"Polityka": Kto Polskę obroni?
Rosyjska inwazja na Krymie sprawiła, że pierwszy raz od kilkudziesięciu lat w Europie znów zapachniało wojną. Polska po 1989 r. nastawiła się na pokój. Na inny scenariusz nie jest gotowa - czytamy w tygodniku "Polityka".
- Nie mamy ani obrony powietrznej, ani systemu rezerw, co oznacza, że właściwie jesteśmy bezbronni - mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej. Politycy o tym wiedzą i dlatego tak bardzo zabiegali w NATO o stworzenie konkretnych planów obrony naszego terytorium przez sojuszników, tzw. planów okolicznościowych. W 2010 r. dopięli swego.
Plany okolicznościowe to jeden z najbardziej chronionych sekretów NATO. Jeśli wierzyć m.in. przeciekom z WikiLeaks, to polską armię wspomagałoby pięć dodatkowych dywizji. Gdyby konflikt narastał stopniowo, wojska te lądowałyby na polskich lotniskach. Lotniska są już wytypowane i mają zbudowaną odpowiednią infrastrukturę. Zapłaciło za to NATO. Ciężki sprzęt drogą morską dotrzeć ma do Świnoujścia. Gdyby do tego czasu nad Świnoujściem powiewała już flaga innego państwa, sprzęt zostałby rozładowany w Niemczech, w pobliżu Rostoku, Wismaru i Stralsundu.
Ile trwałby przerzut do Polski sojuszniczych wojsk, wiedzą tylko natowscy planiści. Ale z pewnością nie mówimy o dniach, a raczej tygodniach. W pierwszej fazie konfliktu wspierałyby nas tylko sojusznicze samoloty i ewentualnie wojska specjalne. Tydzień musimy wytrzymać sami. Dziś nawet na tyle nie mamy szans.
Stan, w jakim znalazła się polska armia, to suma wieloletnich zaniedbań. I kalkulacji geopolitycznych, opierających się na założeniu, że we współczesnym świecie wojna nikomu się nie opłaca…