Polakom w Szwecji zabrali dzieci za klapsa
Ewa i Piotr, małżeństwo polskich lekarzy w Szwecji, zostali oskarżeni o bicie synów. W całej Skandynawii takie zachowanie traktowane jest jak przestępstwo. Nie toleruje się nawet klapsów – czytamy w "Gazecie Wyborczej".
21.07.2008 | aktual.: 22.07.2008 08:41
Wolskimi interesowała się szkoła w Karlstad w środkowej Szwecji już od marca. Po przeczytaniu opowiadania o ojcu, który uderzył swojego syna, nauczycielka zapytała, czy ktoś miał podobne doświadczenia. Ośmioletni Kamil Wolski przyznał wtedy, że zdarza mu się czasem dostawać od mamy i taty. Następnie nauczyciel wf-u zauważył, że dziecko ma siniaki. Ponieważ jednak Kamil jest ruchliwym dzieckiem, więc nie był pewien. Pod koniec maja szkoła złożyła doniesienie do służb specjalnych.
Ewa i Piotr przyjechali do Szwecji na trzyletni kontrakt. Piotr jeszcze przed wyjazdem uczył się szwedzkiego na kursie, Ewa - dopiero po przybycie do Szwecji. Piotr rozpoczął pracę w klinice w małej miejscowości w środkowej Szwecji. Tam poszli do szkoły ośmioletni Kamil i dziesięcioletni Maciek. Po roku Ewa dostała pracę, w Karlsbad, oddalonym o 100 km od ich miejscowości. Zamieszkała tam razem z chłopcami, którzy rozpoczęli naukę w tamtejszej szkole. Ojciec widywał synów tylko w weekendy.
Pod koniec maja do Ewy zadzwoniła urzędniczka "z socjalu", radząc jej, żeby wspólnie z mężem znalazła sobie adwokata. Nie chciała powiedzieć, gdzie są dzieci. Twierdziła, że robi to dla dobra sprawy. Pierwszą myślą, która przyszła Ewie do głowy było, że coś źle zrozumiała po szwedzku.
W całej Skandynawii bicie dzieci jest zakazane i traktowane jak przestępstwo. Nie toleruje się nawet klapsów. Nam wydaje się, że klepnięcie w pupę jest niewinne, a w Szwecji za to staje się przed sądem– mówi w rozmowie z "GW" mecenas Jerzy Misiowiec, który od 30 lat pracuje w Sztokholmie. Jego zdaniem sprawa Wolskich jest typowa.
Zgodnie z obowiązującą w Szwecji ustawą o przymusowej opiece państwa, jeżeli Szwedzi uznają, że dziecku dzieje się krzywda, wtedy państwo przejmuje nad nim opiekę. Szuka mu również rodziny zastępczej do czasu wyjaśnienia sprawy przez sąd. Mecenas Misiowiec przyznaje jednak, że podobne sprawy rzadko kiedy kończą się powrotem dzieci do domu.
Ewa i Piotr nie mogą pozbierać się po całej sprawie. Przecież my kochamy swoich synów. Nigdy nie zrobilibyśmy im krzywdy – mówi ojciec Kamila i Maćka. Przyznaje, że gdyby nie kontrakt, który trzyma go w Szwecji, wróciłby do kraju.
Mimo, iż codziennie po pracy Ewa chodziła do "socjalu" nie dostawała tam informacji o aktualnym miejscu przebywania chłopców. Nie pozwalano jej również zadzwonić do synów; obiecywano tylko, że niedługo ich zobaczy.
Kamil skarżył się policji, że mama bije go codziennie. Tłumaczył, że dostał lanie ze 100 razy, a jego brat z 50. Przyznał, że Ewa traktuje pas na zasadzie "straszaka"; na wypadek, gdyby syn nie chciał się uczyć. Maciek potwierdził, że może ze dwa razy zdarzyło mu się zobaczyć jak mama "trzepie" brata. Jednak – jego zdaniem – nie było to nic wielkiego.
Lekarz, po dokonaniu oględzin stwierdził, że Kamil nie ma jednoznacznych śladów po biciu. Sprawa o bicie dzieci trafiła ostatecznie do prokuratury w Karlstad.
Ostatecznie Wolscy odzyskali synów. Musieli jednak przystać na warunek, że zgodzą się na terapię rodzinną. Chociaż nie czują się winni twierdzą, że dla synów zrobiliby wszystko. Tymczasem Kamil i Maciek pragną wrócić do kraju. Na razie nie mogą, gdyż ojcu do końca kontraktu został jeszcze rok – czytamy w "Gazecie Wyborczej".