Political fiction, czyli tandem Komorowski-Tusk
Już wiemy, że to Komorowski wygrał, a Kaczyński przegrał bój o prezydenturę. Wygrała Polska pod hasłem „zgoda buduje”, czyli ludzi, którzy czują poprawę swoich warunków, a przegrała „Polska jest najważniejsza”, choć, jak pokazały sondaże, jedynie z nieznaczna przewagą tej pierwszej. Co wcale Prezesa PiS-u nie zniechęciło. Odwrotnie, zmobilizowało do dalszej walki, tym razem nie o prestiż władzy, a o realne jej sprawowanie. W końcu przed nami wybory samorządowe i parlamentarne - pisze Rafał Wonicki, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Teraz, gdy już wiemy kto zasiądzie w Pałacu wypada więc zastanowić się na gorąco nad możliwymi scenariuszami współpracy między prezydentem a premierem. W końcu obaj kandydaci na prezydenta w debatach niejedno naobiecywali, by przeciągnąć niezdecydowanych wyborców na swoja stronę. W tej sytuacji zwycięzca będzie się musiał „wytłumaczyć” społeczeństwu dlaczego nie jest w stanie zrealizować swoich obietnic. Od sposobu, w jaki to zrobi oraz od tego czy ludzie mu uwierzą zależą bowiem zarówno jego losy jak i losy partii rządzącej.
Jak podkreślało wielu komentatorów kampania prezydencka w zasadzie była kampanią parlamentarną. Przystankiem przed kolejną polityczną bitwą PO i PiS, które jak na razie mimo niezłego wyniku Napieralskiego, scementowały na czas jakiś polską scenę polityczną. Obecny prezydent ma wbrew pozorom niełatwe zadanie, by zrealizować swoje obietnice, bowiem nijak nie można będzie z poziomu Pałacu bezpośrednio poprawić polskiej edukacji, sądownictwa, służby zdrowia, wpływać na budżet itp. Co najwyżej przez odrzucanie ustaw rządowych, jak to się wyraził w swojej stonowanej kampanii Komorowski, zbyt skrajnych i godzących w najbiedniejsze warstwy społeczne projektów. Zastanówmy się więc nad możliwymi scenariuszami współpracy obu ośrodków.
Pierwszy możliwy scenariusz to taki, gdzie prezydent i premier współpracują. Opcja najbardziej pożądana przez elektorat PO. Komorowski nie wybija się w nim na niepodległość i autonomię. Nie buduje środowiska i własnej frakcji w partii, a nawet jeśli buduje to jedynie w celu popierania inicjatyw rządowych. De facto więc wspiera Tuska w nieprzeprowadzaniu bolesnych reform. Reformy takie są przecież kosztowne i zniechęcają wyborców, którzy w sumie zagłosowali na PO i jej sposób sprawowania władzy, ponieważ chcą kontynuacji „polityki miłości” i świętego spokoju. Są zmęczeni twardymi, wymagającymi ofiar w osiąganiu głównie moralnej modernizacji, pod hasłem IV RP, rządami PiS z 2005 roku. Brak reform wytłumaczy się społeczeństwu opozycją parlamentarną PiS-SLD. Dla obu tych partii to też dobre rozwiązanie. Mogą one atakować rząd wyśrubowanymi roszczeniami reform pozyskując coraz bardziej sfrustrowanych wyborców.
Drugi możliwy scenariusz to model pozornej współpracy. Tusk na razie ma poparcie w Platformie co potwierdził ostatnio zjazd partii. Komorowski na pewno nie będzie chciał się na początku ostentacyjnie odwracać od premiera, choć opozycja na pewno mu życia nie ułatwi i za każdym razem będzie wskazywała, że jest to człowiek Tuska, niesamodzielny, nie chroniący interesów polski „resentymentalnej”. Może on jednak z czasem zbudować wokół siebie grono zaufanych współpracowników i stworzyć kapitał w PO na czas po prezydenturze. Dużo wskazuje jednak na to, że jest to zadanie trudne, a jak się popatrzy na naszych byłych prezydentów: Wałęsę i Kwaśniewskiego to i Komorowskiego może czeka później już jedynie rola „ciała doradczego” podróżującego po świecie z odczytami.
W końcu mamy scenariusz „szorstkiej przyjaźni, a la niegdysiejszy tandem Kwaśniewski-Miller. Panowie będą się coraz bardziej różnili w podejściu do polityki krajowej i zagranicznej. Sytuacja ta jest wbrew pozorom korzystna dla obu stron. Tusk będzie odtwarzał „sztucznie” napięcia, jakie były między rządem a prezydentem za czasów Lecha Kaczyńskiego wmawiając wyborcom dalszą niemożliwość przeprowadzania reform. Jakby powiedział zapewne Ziemkiewicz „ciemny lud to kupi”. Z kolei Komorowski będzie się kreował na koncyliacyjnego męża stanu szukającego kompromisu, mediującego a w ostateczności, stojąc na straży racji stanu i wszystkich Polaków, będzie wetował ustawy. W tym scenariuszu PiS i SLD nie będę mogły wiele ugrać.
Możemy sobie jeszcze wyobrazić scenariusz konspiracyjny, w końcu cześć społeczeństwa uwielbia teorie spiskowe. W tym scenariuszu walka między pałacem a kancelarią jest jedynie medialnym spektaklem po to, by rząd Tuska mógł się przygotowywać do wyborów parlamentarnych. Wszystko będzie się rozbijało o kwestie prestiżowe przez co spory merytoryczne odejdą w niepamięć jako mniej ważne a właściwie drugorzędne i nieistotne.
Możliwe są zapewne jeszcze inne scenariusze. Tak czy inaczej w każdej z zaproponowanych powyżej wersji to, co najważniejsze dla modernizacji kraju i zabezpieczenia w miarę stabilnej przyszłości następnym pokoleniom, by nie musiały one imigrować czyli przeprowadzenie koniecznych reform nie dokona się w przeciągu najbliższego roku. A jeśli jakieś reformy zostaną przeprowadzone to połowiczne i jedynie pod naciskiem albo pogarszającej się sytuacji gospodarczej czy budżetowej, albo opozycji (choć to drugie jest bardziej wątpliwe). Jeśli jednak ktoś myśli, że sytuacja pod tym względem byłaby lepsza gdyby wygrał Kaczyński to wydaje mi się, że taka osoba mocno by się rozczarowała. PiS byłby tak czy inaczej w opozycji, a naciski Kaczyńskiego na rząd, by przeprowadzał on stosowne reformy byłyby z pewnością odrzucane i przysłaniane na przykład potrzebą zakończenia przygotowań do EURO 2012. Co prawda Tuskowi rządziłoby się wtedy łatwiej, bo znów byłby naturalny wróg i sytuacja podobna do tej sprzed katastrofy
smoleńskiej, ale pożytek z tego dla Polski nie byłby duży.
Jeśli polskie społeczeństwo ma niezłą pamięć polityczną co do obietnic składanych w kampanii to jedną z prawdopodobnych konsekwencji dzisiejszego układu władzy, ze wszech miar korzystnego dla PO, może być narastające zniechęcenie do rządów Platformy i ponowny wykwit populizmów. Oczywiście pod pewnymi warunkami, np. jeśli sytuacja gospodarcza, płacowa, czy sytuacja szpitali się pogorszy. W tym sensie otwiera się też miejsce na rozbicie dwupartyjności i ponowne wejście do gry SLD lub pojawienie się jakiejś nowej formacji. Mimo możliwych scenariuszy i zmian jedno na razie się nie zmienia. Jak pokazały sondaże powyborcze w Polsce ciągle odtwarza się dawny XIX wieczny podział na ścianę wschodnią i zachodnią mimo 20 lat polskiej transformacji.
Rafał Wonicki
filozof polityki, pracownik ISP PAN i IF UW, członek redakcji pisma „Civitas”.