Polityczna dumka na dwa kolory
Ukraina zmienia się o wiele szybciej niż nasze mniemanie o niej. Czas wreszcie skończyć z archaicznymi stereotypami
15.10.2007 | aktual.: 15.10.2007 12:14
Mecz był niebiesko‑pomarańczowy. Zawodnicy Dynama mieli niebieskie koszulki i połowa trybun olimpijskiego stadionu w Kijowie była niebieska. Pomarańczowi – jak zwykle – byli piłkarze Szachtara i ich kibice. 15 lipca w pierwszym spotkaniu klubów ukraińskiej pierwszej ligi na boisku i na trybunach spotkała się zachodnia Ukraina ze wschodnią, tyle że w tym przypadku barwy sportowe nie pokryły się z politycznymi. W polityce to Kijów jest po-marańczowy, a Donieck niebieski. Zresztą mecz zakończył się remisem. Podobnie jak wybory.
Stadion olimpijski w Kijowie to Ukraina w pigułce. Od czasu rewolucji z grudnia 2004 roku pomarańczowi z nie-bieskimi ścierają się nieustannie. Gdy zliczano głosy po wyborach parlamentarnych poprzedniej niedzieli, szli łeb w łeb. Przez pierwsze godziny prowadziła drużyna pomarańczowej Julii Tymoszenko. Pod koniec dnia komisja wyborcza oznajmiła, że zwycięzcą jest jednak Partia Regionów Wiktora Janukowycza. Ale choć na Majdanie po-wiewały niebieskie flagi, to pomarańczowa Tymoszenko chce utworzyć koalicję z pomarańczowym Juszczenką. Tym razem to oni mogą wygrać ten mecz. Dla Polski to dobra wiadomość – bo nasz sąsiad wybrał opcję prozachodnią, bo z pomarańczową ekipą od czasu mediacji w rewolucji 2004 roku mieliśmy dobre kontakty, bo będziemy mogli nadal odgrywać rolę ambasadora Ukrainy w Brukseli.
Ale o ile kijowski stadion obrazuje to, co dzieje się w ukraińskim społeczeństwie, o tyle symbolem naszych kontaktów z sąsiadem byłyby dwa zupełnie inne stadiony.
Pierwszy to Stadion Dziesięciolecia w Warszawie. Jarmark Europa. To na nim handlują dziesiątki ukraińskich- imigrantów. O planach zamknięcia targowiska ukraińska- telewizja informuje regularnie, podając na bieżąco prze-suwające się stale terminy likwidacji. A my przez pryzmat handlarek ze stadionu patrzymy też często na ukraiń-skich imigrantów w Polsce. Mimo że trzeba nam ich rąk do pracy. I mimo że coraz więcej przyjeżdżających do nas ze Wschodu to wykwalifikowani pracownicy.
Drugi symboliczny stadion to stadion Szachtara Donieck we wschodniej Ukrainie. Jeden z najbardziej nowocze-snych w Europie, budowany dzień i noc, na którym murawę – o czym pisaliśmy w „Przekroju” – kładzie polska firma. Budowla Szachtara pokazuje, jak zmienia się wschód Ukrainy i jak często tych zmian nie docenia się w Pol-sce. Bo to, że tegoroczne wybory wygrał Wiktor Janukowycz, jest znamienne. To już nie ten sam Wiktor, co trzy lata temu. Uczy się angielskiego, zatrudnia zachodnich doradców do spraw wizerunku i mówi o przystąpieniu Ukrainy do Unii Europejskiej w 2017 roku. A zwycięstwo Partii Regionów to paradoksalnie dowód na to, że prze-miana po pomarańczowym przewrocie sięgnęła też wschodu kraju. Także tam zaczyna się tworzyć społeczeństwo obywatelskie. Po porażce Janukowycza i odsunięciu go od władzy na dwa lata poparcie dla niego na wschodzie nie jest już wymuszone. Nie było głosowania na polecenie w zakładach pracy i pod groźbą utraty indeksów na uczel-niach, nie było dowożenia na wiece pijanych
najemników. Partia Regionów nie odwoływała się też w swojej kam-panii do Rosji, mimo że wschód Ukrainy nadal mówi głównie po rosyjsku. Realny jeszcze trzy lata temu rozpad dziś Ukrainie nie grozi.
Donbas bierze Polskę
Stadion Szachtara przypomina wielki latający spodek. Na razie jest on niesprawny, bo jeszcze bez dachu – ale w połowie września budowniczy położyli już pierwszą jego część. – Pracujemy po 10–11 godzin dziennie. Nocami przy reflektorach – wzdycha Walerij Harietonow, naczelnik nadzoru technicznego. Jego koleżanka z biura Marina Riżkowa tryska za to optymizmem. Na pewno zdążą przed Euro 2012, które dla Polski i Ukrainy załatwił wpły-wowy szef ukraińskiej federacji piłkarskiej Hryhorij Surkis. – Stadion buduje 1700 osób, głównie Turków. Samych menedżerów jest 300, najczęściej Ukraińców – opowiada Riżkowa. – Pracę cały czas nadzoruje sam właściciel klubu Rinat Achmetow. Nie musi nawet tu przychodzić, nagrania z czterech kamer zamontowanych na budowie transmitujemy na żywo do jego domu.
