Policja o proteście "S": nie prowokowaliśmy związkowców
Policja działała wobec najbardziej agresywnych demonstrantów z "Solidarności" zgodnie z prawem. Nie było ze strony policjantów żadnej prowokacji - poinformował rzecznik prasowy komendanta stołecznego policji Marek Kubicki.
Podczas piątkowej manifestacji związku w Warszawie przed kancelarią premiera doszło do przepychanek manifestantów z policją. Policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych.
Sześciu funkcjonariuszy odniosło obrażenia, trzech ma poparzenia ciała od petard, jeden ma poważnie stłuczoną nogę, dwóch zostało uderzonych w twarz.
Szef "Solidarności" Janusz Śniadek oświadczył, że użycie przez policję gazu i armatek wodnych było prowokacją. "Przyjechaliśmy tu w ważnych sprawach. Przyjechali tu zdesperowani ludzie, ale związkowcy zachowywali się godnie, jak na skalę problemu. Oczywiście wiem, że byli tacy, którym puściły nerwy" - powiedział dziennikarzom. "Nie mam słów potępienia dla działań policji" - powiedział.
Policja zaprzecza, jakoby doszło do prowokacji ze strony funkcjonariuszy. "To po naszej stronie są ranni. Policja zastosowała krótkotrwałe użycie gazu i armatek wodnych. Działała zgodnie z prawem. Te działania były potrzebne, bo demonstrujący zachowywali się bardzo agresywnie" - powiedział PAP Marek Kubicki.
Rzecznik podkreślił, że manifestacja była legalna i policja "nie miała powodu, żeby 'dokuczać' demonstrantom". Zaznaczył, że protestujący rzucali w policjantów kijami, śrubami, kulami od łożysk, a niektóre petardy zawierały metalowe elementy, które po wybuchu raniły funkcjonariuszy. "Agresywny tłum nie reagował na wezwania policji do zaprzestania ataków" - dodał Kubicki.
Fotoreporter "Super Ekspresu" uderzony w czasie demonstracji kamieniem w głowę został opatrzony przez lekarzy i zwolniony do domu. W piątkowym proteście "Solidarności" wzięło udział około 20 tys. osób.