Polacy zmieniają Irlandię
Największe w historii rozszerzenie Unii Europejskiej, którego druga rocznica przypadała 1 maja 2006 zmieniło nie tylko Polskę, ale i wiele krajów europejskich. Kiedy w 2003 roku po raz pierwszy odwiedziłem Republikę Irlandii, był to kraj zupełnie inny, od tego jaki widzę dzisiaj.
08.05.2006 | aktual.: 08.05.2006 10:56
Pierwsza istotna różnica widoczna jest już na etapie planowania podróży i przekraczania granicy. W 2003 roku leciałem korzystając z linii lotniczych LOT z przesiadką we Frankfurcie, a rok później z AirPolonii i Ryanaira lecąc początkowo do Londynu, a dalej do Dublina. Dziś LOT, Aerlingus, Ryanair, Centralwings i kilka innych mają po kilka bezpośrednich połączeń pomiędzy wieloma miastami w Polsce i kilkoma w Irlandii. Gdy w trakcie mojej pierwszej podróży na Zieloną Wyspę przechodziłem odprawę na lotnisku w Dublinie, nie należała ona do najprzyjemniejszych. Musiałem spowiadać się pogranicznikowi skąd jestem, po co przyjechałem, jak długo zamierzam zostać i gdzie będę mieszkać. Po przesłuchaniu wstemplowano mi wizę do paszportu. Dziś kolejka porusza się dużo sprawniej, a granicę przekraczam, witając się z urzędnikiem i machając mu przed nosem dowodem osobistym.
Trzy lata temu widok Polaka na dublińskiej ulicy budził moje zdziwienie. W trakcie tygodniowego pobytu spotkałem ich zaledwie kilku. Dziś w nieco ponad 4-milionowym kraju Polaków jest według różnych szacunków od 80 do 150 tysięcy. Nasi rodacy stanowią najliczniejszą mniejszość narodową w tym kraju. Najwięcej Polaków mieszka oczywiście w stolicy i nie ma możliwości, by poruszając się po centrum nie spotkać przynajmniej kilku dziennie. Irlandzka polonia zaczyna się powoli organizować. Wierzący w wybranych kościołach mogą wziąć udział w polskiej mszy. Nieśmiało zakładane są polskie szkoły, a w szkołach językowych Polacy uczą grupy złożone z innych Polaków. Ukazuje się tu co najmniej kilka polonijnych gazet w tygodniu zaczynając od „Polska Gazeta” przez „Strefa Eire”, a na „Polski Express” kończąc, by wymienić tylko kilka. W najbardziej poczytnym popołudniowym brukowcu „Evening Herald”, w każdy piątek ukazuje się 8-stronicowy dodatek w całości po polsku. Powstają serwisy internetowe takie jak „Gazeta.ie” czy
„PolskiDublin.com”, a także polskie puby jak np. „Zagłoba” czy polskie sklepy nierzadko prowadzone przez naszych sąsiadów zza wschodniej granicy. Ostatnio najbardziej polskim akcentem w Dublinie stał się „Pan Witek z Atlantydy” – uliczny bard rozbawiający ludzi przy warszawskiej stacji metro centrum obecnie gra na prestiżowej Grafton Street.
Irlandzka polonia jest bardzo zróżnicowana. Są ludzie z maleńkich wsi, o których większość z nas nigdy nie słyszała i z dużych miast z Warszawą włącznie. Są niewykwalifikowani robotnicy i ludzie po studiach. Są ludzie znający angielski pracujący w bankach, agencjach nieruchomości i międzynarodowych korporacjach. Są też tacy, którzy przyjechali bez znajomości języka i pieniędzy licząc na to, że praca sama ich znajdzie i to już na lotnisku. Ci ostatni wracają do kraju, kończą na ulicy, w kolejce do ambasady z prośbą o pieniądze na powrót lub odbierają sobie życie. Niektórzy przyjechali tu tylko na trochę, by odłożyć pieniądze i wrócić do kraju. Inni chcą tu zostać na stałe, stronią od Polaków i chcą jak najbardziej się zasymilować. Jeszcze inni przyjechali z zamiarem skończenia studiów, by otworzyć sobie drzwi do międzynarodowej kariery lub zwiększyć swoje szanse w Polsce. Ile osób – tyle indywidualnych historii – często pięknych, ale nierzadko tragicznych.
Sami Irlandczycy na Polaków reagują bardzo różnie. Zauważalny jest następujący schemat – uprzedzenia są tym mniejsze, im wyższe wykształcenie i pozycja zawodowa rodowitego mieszkańca wyspy. Choć i to zależy od poziomu posiadanych kompleksów. Osobiście nie spotkałem się z absolutnie żadnym przejawem dyskryminacji czy nietolerancji ani teraz, ani w trakcie moich poprzednich pobytów na szmaragdowej wyspie. Z opowieści różnych ludzi wiem jednak, że takie przypadki zdarzają się bardzo często, szczególnie wśród Polaków nie znających języka i przysługujących im praw.
Niektórzy Irlandczycy zwietrzyli dobry biznes. Właściciele pubów nalewają polskie piwo, sklepy spożywcze sprzedają polskie produkty. Jeden z moich znajomych w pracy usilnie chce uczyć się polskiego, a w odpowiedzi na narzekania Polaków, co do jakości irlandzkiego pieczywa – przymierza się do otwarcia polskiej piekarni.
Ponad 100,000 Polaków, którzy przybyli do Irlandii od 2004 roku w istotny sposób zmieniło i zmienia oblicze tego kraju. Irlandzka gospodarka nie tylko wytrzymała to oblężenie, ale i najazd emigrantów był i jest dla niej niezwykle korzystny. Szacunki mówią, że wyspa może jeszcze wchłonąć milion ludzi. Ważne jednak by kolejni przyjezdni dobrze mówili po angielsku, bo brak znajomości języka to pewna porażka.
Marek Lenarcik
Dublin