Achmetow jest najważniejszym donem Donbasu. Kontroluje całe hutnicze zagłębie na wschodzie Ukrainy. W je-go rękach znajduje się kilka kopalni, hotele, media, no i klub piłkarski. To on wyniósł na polityczne salony Janu-kowycza, stawiając mu za zadanie ochronę interesów wschodnich magnatów.
Kiedy polska delegacja w grudniu 2004 roku jeździła mediować na ogarniętą pomarańczową rewolucją Ukrainę, donowie Donbasu przekonywali, że reprezentujemy imperialne interesy Zachodu i wtrącamy się do polityki obcego państwa. Dlatego Polacy traktują wschodnią część Ukrainy z dużo większą nieufnością niż swojskie okolice Lwo-wa. Niepotrzebnie. Bo paradoksalnie nie zachód Ukrainy, lecz jej bogatszy wschód jest dla Polaków gospodarczą szansą. – Polscy biznesmeni zaczynają od rynku zachodniego, ale traktują go często jako poligon doświadczalny albo klucz do wschodu - wyjaśnia „Przekrojowi” Paweł Gębski, kierownik Wydziału Ekonomicznego ambasady polskiej w Ki-jowie. – W zachodniej Ukrainie obecne są głównie małe przedsiębiorstwa. Większe próbują sprzedawać swoje pro-dukty w Doniecku czy Charkowie. A im większa firma, tym bardziej realne plany zaistnienia na rynku wschodnim. Tam są po prostu dużo większe pieniądze – dodaje.
Na razie nasze kontakty gospodarcze z Ukrainą wyglądają mniej więcej tak: my sprzedajemy na zachodzie, u nas inwestuje wschód. Bilans w handlu z Ukrainą jest od lat dodatni. W samym roku 2006 nasz eksport przewyższał import prawie trzykrotnie (wartość eksportu wyniosła cztery miliardy dolarów), a po pomarańczowej rewolucji obroty handlowe wzrosły kilka razy. – Od początku 2007 roku tempo wzrostu wyniosło 35 procent. To dużo, ale i tak mniej niż w roku ubiegłym, kiedy obroty wzrosły aż o połowę – przytacza Paweł Gębski.
Charakter polsko‑ukraińskich interesów się zmienia: na razie z Ukrainą głównie handlowaliśmy, a teraz zaczy-namy inwestować. Dobitnie świadczą o tym liczby: o ile do tej pory zainwestowaliśmy na Ukrainie pół miliarda dolarów, to aż jedna piąta tej sumy pochodzi z ostatniego kwartału. Polska inwestuje głównie w sektorze finanso-wym; na ukraiński rynek weszły PKO BP, PZU i Pekao SA. Ale są tam też firmy z branży medialnej (Agora, RMF FM, wydawca „Przekroju” – Edipresse), spożywczej, produkcji opakowań czy artykułów higienicznych.
Ale to Ukraińcy zainwestowali u nas więcej – i to co najmniej cztery razy więcej. Poszli nie w ilość, ale w jakość. Na razie wykupili dwa przemysłowe molochy – FSO i Hutę Częstochowa. Obie te inwestycje pochodzą ze wschodniej części Ukrainy i są warte prawie dwa miliardy dolarów (ambasada Polski w Kijowie, powołując się na ukraińskie statystyki, twierdzi, że dużo więcej). Teraz natomiast Donbas stara się o przejęcie Stoczni Gdańskiej, aby wyrabiać w niej luksusowe żaglowce. I bardzo możliwe, że mu się uda, bo wschodni oligarchowie na wstępie zaoferowali 400 milionów złotych.
A my z chłamem do Lwowa
Sierhij Wołoch twierdzi, że jako kibic jest w komfortowej sytuacji. Gdy w mistrzostwach świata startują drużyny polska i ukraińska, dopinguje i jedną, i drugą. – Jeśli ukraińska odpadnie, nie martwię się, zostaje mi polska – mówi.
Sierhij przyjechał z Ukrainy do Warszawy 10 lat temu. Przysłała go tamtejsza firma z branży IT, aby założył w Pol-sce jej przedstawicielstwo. – Zaczynałem od zera, nie znałem tu nikogo. Na własnej skórze przeżyłem to, co prze-żywają Polacy rozkręcający interes na Ukrainie – opowiada. Wołochowi po kilku tygodniach udało się nie tylko otworzyć oddział ukraińskiej spółki‑matki, ale szybko zauważył, że to do niego zaczynają przychodzić po rady Polacy szykujący się na podbój wschodniego rynku. Jak załatwić lokal? Z kim się kontaktować? Gdzie starać się o pozwolenia? Kogo zaprosić na wódkę? Po pięciu latach założył własną firmę z Polakiem Andrzejem Szczyrkiem. Dziś jest jednym z szefów Ukraina – info, serwisu zajmującego się ułatwianiem polskim biznesmenom kontaktu ze wschodnim sąsiadem.
– Codziennie zgłaszają się do mnie ludzie, którzy mają pomysł. Ja wymyślam, jak go przerobić na biznesplan. Zbieram informacje, jeżdżę na Ukrainę, szukam kontrahentów i asystuję aż do kontraktu – opowiada Sierhij. Ta-kich cudzych biznesów pomógł rozkręcić już kilkaset.
Jednym z jego byłych podopiecznych jest Mirosław Tomczyk z Kołobrzegu. Swoje początki na Ukrainie wspomina z niechęcią. – Można tam robić interesy, jeśli Ukraińców się szanuje. A wielu polskich handlowców myśli o tym, żeby na Wschodzie pozbyć się starego towaru. To błąd – tłumaczy Tomczyk. Jemu przydarzyło się właśnie coś takiego. Firma odzieżowa zleciła mu otworzenie salonu we Lwowie. – Starałem się trzy miesiące. Znalazłem najpiękniejszy lokal w mieście. Wyremontowałem, zalegalizowałem, wypromowałem. Na otwarcie zaprosiłem całą śmietankę towarzyską. A co też oni przysłali! – Tomczyk do dziś wspomina tamten dzień w nerwach. – Jakieś spady, no mówię pani, chłam. Pozostałości po kolekcjach sprzed kilku sezonów. Niemodne zimowe kurtki, choć to działo się wiosną. Co za wstyd!
Dziś Tomczyk jest przedstawicielem na Polskę dużej kijowskiej firmy konsultingowej. Na Ukrainę pojechała stu-diować jego córka. A polscy przedsiębiorcy proszą go czasem, żeby pomógł im sprowadzić pracowników ze Wschodu. – I nawet nie pomyślą, żeby im zwrócić koszty podróży. Często obserwuję, że Ukraińców traktuje się nieelegancko. I znowu jest mi wstyd.
300 tysięcy rąk do pracy
Stadion Dziesięciolecia – tu od lat toczy się jedna z polsko‑ukraińskich rozgrywek. Do Ukrainy należała ogromna część korony – należała, bo właśnie ją zamknęli. To tu przychodziło się po przemycony alkohol i papierosy. – Przenoszą nas do dolnych sektorów, albo na „deport” (to nakaz opuszczenia Polski w ciągu tygodnia z zakazem ponownego wjazdu przez co najmniej trzy miesiące). Już teraz Ukraińców jest tu o wiele mniej niż rok temu – mówi Julia, „kontrabandistka” ze stadionu, i woła do przechodniów: – Spiritus, wódeczka, wiski, koniaczik!
Julia handluje tu od dwóch lat. Opowiada, że naloty robią kilka razy w miesiącu, na zmianę: celnicy, straż gra-niczna i policja. Ci pierwsi szukają nielegalnych towarów, drudzy – nielegalnych ludzi, a ostatni – wszystkiego. – Ja jestem „kontrabandistka”, ale mnóstwo ludzi handluje tu legalnym towarem. Nie przyjeżdżalibyśmy tu, gdyby na Ukrainie dało się normalnie zarobić. A traktują nas jak bandytów. Spiritus, wódeczka, wiski, koniaczik! – woła.
Według szacunków ukraińskiego MSZ w Polsce pracuje około 300 tysięcy obywateli Ukrainy. Ci ze stadionu to garstka, ale to przez ich pryzmat często patrzy się na sąsiadów. Mimo że każdego roku przybywa ukraińskich bu-dowlańców, informatyków czy po prostu ludzi gotowych wykonać te wszystkie prace, które do tej pory wykonywa-li nasi rodacy zarabiający obecnie w euro czy funtach. Coraz więcej też jest studentów, a wielu ukraińskich liceali-stów uczy się polskiego po to, żeby przyjechać na uczelnię do nas, „na Zachód” – tak jak nasi uczą się angielskie-go, żeby studiować w Wielkiej Brytanii.
