ŚwiatPolak wspomina koszmar. "Miał porozrywane ręce i nogi"

Polak wspomina koszmar. "Miał porozrywane ręce i nogi"

- Kiedyś przywieźli nam postrzelonego w głowę pociskiem kalibru 12,7 milimetra. Innym razem żołnierza, który wszedł na minę przeciwpiechotną. Miał porozrywane ręce i nogi - wspomina swoją służbę w Afganistanie wojskowy ratownik, plutonowy Krzysztof Filipiuk. W rozmowie z "Polską Zbrojną" zdradza również, dlaczego inni żołnierze mówią, że jest "szybszy od serii z kałacha".

Polak wspomina koszmar. "Miał porozrywane ręce i nogi"
Źródło zdjęć: © Polska Zbrojna | Bogusław Politowski

28.02.2012 18:45

"Polska Zbrojna", Bogusław Politkowski: Koledzy mówią, że gdy w czasie walki biegnie pan pomagać rannemu, jest pan szybszy od serii z kałasznikowa.

Krzysztof Filipiuk:Wspominają pewien epizod z VII zmiany. W czasie patrolu jeden z wozów został trafiony pociskiem z RPG i jednocześnie zostaliśmy ostrzelani z broni ręcznej. Mieliśmy pięciu rannych. Z medyków byłem tylko ja i jeden sanitariusz. Po pancerzu aż dudniło. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się. Trzeba było szybko wyskoczyć z wozu i ich ratować. Gdy biegłem z plecakiem, tuż za mną rozrywał się asfalt. Wtedy nie wiedziałem nawet, co się dzieje. Biegłem ratować życie i tylko to się liczyło. Dopiero po walce, w bazie, dowiedziałem się, że strzelano do mnie, a asfalt tuż za mną rozrywały pociski. Ktoś zażartował wówczas, że byłem szybszy od serii z kałacha.

Ranny przeżył?

Pocisk z RPG przeszedł na szczęście między fotelami. Bardzo ciężko rannych nie było. Opatrzyłem wszystkich i wycofaliśmy się szybko do bazy. Tam wezwaliśmy MEDEVAC i ranni trafili do szpitala. Po dwóch tygodniach wrócili do służby. Było mi miło, gdy przyszli podziękować.

Później były kolejne potyczki ogniowe...

Pod ostrzał trafiałem jeszcze trzy razy. Talibowie strzelali do nas z różnej broni, ale więcej rannych w czasie walki już nie miałem. Raz w czasie konwoju do Ghazni wóz ewakuacji medycznej wjechał na ajdika. Ja siedziałem wtedy w innym Rosomaku. Kolegom medykom na szczęście nic się nie stało.

Było więc względnie spokojnie?

Wcale nie. Baza Karabagh do spokojnych nigdy nie należała. Najwięcej rannych przywożono do niej. Na izbie chorych było nas czterech ratowników i nie mieliśmy żadnego lekarza. Najwięcej pracy mieliśmy z afgańskimi żołnierzami. Kiedyś przywieźli nam postrzelonego w głowę pociskiem kalibru 12,7 milimetra. Innym razem żołnierza, który wszedł na minę przeciwpiechotną. Miał porozrywane ręce i nogi.

Byliście skuteczni?

Na VII zmianie nie mieliśmy przypadku, aby ktoś zmarł nam podczas akcji ratowniczej. Bywało jednak, że przywożono nam żołnierzy, którzy już nie żyli.

Cały czas mówimy o VII zmianie?

To była moja pierwsza misja. Tę zmianę ocenia się jako najtrudniejszą ze wszystkich. Wyjechałem na nią w kwietniu 2010 roku. Stacjonowałem wtedy w Karabaghu.

Teraz, na X zmianie, jest chyba spokojniej.

