Polak z Kijowa specjalnie dla WP.PL: Muszę kończyć. Niedługo mają pojawić się tu tituszki
- Jesteśmy w szpitalu, bo napisali, że milicja ma przyjechać, żeby wykradać rannych. Przyjechaliśmy na miejsce, żeby obserwować, żeby to w razie czego powstrzymać. To się dzieje nie od dzisiaj. Przywożą do szpitala rannych, nawet ciężko rannych, wieczorem, a w ciągu dnia milicja stara się ich zabrać do aresztu, do lasu, czy gdzie im się podoba - relacjonuje Wirtualnej Polsce z Kijowa Michał Domachowski, wolontariusz fundacji "Otwarty Dialog". Po chwili rozmowy rzuca: "Muszę kończyć". - Dostałem informację, że niedługo na miejscu mają pojawić się tituszki. Musimy wrócić do mieszkania - rozłącza się.
20.02.2014 | aktual.: 20.02.2014 18:42
- Jestem wolontariuszem misji obserwacyjnej międzynarodowej fundacji "Otwarty Dialog" z siedzibą w Warszawie. Zajmujemy się obroną praw człowieka. Przyjechałem po raz czwarty do Kijowa w niedzielę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Domachowski. Podkreśla, że spodziewał się eskalacji starć.
- Wynajmujemy mieszkanie blisko Majdanu. Jest nas tu kilku wolontariuszy. Reszta, około 20 osób, porozrzucana jest po całym Kijowie. Rodziny, chcące pomóc Majdanowi, przyjęły ich do siebie. Karmią, dają pić - mówi Michał Domachowski.
Na pytanie, czy czuje się bezpiecznie odpowiada, że się nie boi, choć ciężko mu czuć się bezpiecznie. - Używają ostrej amunicji, latają granaty, wczoraj staliśmy przy barykadzie - mówi. - Teraz w szpitalu rozmawialiśmy z człowiekiem, któremu granat wybuchł pod nogami. Ma złamania otwarte. W tych starciach z milicją zabawa się już dawno skończyła. (...) Ludzie po prostu giną - dodaje.
Podkreśla, że do krwawych starć nie dochodzi jedynie na Majdanie. - Po ulicach Kijowa chodzą tituszki. (...) Do tej pory bili ludzi z Majdanu. Od dwóch dni strzelają, porywają. Wczoraj w sieci pojawił się filmik, jak ludzi zaciągnęli do piwnicy i rozstrzelali - opowiada.
Po kilku minutach rozmowy prosi, by zadzwonić później. - Muszę kończyć - rzuca. - Dostałem informację, że niedługo na miejscu mają pojawić się tituszki. Musimy wrócić do mieszkania - rozłącza się.
"Jesteśmy bezpieczni"
Kilkadziesiąt minut później, podczas kolejnej rozmowy, zapewnia, że dotarł do mieszkania i jest bezpieczny. - Wyszliśmy ze szpitala i zadzwoniliśmy po taksówkę. Powiedzieli, że nie przyślą żadnej w rejony Majdanu. Po chwili dostaliśmy SMS z prywatnego numeru telefonu, że przyjedzie po nas samochód. Podjechało auto bez żadnych oznaczeń - opowiada. - Tu każdy sobie pomaga - tłumaczy.
Opowiada o okolicznych mieszkańcach, którzy przyjmują do siebie manifestantów. Pozwalają spać, myć się. Inni codziennie przynoszą herbatę, kanapki. - Są też tacy, którzy zasłaniają okna, pełnią warty na klatkach schodowych, by nikogo nie wpuszczać. Mówią, że nie chcą mieć kłopotów - relacjonuje wolontariusz z fundacji "Otwarty Dialog".
Najbardziej boją się jednak grup tituszków. - Jeszcze jadąc do szpitala widzieliśmy jedną z grup. To jest straszne. Chodzą w dwuszeregach. Bokiem ulicy. Grupa uzbrojonych mężczyzn, takich karków, ciągnie się na 200 metrów. Nie wszyscy są uzbrojeni, ale są tacy, którzy mają kastety, pałki, a przy Majdanie, tam gdzie milicja nie dochodzi, chodzą z kałasznikowami - opowiada. - Wieczorami i w nocy włamują się nawet do domów i okradają mieszkańców. Jak dziś wybuchną zamieszki, znów będą pokazywać swoją siłę - dodaje Michał Domachowski.
Mężczyzna zapewnia, że w trakcie starć on i jego znajomi nie wychodzą z mieszkania. - Jak wprowadzą stan wyjątkowy, wyłączą całą komunikację. Przestaną działać telefony, trudno będzie poruszać się po mieście - opowiada. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że naraża własne życie, że rodzina się o niego martwi. - Proszę napisać, żeby się nie... - urywa. - Wiem, że niezależnie od tego, co powiem, oni będą się o mnie bać - dodaje. Zapewnia, że wkrótce opuści Kijów. Nie opuści jednak walczących o prawa Ukraińców. - Majdan mnie zmienił. Nigdy tego nie zapomnę. Zrozumiałem też, co chcę dalej robić w życiu - kończy.
Magda Serafin, Wirtualna Polska