Jesteśmy drugim pod względem popularności celem migracji zarobkowych, za Rosją, w której pracuje około mi-liona Ukraińców. Jednak zarabia się u nas więcej. Coroczne transfery pieniężne od ukraińskich gastarbeiterów do kraju wynoszą od czterech do sześciu miliardów dolarów, podczas gdy średnie transfery z Rosji na Ukrainę to zale-dwie jeden miliard. Nic dziwnego, że Ukraińcom opłaca się jeździć do Polski. Nawet jeśli ciągle jeszcze traktuje się tu ich jako „tych ze stadionu”.
Wszystkim zależy na Polsce
Pod polskim konsulatem we Lwowie w kolejce po wizę z białym orłem codziennie ustawia się tłum. I codziennie dostają ją dwa tysiące osób. Każda z nich przechodzi przez korytarzyk o wymiarach dwa na cztery metry i załatwia sprawę w jednym z maleńkich pokoików. – Dwa tysiące osób to jak małe miasteczko. Proszę napisać, że czegoś takiego nie przeżywa żaden konsulat na świecie – mówi mi Wiesław Osuchowski, konsul generalny we Lwowie. – Pracujemy na dwie zmiany, od siódmej rano do dziesiątej wieczór. Ludzie narzekają na kolejki, ale mamy tylko czterdziestu pracowników i siedmiu konsulów. Jak obsłużyć takie tłumy bez kolejek? – pyta retorycznie.
Na razie wydawanie wiz jest bezpłatne, ale to się zmieni od stycznia, gdy Polska przystąpi do strefy Schengen (dołączy do grupy państw europejskich, które na mocy umowy z 1985 zrezygnowały z kontroli paszportowych przy przekraczaniu swoich wewnętrznych granic). Wschodnia granica Polski stanie się granicą tej strefy. A to ozna-cza, że o wizę będzie trudniej. Trzeba będzie zapłacić 35 euro, dojdzie wymóg ubezpieczenia, pracownicy konsula-tu dokładniej będą wypytywać o cel podróży. – Tłum pod konsulatem na pewno zmaleje, ale pojawi się problem psychologiczny. Przez lata kierowaliśmy się zasadą elastycznego i przyjaznego podejścia. Teraz od takiej liberalnej polityki mamy przejść do restrykcji. Nic dziwnego, że Ukraińcy podchodzą do tego nieufnie – mówi konsul Osuchowski.
Na pewno też część Ukraińców po przekroczeniu granicy naszego kraju nie będzie zatrzymywać się już w Polsce, tylko ruszy dalej na Zachód, choć raczej nie ma obaw, że będzie to duża grupa. Do Polski Ukraińcy mają niedaleko, tu jest podobny język, „mentalitiet”, czyli mentalność, też. Wyjazd do Włoch, Hiszpanii i Portugalii (pracuje tam po blisko sto tysięcy Ukraińców) jest przedsięwzięciem dużo trudniejszym i bardziej kosztownym. W 2005 roku na granicy Polski z innymi państwami UE zatrzymano 888 „nielegalnych” – to niewiele. Jest więc szansa, że po na-szym przystąpieniu do Schengen nie będziemy dla Ukraińców krajem tranzytowym.
A powinno nam na tym zależeć, bo w Polsce coraz bardziej brakuje rąk do pracy. Na razie legalne zatrudnienie Ukraińca utrudnia wymóg wykazania, że na dane stanowisko nie udało się znaleźć Polaka. W przygotowaniu jest program współpracy polskich i ukraińskich urzędów pracy, który ułatwi Polakom szukanie pracowników na Ukra-inie. Oczywiście tych legalnych, bo luki na rynku wypełnia teraz szara strefa. – Zdarza się, że wydajemy wizę w trybie przyspieszonym Ukraińcowi, którego chce zatrudnić polski przedsiębiorca, a po przekroczeniu granicy ten Ukrainiec po prostu znika – mówi konsul Osuchowski. – Oni są rozchwytywani. Dostają coraz lepsze oferty – mówi.
Choć Schengen budzi obawy głównie Ukraińców, my mamy nie mniejszy interes, aby w styczniu nie zamienić się w twierdzę. Potrzebujemy się nawzajem coraz bardziej – i nie tylko stadiony na Euro 2012 są naszą wspólną spra-wą. I nie będzie miało większego znaczenia, czy do władzy dojdą pomarańczowi, czy niebiescy. – Teraz i jednym, i drugim zależy na dobrych kontaktach z wami. Janukowycz nie odwróci się plecami do Zacho-du, bo wschodni oligarchowie mają tam za dużo interesów – mówi „Przekrojowi” Ołeksandr Łytwynenko, ekspert do spraw polityki z Centrum Razumkowa. – W tej kampanii wyborczej wszyscy głosili hasła dopasowane do elek-toratu. W zależności od potrzeb byli nacjonalistami lub kosmopolitami, liberałami lub socjalistami, a wszystkich łączył populizm. To była walka o władzę, bez programów. A na Polsce zależy u nas każdej władzy.
Joanna Woźniczko-Czeczott