Polak nie napadał, bo kradł samochody w Norwegii
Policja w Oslo prosi władze Szwajcarii, by zrobiły wyjątek w przepisach i wydały jej oskarżonego o napad obywatela Polski. Obywatel natomiast tłumaczy, że on nie napadał, bo akurat kradł, zaś jego adwokat mówi, iż właściwie to nie on, tylko jego spodnie.
Portal gazety lokalnej z Bergen ba.no opisał historię Polaka, która niewiele różni się od scenariusza filmu akcji. Znajdujemy w niej europejskie plenery, pościgi, międzynarodowe śledztwo, napady i pechowe spodnie. Sprawa aż roi się od szczegółów i trudno nadążyć za rozwojem akcji. Polski odtwórca głównej roli jest niestety czarnym charakterem, a wyjaśnienia jego oraz jego adwokata każą się zastanowić, czy to nie komedia sensacyjna.
Zdradziły go spodnie
W czerwcu tego roku Sąd Okręgowy w Oslo skazał 34-latka oraz jego dwóch kompanów (wszyscy są obywatelami polskimi) na 3,5 roku więzienia za brutalny napad na salon zegarmistrzowski. Doszło do niego w stolicy Norwegii, na najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta, w październiku 2010 roku. Wkrótce potem policja znalazła w Szwecji torbę z przebraniem, jakiego użył jeden z rabusiów. Były tam między innymi spodnie oraz czapka. Pobrane z czapki DNA pasowało do trzydziestoczteroletniego Polaka.
Niedawno policjanci porównali znalezione wtedy DNA z innymi posiadanymi próbkami. Okazało się, iż ślady biologiczne odpowiadają tym, które pozostawił po sobie przestępca, jaki napadł na jubilera w Bergen w roku 2000. Był to głośny w kraju napad, bowiem sprawca zrabował dobra warte ponad milion koron norweskich, czyli ponad pół miliona złotych.
Torbę z jego rzeczami znaleziono w samochodzie porzuconym na odległym parkingu. Na spodniach znajdowały się ślady biologiczne. Norweskie media nie precyzują, o jakie ślady chodzi, choć kilka portali zaprezentowało model dresów przypominający tamte. Mimo, iż policja pracowała nad tą sprawą wiele miesięcy, śledztwo nie doprowadziło do zidentyfikowania sprawcy. Zdaniem norweskich dziennikarzy, aż do teraz. DNA pobrane z czapki jest takie samo jak DNA ze spodni.
"Nie napadałem, bo kradłem"
Polak zaprzecza, by brał udział w napadzie na salon zegarmistrzowski w Bergen w roku 2000. Mówi też, że nie miał nic wspólnego z napadem w Oslo w 2010, a do stolicy Norwegii przyjechał, by… "odnowić mieszkanie i kraść samochody".
Pytana przez dziennikarza "Bergensavisen" adwokat Polaka twierdzi, iż policja nie ma dowodu, że jej klient przebywał w 2000 roku w Bergen.
- Ślady DNA nie łączą go z Bergen, tylko ze spodniami - stwierdziła rezolutnie obrońca Victoria Holmen w artykule opublikowanym na portalu ba.no.
Polak był już wcześniej skazany. Odsiedział trzy lata w Finlandii, gdzie dostał wyrok za taki sam napad, jak w Oslo.
Wyjątek od przepisów
Żeby móc postawić odsiadującemu wyrok skazańcowi kolejne zarzuty, policja w Oslo musi uzyskać zgodę władz Szwajcarii, które to wcześniej zgodziły się na jego ekstradycję. W myśl obowiązujących przepisów ekstradycja dotyczy konkretnej sprawy. Zdaniem prokurator Mony Brandmo w tym wypadku władze szwajcarskie mogą zrobić wyjątek i pozwolić na sądzenie Polaka za napad w Bergen - donosi ba.no. Pozwala się to domyślać, że norwescy policjanci, wbrew temu, co twierdzi obrońca Polaka, mają w ręku mocne dowody jego winy.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad