Polacy w Rzymie piją i umierają na ulicy
Większość Polaków, którzy żyją na włoskich ulicach i wiodą życie bezdomnych, to mężczyźni. Niestety, wielu z nich ma problemy z alkoholem i praktycznie żadnych szans na powrót do normalnego życia czy nawet do ojczyzny.
- Wprawdzie liczba polskich bezdomnych w Rzymie zdaje się maleć, jednak ci, co pozostali, żyją w kompletnym ubóstwie i w bardzo ciężkich warunkach, opowiada Daniela Pompei - przedstawiciel organizacji Sant Egidio, oddziału Amici per la strada (Przyjaciele w drodze), to oddział organizacji zajmującej się bezdomnymi w Rzymie.
Przez alkohol wylądowali na ulicy
Do tej grupy należy niestety wielu Polaków, głównie mężczyzn, którzy nie zdołali poradzić sobie w trudnym emigranckim życiu na obczyźnie. Pogrążyli się w chorobie alkoholowej i wylądowali na ulicy, sięgając dna. Do tego lęk przed kolejnym upokorzeniem i wstyd spowodowały, że zerwali wszelkie kontakty z najbliższymi.
Życie na ulicy nie jest łatwe, jest prawdziwą sztuką przetrwania - każdego dnia, szczególnie w okresie zimowym. Przez alkohol wielu Polaków nie tylko zatraca kontakt z rzeczywistością żyjąc na ulicy, ale i bardzo szybko umiera. Wódka w okresie zimowym jest śmiercionośnym płynem, który powoduje, że nie czuje się ani ciepła ani zimna. Większość alkoholików zamarza na śmierć, tak jak 40-letni Polak, który zmarł z wychłodzenia tydzień temu na rzymskiej ulicy. Niestety, nie był to jedyny tego typu przypadek. Na początku tego roku z tych samych przyczyn, na obrzeżach Rzymu, zmarło dwóch innych Polaków.
Zdaniem Danieli Pompei, zadziwiające jest to, że na ulicy w większości przypadków lądują młodzi mężczyźni, średnio w wieku 25-40 lat. Wśród polskich bezdomnych jest też grupa kobiet. Także one wylądowały na ulicy głównie z powodu problemów z alkoholem.
Polska grupa AA
Sant Egidio zauważając poważny problem alkoholizmu wśród polskich emigrantów, jakiś czas temu zorganizowała nawet zebrania grupy AA, by pomóc wyjść alkoholikom z nałogu. Organizatorzy dzięki współpracy polskich wolontariuszy i Polek uczęszczających na lekcje nauki języka włoskiego, również organizowanych przez Sant Egidio, zrozumieli jak poważnym problemem jest alkohol dla polskich emigrantów.
Mimo to niektórym polskim bezdomnym udało się wyjść z nałogu i powrócić do normalnego życia. - Często dla niektórych wybawieniem były problemy ze zdrowiem. Gdy lądowali w szpitalu bez dostępu do alkoholu, docierało do nich, w jakiej sytuacji się znajdują. Wówczas starali się powrócić do normalnego życia i wrócić do kraju - opowiada Pompei. Przykładem takiej historii z dobrym zakończeniem jest Janusz, który przyjechał do Włoch, by zarobić trochę pieniędzy na budowie. Obiecana praca jednak na niego nie czekała, a trudności ze znalezieniem stałego utrzymania i rozrywkowi koledzy wpędzili go w alkohol. Od kieliszka było niedaleko do ulicznego krawężnika. Ocknął się dopiero w szpitalu. Został poważnie zraniony w bijatyce z innym bezdomnym o butelkę wina. Gdy leżał na oddziale szpitalnym, zrozumiał, że sięgnął dna. I postanowił, że już tam nie wróci.
Janusz jest wyjątkiem, który powrócił do normalnego życia. Zdecydował się pozostać w Rzymie, a teraz pomaga innym.
Życie na ulicy
Jak opowiada działaczka organizacji Sant Egidio, polscy bezdomni w Rzymie mają swoje własne miejsca spotkań. Jeszcze do niedawna sporo ich było m.in. wokół placu świętego Piotra, niedaleko dworca centralnego Termini, czy też na głównych skrzyżowaniach. Jednak, od kiedy straż miejska zaczęła wyrzucać bezdomnych z centrum miasta, preferują oni zaszywać się w trudno dostępnych miejscach, takich jak: parki, rozpadające się baraki na peryferiach miasta, czy też tereny zalesione w okolicach Ostii pod Rzymem.
Polscy bezdomni trzymają się na uboczu, bo boją się m.in. straży miejskiej. Aczkolwiek przychodzą do stołówki Sant Egidio, mieszczącej się na ulicy Dandolo 10 w Rzymie, na ciepły posiłek. - Spora grupa Polaków przychodzi również do łaźni, gdzie może się umyć, uprać odzież i otrzymać jakieś ubrania - opowiada Daniela Pompei.
Jednak niektórzy polscy bezdomni nie chcą, by im pomagano. Niedawna sprawa zmarłych polskich kloszardów, a w szczególności przypadek ostatniego Polaka, ukazują, że nie chciał on skorzystać z proponowanej mu pomocy. Mężczyzna wolał pozostać w swojej kryjówce, co utrudniało wolontariuszom dostarczanie mu posiłków i monitorowanie jego sytuacji.
- Problemem jest ukrywanie się i izolowanie bezdomnych - mówi Daniela. W związku z tym, w trudnym okresie zimowym, organizacja poprosiła urząd miasta Rzymu o postawienie specjalnych kontenerów na peryferiach miasta, dołączając także informacje m.in. w języku polskim dla bezdomnych. Czasem Sant Egidio organizuje także noclegi dla bezdomnych, wysyłając ich do różnych ośrodków pomocy społecznej, a także w okresie zimowym poza własnymi stołówkami. Dysponuje również skromną liczbą miejsc noclegowych, gdzie są goszczeni także i niektórzy Polacy - opowiada przedstawiciel włoskiej organizacji.
Nie zawsze szczęśliwe zakończenie
Niektórym Polakom udało się wyjść z nałogu, uciec z bezdomności i dzięki pomocy wolontariuszy Sant Egidio odnowić kontakty z rodzinami w Polsce i ostatecznie powrócić do kraju. Ci, którzy pozostali, w większości przypadków, mają problemy z alkoholem. Niektórzy żyją od lat w bardzo trudnych warunkach i w fatalnej kondycji. Jak przyznaje Daniela Pompei, organizacja często pomaga swym polskim przyjaciołom z ulicy i odszukuje rodziny zmarłych. Wprawdzie Polaków na szczęście jest coraz mniej na włoskim ulicach, jednak większość z tych, którzy wracają do Polski, powraca w trumnach.
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Monika Zakrzewska