ŚwiatPolscy podchorążowie w Gujanie Francuskiej. Studenci w sercu tropikalnej dżungli

Polscy podchorążowie w Gujanie Francuskiej. Studenci w sercu tropikalnej dżungli

Od kilku lat na ekstremalne szkolenia w Gujanie Francuskiej polska armia wysyłała operatorów jednostek specjalnych. Teraz w dżungli sprawdzają się przyszli dowódcy - podchorążowie z Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych z Wrocławia.

Polscy podchorążowie w Gujanie Francuskiej. Studenci w sercu tropikalnej dżungli
Źródło zdjęć: © Polska Zbrojna

10.09.2014 09:19

Przez dwa tygodnie musieli wystrzegać się jaguarów, węży, skorpionów, pająków i leiszmaniozy - choroby skórnej wywoływanej przez tropikalne owady. - Cały czas byliśmy mokrzy. Nie dość, że padał deszcz, to jeszcze pokonywaliśmy błotne strumienie i rzeki. Dla francuskich kadetów kurs w Gujanie Francuskiej był obowiązkowy. My mogliśmy wybrać, czy chcemy w nim uczestniczyć. Nigdy jednak nie żałowałem podjętej decyzji. Pojechałbym tam jeszcze raz. To była największa przygoda w moim życiu - mówi st. kpr. pchor. Michał Narojczyk, jeden z trzech podchorążych z Wyższej Szkoły Oficerskiej im. gen. Tadeusza Kościuszki, którzy niedawno ukończyli kurs w dżungli.

Tylko dla najlepszych

Dla podchorążych z Wrocławia kursy w tropikalnej dżungli są nowością. Wcześniej na szkolenia do Gujany Francuskiej wyjeżdżali tylko żołnierze z polskich jednostek specjalnych. Swoich operatorów w tropiki wysyłały już jednostki wojskowe komandosów Agat i Nil. Specjalsi brali udział w kursach bardzo zbliżonych do tych, które przeszli podchorążowie. Podstawowa różnica dotyczy intensywności szkolenia. Komandosi w dżungli spędzają 56 dni, a studenci dwa tygodnie.

Zanim polscy podchorążowie pojechali do Gujany Francuskiej, przez pół roku przebywali na stypendium we Francji. Studiowali na wojskowej uczelni École Spéciale Militaire de Saint-Cyr w Bretanii.- „Z uczelnią z Saint-Cyr współpracujemy już od czterech lat. Jej kadeci przyjeżdżają na stypendia do Polski, a my od dwóch lat wysyłamy tam swoich podchorążych - mówi mjr dr Marcin Bielewicz, wykładowca wrocławskiej Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych: - Nie chcę przeceniać szkolenia za granicą, ale naprawdę wspólna nauka naszych podchorążych z kadetami z innych państw zawsze pozytywnie wpływa na kompetencje studentów. Zwiększa to ich pewność siebie i przygotowuje do działania w środowisku międzynarodowym podczas operacji pokojowych lub stabilizacyjnych albo pracy w takich strukturach, jak NATO lub Unia Europejska.

O stypendium zagraniczne mogą się ubiegać tylko najlepsi. O tegoroczny wyjazd do Francji, a później Gujany Francuskiej starali się studenci, którzy mieli najlepsze wyniki w nauce oraz przeszli dodatkowe testy z języka angielskiego i rozmowę kwalifikacyjną. - Wysyłamy najlepszych, bo nasi podchorążowie są wizytówką szkoły przyznaje mjr Bielewicz. - To dla nich nie tylko nagroda, lecz także zobowiązanie.

Do Gujany Francuskiej przyjechało 60 wojskowych studentów z całego świata. Większość z nich stanowili Francuzi, Niemcy, Austriacy, Węgrzy, Tajlandczycy, Koreańczycy i Afrykańczycy. Było także trzech Polaków. Na sprawdzian w dżungli Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych wysłała podchorążych drugiego roku: st. kpr. pchor. Michała Barwickiego, st. kpr. pchor. Michała Narojczyka i st. kpr. pchor. Dariusza Szczerbieńskiego. Drugi raz w historii wrocławskiej uczelni studenci wzięli udział w tak ekstremalnym szkoleniu - w 2013 roku jako pierwszy do Gujany poleciał sierż. pchor. Marek Jankowski.

Dziki las

- Czekała na nas ściana lasu, ogromne palmy, przeraźliwy upał i 90-procentowa wilgotność powietrza - tak przylot do Gujany wspomina st. kpr. pchor. Michał Barwicki. Na aklimatyzację kadeci dostali dwa dni. W tym czasie otrzymali podstawowe wyposażenie, między innymi wodoodporne worki, maczety, moskitiery i hamaki. Każdy z plutonów został też wyposażony w jeden rodzaj broni i po pięć nabojów - na wszelki wypadek, gdyby musieli bronić się przed dzikimi zwierzętami.