Jestem ratownikiem w grupie zabezpieczenia medycznego. Pracuję w szpitalu i sporo w terenie. Wyjeżdżam na patrole z "bojówką" zespołu PRT i innymi komórkami kontyngentu. Gdy nie ma wyjazdów, pracuję w szpitalu na oddziale urazowym. Jest to praca bardzo odpowiedzialna, ale spokojniejsza. Zajmujemy się chorymi i rannymi z różnych naszych baz.

Bierzecie udział w wielu patrolach, a każdy niesie ze sobą ryzyko.

Wczoraj miałem całonocny patrol z żołnierzami zgrupowania Alfa. Po trzech godzinach przerwy wyjechałem na inny z zespołem PRT. Czasami jest to męczące, ale nikt mi nie obiecywał, że na wojnie będzie łatwo. Każdy wyjazd poza bazę jest obarczony ryzykiem. Ja jednak wierzę w szczęście. Gdy czasami pytają mnie, czy się boję, odpowiadam, że zawsze mam w sobie jakiś lęk. Najbardziej obawiam się, że pod moim wozem wybuchnie mina i coś mi się stanie. Wtedy nie mógłbym udzielać pomocy innym poszkodowanym.

Ratownik na patrolu ma również inne obowiązki.

Na patrol zabieram takie samo wyposażenie i uzbrojenie jak inni żołnierze. Mam zawsze przy sobie broń krótką i beryla oraz dziewięć magazynków, i w wypadku potyczki ogniowej nie jestem tylko pasażerem. Muszę walczyć jak każdy z pododdziału bojowego i wykonywać rozkazy dowódców. Dodatkowo mam jeszcze duży plecak z wyposażeniem medycznym. Gdy ktoś zostaje ranny, moim obowiązkiem jest jak najszybciej udzielić mu pomocy. Pełnię więc podwójną rolę. Gdy żołnierze idą pieszo, idę z nimi. Nigdy na początku ani na końcu. Muszę być w takim miejscu, aby w razie czego szybko dotrzeć do każdego poszkodowanego.

W wyposażeniu ratownika najważniejszy jest plecak?

Ważniejszy od broni. Karabinków w każdym patrolu jest wiele, a plecak często tylko jeden. Bez jego zawartości nie mógłbym skutecznie ratować kolegów. Każdy ratownik pakuje plecak według własnego uznania. Musi wszystko tak w nim ułożyć, aby wyrwany z najgłębszego snu, w zupełnych ciemnościach, w sekundę znaleźć właściwy opatrunek, bandaż, opaskę uciskową, lek, strzykawkę czy igłę. Ludzie czasami się uśmiechają, gdy widzą, że ratownicy noszą nożyczki przywiązane do pasa. A przecież w czasie akcji ratowniczej nie mogą mi się one zawieruszyć, zawsze muszę je mieć pod ręką. Czasami o życiu, na przykład w przypadku rozerwania tętnicy, decydują sekundy. Liczą się nie tylko czas, lecz także inne detale.

Drobiazgów, które mają olbrzymi wpływ na naszą skuteczność, jest wiele. Chociażby gogle. Te, które dostajemy, do niczego się nie nadają. Dobry ratownik kupuje zatem inne w amerykańskim sklepie. Są potrzebne, gdy niesiemy rannego do śmigłowca lub wynosimy go z maszyny. Unoszące się w wirującym powietrzu piasek i małe kamyki mogą oślepić ratownika. Potrzebne są więc odpowiednio dopasowane gogle z odpornymi szkłami.

Na misji ratownicy cieszą się dużym szacunkiem.

Każdy żołnierz na patrolu chce mieć pewność, że w pobliżu jest dobry medyk, który w razie potrzeby zrobi wszystko, aby uratować mu życie. Żołnierze wierzą nie tylko w nasz profesjonalizm, ale także w to, że w walce będziemy na tyle odważni, aby pod ostrzałem dotrzeć do rannego. Ja i wielu kolegów ratowników udowodniliśmy już, że potrafimy tak się zachować. Pewnie dlatego nas szanują.

