy rodzice niczego się nie nauczyli. Zdarza się, że rodzice myślą, iż tylko oni mają prawo martwić się o swoje dziecko. To błąd. Babcia może, przyjaciółka może, nawet sąsiad. Mają prawo wyrazić swoją troskę, a ich życzliwych opinii warto słuchać, by nie zamknąć się całkowicie we własnej perspektywie. Problemem rodzin bywa to, że choć problem wychowawczy się pogłębia, oni go bagatelizują i ufają wyłącznie własnej opinii.

Urzędnik z Trondheim, jako przykład podaje historię nastolatka uzależnionego od narkotyków, który kilka lat temu popełnił samobójstwo. Jego dwaj bracia również byli uzależnieni. Przed spotkaniem z matką samobójcy Mostad zastanawiał się, co opowie kobieta. Czy widziała objawy uzależnienia u synów? Kiedy pojawiły się pierwsze? Jak zareagowała? Czy szukała pomocy? Jak sobie radzi po śmierci dziecka? Na spotkaniu matka powiedziała, że od dłuższego czasu wiedziała, iż jej trzej chłopcy zażywali narkotyki, ale nie uznała tego za poważny problem. Ot, takie jest życie. Że coś jest z jej rodziną nie w porządku, zorientowała się, gdy jeden z synów się zabił.

- Lepiej pomóc dziecku wcześnie, kiedy problem jest jeszcze niewielki i można go stosunkowo łatwo rozwiązać, niż czekać na tragedię - przekonuje Lars Mostad.

W sprawach dotyczących problemów opieki nad dziećmi toczących się pomiędzy rodzinami a zagranicznymi urzędnikami jest wiele emocji. Kto jest w nich złym wilkiem, a kto szlachetnym leśniczym ze strzelbą, tego nie da się rozpoznać na pierwszy rzut oka. Łatwo zidentyfikować tylko jedną z postaci - Czerwonego Kapturka.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)