Zanim rozpoczęło się szkolenie, wojskowi studenci musieli jeszcze zdać egzamin ze sprawności fizycznej. Podczas testu podciągali się na drążku, wspinali na linie, robili przysiady, brzuszki i pompki, a później biegali. Gdy już byli wystarczająco zmęczeni, ruszyli w głąb lasu. Razem z instruktorami z 3 Regimentu Legii Cudzoziemskiej popłynęli łódkami w górę rzeki. To właśnie tam odbywała się główna część kursu. Nie wiedzieli, co ich czeka, dlatego wszyscy dźwigali na plecach cały ekwipunek i dwie dobowe racje żywnościowe. - Szkolenie było przeplatane treningami. Dowiedzieliśmy się, co możemy jeść. Uczyliśmy się, jak budować obozowiska, jak przygotowywać pułapki na zwierzęta, a w przerwach wykonywaliśmy ćwiczenia fizyczne - pajacyki z bronią, podskoki, przysiady opowiada st. kpr. pchor. Dariusz Szczerbieński. - Indywidualnie i zespołowo pokonywaliśmy tory przeszkód - błotne, wodne i lianowe. Mieliśmy też zajęcia z topografii i dowodzenia - uzupełnia st. kpr. pchor. Barwicki.

Idąc przez dżunglę, przejście wrąbywali sobie maczetami. Co pięć metrów zostawiali na drzewach znaki, pozwalające odnaleźć drogę powrotną. Przedzieranie się przez leśną gęstwinę wymagało od nich siły, skupienia i czasu. Pokonanie w dżungli kilometra zajmuje bowiem około godziny.

Instruktorzy Legii Cudzoziemskiej szybko postanowili sprawdzić postępy w nauce młodych żołnierzy. Kadeci zostali podzieleni na cztery plutony (Polacy trafili do różnych pododdziałów). Każdy z nich działał w innym rejonie dżungli. Musieli przeżyć trzy dni i trzy noce. Legioniści zabrali im zapasy jedzenia, dodatkową odzież, paski od mundurów i sznurowadła. Do dyspozycji mieli tylko maczetę, gwizdek i kompas. Każdego dnia musieli rozbijać nowe obozowiska, strzec ognia i zdobywać pożywienie. Kadeci dzielili się obowiązkami. Jedni pomagali przy budowie schronień, toalet, tratew, ambon do polowania i ławek. Inni zajmowali się łowieniem ryb i zastawianiem pułapek na zwierzynę.

Codziennie spali maksymalnie po pięć godzin i niewiele jedli (każdy przez dwa tygodnie schudł przynajmniej cztery kilogramy). Nocą musieli pilnować ognia. Niewielki płomień zmniejszał odczucie zimna, gdy zasypiali w mokrych mundurach i butach. Najczęściej żywili się rybami, krabami albo sercami palm. Ta ostatnia roślina daje co prawda mało kalorii i nie dostarcza energii, ale pozwala oszukać ciągłe uczucie głodu. - Z jedzeniem tam trzeba naprawdę uważać - przyznają podchorążowie. - Przede wszystkim powinno się wystrzegać wszystkiego, co ma jaskrawe kolory. A gdy nie jesteśmy pewni, czy dana roślina nam nie zaszkodzi, to trzeba przeprowadzić testy. Najpierw należy potrzeć nią o nadgarstek, a gdy po kilkunastu minutach nie będzie uczulenia, można powtórzyć tę samą czynność na ustach. Dopiero później gryziemy mały kawałeczek. To wymaga czasu, ale nie ma co ryzykować - mówi st. kpr. pchor. Barwicki. Zanim rozpoczęli bytowanie w dżungli, kadeci mieli jeszcze okazję spróbować niecodziennych potraw. 70-letni
Indianin zaprosił ich bowiem na degustację miejscowych specjałów. Większość podchorążych pierwszy raz w życiu skosztowała mięsa tapira, kajmana czy pekari.

Skok ze śmigłowca

- Survival zakończył się, gdy po trzech dniach spłynęliśmy do wyznaczonego punktu na wcześniej zbudowanych tratwach - wspomina st. kpr. pchor. Narojczyk. - Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu na regenerację. Wyczerpani i głodni musieliśmy przeprawiać się przez mosty linowe zawieszone nad rwącą rzeką.

Na koniec kursu w Gujanie kadeci wzięli jeszcze udział w dobowych zajęciach taktycznych. Pod okiem francuskich żołnierzy (a nie, jak wcześniej, żołnierzy Legii Cudzoziemskiej) wojskowi studenci w sile kompanii musieli zdobyć wzgórze i pokonać znajdujących się tam przeciwników. - Zajęcia rozpoczęły się od skoku do wody z lecącego śmigłowca. Później Francuzi zabrali nas do łódek. Na brzegu czekały ciężarówki i znów ruszyliśmy w nieznane - opowiada st. kpr. pchor. Barwicki. Kadeci działali w dwuosobowych zespołach. Każdy dostał mapę, kompas oraz radiostację. Musieli niepostrzeżenie dotrzeć do wskazanego przez instruktorów wzgórza, a o świcie rozpocząć szturm. - To był sprawdzian zdobytych wcześniej umiejętności - opisuje st. kpr. pchor. Barwicki. - Było ciężko, bo byliśmy już bardzo zmęczeni i obolali.

- To bardzo dobra lekcja dla naszych podchorążych - mówi mjr Bielewicz z WSOWL. - Zyskują pewność siebie, poznają swoje granice i możliwości. A to dla młodych dowódców plutonów jest bardzo istotne. Po takim szkoleniu potrafią podejmować szybko decyzje, są bardziej odporni na stres i nabierają szacunku dla swojej pracy i zdobytych umiejętności.

Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych w kolejnych latach zamierza wysyłać na stypendia do Francji i szkolenia w Gujanie kolejnych podchorążych. W przyszłym roku kilku wojskowych studentów zmierzy się także z nowym wyzwaniem - weźmie udział w bardzo trudnym kursie górskim w wysokich Alpach.

Magdalena Kowalska-Sendek, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)