Czy wszyscy medycy są tak odważni? Czy szkolenie wojskowych ratowników w kraju właściwie przygotowuje ich do tej trudnej roli?

W kraju szkolimy się zazwyczaj na sucho, czyli uczymy się procedur, opatrywania ran, ale pozorowanych, wykonanych z gumy. Niestety, tutaj, w Afganistanie, nie ma takich. Czasami trzeba też udzielać pomocy pod ogniem przeciwnika. Niektórzy medycy tracą wtedy głowę. W trakcie przygotowań do wyjazdu na VII zmianę ja również nie zobaczyłem ani kropli prawdziwej krwi. Być może dlatego, że jechałem do pracy w zespole doradczo-szkoleniowym. Uważam, że każdy ratownik przed misją, bez względu na to, w jakiej komórce kontyngentu dostanie stanowisko, powinien odbyć praktykę w stacjach pogotowia lub w szpitalnych oddziałach ratunkowych. Musi oswoić się z widokiem ran i krwi. Przed wyjazdem na X zmianę było już lepiej. Może dlatego, że jechałem do grupy zabezpieczenia medycznego. Mieliśmy praktyki w szpitalu. Uczyliśmy się wkłuwania w żyły, pobierania krwi oraz udzielania pomocy ofiarom wypadków.

Dlaczego został pan ratownikiem?

W pewnym sensie był to przypadek. Po ukończeniu szkoły średniej w Białej Podlaskiej zostałem technikiem mechanikiem pojazdów. Nie dostałem się na studia, więc poszedłem do studium ratownictwa medycznego. Po dwóch latach nauki zacząłem pracę w miejscowym szpitalu i pogotowiu ratunkowym. Wtedy nie wiedziałem, że ta praktyka bardzo mi się przyda na wojnie. 6 grudnia 2006 roku dostałem wezwanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trafiłem do 2 Ośrodka Szkolenia Lotniczego w Radomiu.

Wtedy był pan już ratownikiem?

Byłem szeregowym, sanitariuszem w izbie chorych. Z Radomia przeniesiono mnie po jakimś czasie do bazy lotniczej w Dęblinie. Tam zakończyłem służbę.

I jako rezerwistę ciągnęło pana do wojska?

Kiedyś dowiedziałem się w wojskowej komendzie uzupełnień, że w Poznaniu są organizowane kursy podoficerskie dla rezerwistów. Pojechałem tam i wkrótce zostałem kapralem. Pomyślałem, że skoro już mam stopień, to warto poszukać pracy w wojsku. Znalazłem stanowisko w 1 Brygadzie Artylerii w Węgorzewie. Zostałem żołnierzem kontraktowym, dowódcą grupy ewakuacji medycznej, starszym ratownikiem. Awansowałem na starszego kaprala.

Po powrocie z VII zmiany ponownie pan awansował.

W styczniu 2011 roku kończył mi się kontrakt. Podpisałem nowy i otrzymałem awans na plutonowego. Zajmuję stanowisko dowódca zespołu-dowódca grupy, ale już nie w brygadzie, lecz w 11 Pułku Artylerii, ponieważ jednostka została przeformowana.

Samochodziarz został medykiem. Nie żałuje pan zmiany profesji?

Nigdy nie żałowałem. Mam olbrzymią satysfakcję z tego, co robię. Cały czas utrzymuję kontakty z wieloma kolegami ratownikami z misji oraz z ludźmi, których ratowałem. To nadaje sens temu, czym się zajmuję i bardzo mobilizuje, abym był jeszcze sprawniejszy w ratowaniu życia.

Plutonowy Krzysztof Filipiuk jest ratownikiem medycznym - dowódcą grupy ewakuacji medycznej w 11 Pułku Artylerii w Węgorzewie. Pełni służbę w X zmianie PKW Afganistan.

Pytał Bogusław Politowski, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie