PolskaPolitycy dla WP o stanie wojennym

Politycy dla WP o stanie wojennym

„Lęk o bliskich, którzy zostali w domu, niepewność kogo będą internować i trudności dnia codziennego w związku z godziną policyjną” – tak w rozmowie z Wirtualną Polską znani politycy mówią o wydarzeniach z 13 grudnia 1981 roku. Mimo, że minęło już 25 lat ich wspomnienia pozostają wciąż żywe.

Politycy dla WP o stanie wojennym
Źródło zdjęć: © PAP

13.12.2006 | aktual.: 13.12.2006 15:01

"Nie wiem co to znaczy, po prostu mam zawieźć pana na komendę"

Ja zostałem internowany jeszcze 12 grudnia. Dwadzieścia minut przed północą zastukał do mnie pan porucznik Wróbel razem z dwoma milicjantami obywatelskimi. Pan porucznik lekko drżącym głosem poinformował mnie, że jestem internowany. Na moje pytanie co to znaczy, odpowiedział: „ja sam nie wiem co to znaczy, po prostu mam pana zawieźć na komendę” - wspomina Bronisław Komorowski z Platformy Obywatelskiej.

Ponieważ byłem już wielokrotnie aresztowany i skazywany to moja żona była wyćwiczona w tych sprawach. Dostałem sweter, książeczkę do nabożeństwa, słoik smalcu, szczoteczkę do zębów, pastę, mydło i zabrali mnie na komendę na warszawskim Mokotowie - wylicza wicemarszałek Sejmu.

Bronisław Komorowski, którego internowano wtedy na pół roku (siedział w więzieniu na Białołęce i w Jaworznie) przyznaje, że bał się o żonę i trójkę małych dzieci, których zostawił w domu.

Gdzieś o piątej rano przewieziono nas z komendy do więzienia na Białołęce, gdzie siedziało już pełno ludzi. Musieliśmy przejść przez szpaler specjalnej formacji bojowej straży więziennej. Stali w hełmach, mieli tarcze, pałki i psy na smyczy, które szczekały groźnie i szarpały się w naszą stronę. Na schodach więzienia było krzesło, a na nim telewizor. Z telewizora przemawiał generał Jaruzelski informując, że wprowadzono stan wojenny - wspomina Komorowski.

Trudności dnia codziennego

13 grudnia o 7.15 miałam mieć zajęcia ze studentami. Samochodem pojechałam na uczelnię, gdzie ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma studentów. Na portierni poinformowano mnie, że zajęć dzisiaj nie będzie, bo wprowadzono stan wojenny. Byłam zaszokowana. Nie wiedziałam co to w ogóle znaczy. Pierwsza moja myśl "zapewne mama jest przerażona, trzeba jak najszybciej do niej jechać". Wróciłam do domu i pojechaliśmy z mężem oraz psem już trolejbusem do Gdyni do mojej mamy i spędziliśmy tam cały dzień - mówi Wirtualnej Polsce posłanka lewicy Joanna Senyszyn.

Samo określenie „stan wojenny” wprowadziło mnie można powiedzieć w oszołomienie. Próbowałam dowiedzieć się, co to znaczy i jakie będzie mieć konsekwencje. Nie było wtedy Internetu i informacje trzeba było uzyskiwać z dostępnych mediów. W telewizji i w radiu co chwila pojawiały się komunikaty, telefony nie działały - dodaje.

Co dzisiaj posłanka SLD pamięta z tamtych dni? Trudności dnia codziennego - godzinę policyjną, zakaz poruszania się po ulicach samochodem. Pamiętam, że zaplanowaliśmy wyjazd na święta do rodziny w Lublinie, ale stan wojenny pokrzyżował nasze plany - wspomina Senyszyn.

Rany przestały krwawić, ale się nie zabliźniły

Dla Tadeusza Cymańskiego, wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego PiS, grudniowe wydarzenia wciąż są przygnębiające. To był ponury czas. Miałem wtedy 25 lat i mieszkałem w małym miasteczku na Żuławach. Dowiedziałem się o tym w kościele, kiedy przyszedłem na mszę. Od razu była wielka niepewność i poruszenie. Były też dyskusje i dużo emocji, co będzie dalej, kogo internują - przyznaje Cymański.

Zdaniem wiceszefa PiS-u spór, czy decyzja o wprowadzenie stanu wojennego była słuszna, czy też nie, nie oznacza „przekreślenia potrzeby poznania prawdy historycznej i uczciwego podejścia do tych wydarzeń”. Jest pewnym wstydem, że tyle ofiar nie uzyskało nawet symbolicznej satysfakcji. A osoby, które miały w tym udział, często żyją w bardzo dobrych warunkach. Natomiast ci, którzy podejmowali ryzyko i płacili za nie wysoką cenę już niekoniecznie. Mimo, że rany przestały krwawić, ale się nie zabliźniły i wymaga to wszystko uczciwego osądu i prawdy o historii, przede wszystkim prawdy - uważa Cymański. Teściowa spaliła wszystkie dokumenty

Ten dzień bardzo mocno przeżyłam. Tak się złożyło, że byłam wtedy działaczem „Solidarności”. Pracowałam w zakładzie naprawczym mechanizacji i rolnictwa, gdzie byłam przewodniczącą tego związku - opowiada wicemarszałek Sejmu Genowefa Wiśniowska.

Wtedy byłam z mężem i małymi dziećmi u moich rodziców i później nie mieliśmy jak wrócić do Ząbkowic Śląskich, bo nie jeździły autobusy. Mocno przeżywałam wprowadzenie stanu wojennego dlatego, że u siebie w domu miałam różne dokumenty i ulotki, ale moja teściowa spaliła wszystko. Bała się, że stanie się rzecz straszna. Później miałam do niej nawet pretensję, przecież mogła to gdzieś ukryć, nie musiała ich niszczyć - dodaje Wiśniowska.

Nigdy tego nie zapomnę

13 grudnia wstałem bardzo wcześnie, włączyłem radio w kuchni i kiedy zobaczyłem, że nie ma programu, próbowałem jeszcze raz uruchomić radio, a później telewizję, aż wreszcie w pewnym momencie zaczął grać marsz wojskowy. Wiedziałem już, że chyba coś się stało. Poszedłem na 7.00 do Kościoła, a po ulicach Łodzi jeździły czołgi. Później, już w domu mieliśmy pierwszą naradę konspiracyjną - tak wspomina tamte dni wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski.

Nie będę tutaj odkrywczy, to był po prostu zamach na Polskę , zamach na demokrację, na zalążki demokracji. Stan wojenny zniszczył aktywność Polaków. Entuzjazm, chęć do życia zostały przetrącone i to jest chyba największe przestępstwo tamtych dni, po za oczywiście przestępstwami wprost rysującymi drogę stanu wojennego. Nigdy tego nie zapomnę. To było szokujące wrażenie i trudno się je wspomina, chociaż z perspektywy czasu ma inny ciężar gatunkowy - dzieli się wspomnieniami z dziennikarzami w Sejmie szef klubu parlamentarnego LPR.

Marek Grabski, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)