Polacy zaszczuci bólem. Rżnący, szarpiący, miażdżący...
Zużywamy pięć razy mniej morfiny niż w Europie Zachodniej. Ale to nie znaczy, że polski rak boli pięć razy mniej - pisze "Polityka".
Utkany w latach 90. kampanijny slogan, że „rak nie musi boleć”, trochę podleczył morfinofobię. Nawet urzędnicy z NFZ, kontrolujący algorytmy zużycia morfiny, wiedzą, że dzisiejsi narkomani odurzają się raczej hedonistycznie, życząc sobie efektów bardziej euforyzujących niż usypiających. A to nie działka morfiny. Ale na polskim raku urósł nowy guz: NFZ-owska obsesja formalizmu. Ma boleć zgodnie z procedurami i załącznikami do rozporządzeń.
Co trzeci chory na polskiego raka w sondażu „Pain in Europe” opisał swój ból jako tak silny, że chce się umrzeć. Bardziej boli tylko ukraiński i białoruski rak.
- Jeśli cierpienie uszlachetnia, chciałbym umrzeć jak prostak - powiedział mąż blogerki Chustki, czyli Joanny Sałygi, która zmarła na raka żołądka. 36-letnia kobieta umierała 10 dni zaszczuta bólem.
Chustka została wypuszczona ze szpitala z jedną ampułką morfiny. Swoją porcję wyczerpała za wcześnie, niezgodnie z algorytmem zużycia rozpisanym przez NFZ. Lekarz, do którego się zgłosiła po nową dawkę, odmówił wypisania drugiej recepty. Dopiero przedostatniego dnia życia Chustki wymuszono groźbą sądu, aby ktoś z serwisu paliatywnego przyjechał i podłączył pompę z morfiną. Dopiero wtedy kobieta przestała jęczeć, przysnęła i umarła.
Jej mąż w ostatnim wpisie na jej blogu ocenił, że było to umieranie średniowieczne.
Wyją z bólu
Takich przypadków, kiedy schorowani ludzie wyją z bólu, nie brakuje w Polsce. Tygodnik "Polityka" wskazuje historie osób, które długo i boleśnie umierały: w agonii ktoś wyrywał sobie wenflon, ktoś inny już nie wytrzymał i strzelił sobie w głowę. Albo inny przypadek, kiedy wyje się w nocy z bólu po sam obłęd. Jest tak rozrywający, że kończy się omdleniami.
Kobiety często swój ból porównują do przypalania żelazkiem. Mężczyźni - do ściskania imadłem.
Nieekonomiczna inwestycja w łagodzenie bólu?
Ekonomia bólu jest prosta – co z tego, że zainwestuje się i przestanie boleć, skoro świadczeniobiorca nie rokuje? Terminalni idą najniżej wycenianą procedurą. Bo idą bez powrotu.
NFZ nie przewiduje bólów nagłych - czyli takich, które mimo ciągłego bólu, są okrutne i nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpią. Właśnie m.in. ze względu na te przebijające bóle można byłoby się zabezpieczyć w postaci morfiny. Jednak na tę trzeba mieć receptę. Kontroler NFZ z kolei kwestionuje recepty, na których lekarz nie rozpisał, jakie dawki morfiny świadczeniobiorca spożyje w ciągu 10 dni. Cofa je jako trwoniące pieniądze od podatnika. A kontroler jest zmotywowany, bo otrzymuje premie za odzyskanie środków z powrotem do budżetu.
Zgodnie z algorytmem NFZ, wchodzący w procedurę paliatywną powinien żyć trzy miesiące. W tym czasie nie może korzystać ze zwykłych świadczeń lekarskich, bo to też naraża NFZ na podwójne świadczenia. Jeśli np. skręci nogę, zechce skorzystać z rehabilitacji, pójść na RTG, należy go na jedną osobodobę wypisać z tych paliatywnych.
Skoro posiadamy jeden z najniższych algorytmów zużycia morfiny (Czesi trzy razy większy, Niemcy - dziewięć), to znaczy, że polski świadczeniobiorca idący procedurą bez powrotu umiera jak w przytułkach.
W marcu 2013 r. ONZ uznał, że dopuszczanie do cierpienia pacjentów jest torturą. Do krajów torturujących zaliczył Polskę.