ŚwiatPolacy w niebezpieczeństwie przez obietnice polityków?

Polacy w niebezpieczeństwie przez obietnice polityków?

Wystarczyło, aby w odstępie kilku dni w Afganistanie poległo dwóch polskich żołnierzy, a zbliżająca się do końca kampania wyborcza w Polsce nabrała rumieńców. Udział naszych wojsk w misji pod Hindukuszem stał się jednym z ważniejszych tematów. Kłopot w tym, że taka debata na krótko przed wyborami może sprowokować kolejne ataki na polskich żołnierzy, ale też zamachy w samej Polsce - uważa Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego.

Polacy w niebezpieczeństwie przez obietnice polityków?
Źródło zdjęć: © Combat Camera | Adam Roik

18.06.2010 | aktual.: 18.06.2010 16:00

To nie nasze stosunki z Rosją, USA czy partnerami z UE, nie nasza przyszła pozycja we Wspólnotach, ani nawet nie to, kiedy mamy wprowadzić w Polsce euro – tylko właśnie Afganistan okazał się najważniejszym i najbardziej palącym problemem międzynarodowym naszego kraju. Problemem, który wymaga bezzwłocznej debaty publicznej oraz podjęcia przez ugrupowanie rządzące i jego kandydata na prezydenta ważkich zobowiązań, z konkretnymi datami wycofania naszego kontyngentu włącznie.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden pozornie drobny, acz istotny, szkopuł: podjęta w przeddzień wyborów publiczna dyskusja na temat militarnej obecności Polski w Afganistanie dramatycznie pogarsza warunki bezpieczeństwa naszych żołnierzy w tym i tak niestabilnym kraju.

Zamach z 12 czerwca na polski konwój w Ghazni, w którym poległ plut. Miłosz Górka, można jeszcze uznać za przejaw rutynowych działań bojowych talibów. Jednak późniejsza o jeden dzień zasadzka na polski patrol, a także atak rakietowy na Camp Warrior z 15 czerwca (w którym poległ kolejny Polak) miały już ewidentnie intencjonalny charakter, bezpośrednio związany z rozpętaną w Polsce debatą afgańską.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że talibowie doskonale wiedzieli, kogo i po co szczególnie intensywnie w ostatnich dniach atakują. Islamiści dobrze orientują się, jaki jest nasz wewnątrzkrajowy kontekst udziału w koalicji afgańskiej. Doskonale znają też opinie polskiego społeczeństwa w tej materii. Zdają sobie sprawę, że im więcej udanych i pociągających za sobą ofiary śmiertelne ataków na polskich żołnierzy przed rozstrzygnięciem wyborów, tym większe szanse, że Polska wkrótce opuści Afganistan. I może to nastąpić nawet za kilka miesięcy, bez oglądania się na sojuszników.

Może ktoś spytać, skąd ci zacofani, niepiśmienni górale z Hindukuszu mogą mieć tak dobre rozpoznanie sytuacji w Polsce? Prawda jest taka, że to nie tyle sami talibowie, co współpracująca z nimi Al-Kaida dysponuje dość dobrze rozwiniętymi zdolnościami wywiadowczymi. I to nie tylko na podstawie ogólnie dostępnych (także w afgańskich górach!) kanałów informacyjnych globalnych telewizji satelitarnych, co dzięki wykorzystaniu potencjału i czynnika ludzkiego.

Dziś w szeregach Al-Kaidy i wielu grup islamistycznych współpracujących z nią na obszarze AfPak walczą – prócz Arabów, Pakistańczyków i Afgańczyków – także obywatele Kanady, USA i kilku państw europejskich. Ci ostatni - urodzeni, wychowani i wykształceni w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech - doskonale znają nasze europejskie realia i stanowią dla talibów nieocenione źródło wiedzy na temat ogólnej sytuacji społeczno-politycznej na Starym Kontynencie i całego kontekstu aktywności NATO w Afganistanie. Nie dziwi więc, że islamiści mają dobre rozeznanie w realiach sytuacji wewnętrznej w kluczowych państwach europejskich, zaangażowanych w ISAF. Dotyczy to także Polski, która dysponuje w Afganistanie dużym kontyngentem, realizującym działania bojowe w pełnym zakresie i odpowiadającym za trudną prowincję. Bez wątpienia jesteśmy więc postrzegani przez afgańskich rebeliantów jako jeden z ważniejszych członków koalicji.

Zaskakująco dobre rozeznanie islamistów w sytuacji społeczno-politycznej w państwach zachodnich nie odnosi się zresztą wyłącznie do kampanii afgańskiej. Islamscy radykałowie już podczas wojny w Iraku udowodnili, że doskonale orientują się w zawiłościach sytuacji politycznej w krajach ówczesnej koalicji. Warto pamiętać o przykładzie wyborów parlamentarnych w Hiszpanii z 2004 roku, których ostateczny rezultat to efekt zamachów terrorystycznych w Madrycie, dokonanych kilka dni przed elekcją. Ten skutecznie przeprowadzony atak, umiejętnie powiązany propagandowo przez Al-Kaidę z obecnością sił hiszpańskich w Iraku, doprowadził w efekcie do wyłonienia rządu, którego pierwszą decyzją było wycofanie się z operacji irackiej.

Zresztą, Polska też doświadczyła już zwiększonej uwagi ze strony islamistów w czasie kampanii przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2007 roku. Podobnie jak ma to miejsce obecnie, także i wówczas jedną z ważniejszych osi dyskursu politycznego stała się kwestia naszego zaangażowania militarnego w „nie naszej wojnie”, w Iraku. Islamiści nie kazali długo czekać na swój głos w polskiej debacie.

W dniu 3 października 2007 roku w Bagdadzie doszło do doskonale przygotowanego zamachu na konwój ambasadora RP w Iraku, w wyniku którego zginął oficer BOR, a sam ambasador gen. Edward Pietrzyk został poważnie ranny. Kolejne dni przyniosły szereg dalszych incydentów, wymierzonych w Polaków pełniących służbę lub pracujących w Iraku. Bez wątpienia celem tych ataków było podsycenie w Polsce dyskusji na temat obecności w Iraku i skłonienie opinii publicznej do wybrania sił politycznych, opowiadających się przeciwko udziałowi w tej misji.

Jak więc widać, okres przedwyborczy nie jest najlepszym momentem dla szerszej debaty o przyszłości misji w Afganistanie. Tym bardziej nie powinno się czynić z tego tematu głównej osi dyskusji politycznej, ani też składać publicznie pochopnych deklaracji co do przyszłości naszego udziału w operacji afgańskiej.

Takie obietnice są skrajnie nieodpowiedzialne i w bezpośredni sposób narażają na szwank nie tylko bezpieczeństwo polskich żołnierzy w Afganistanie, ale zwiększają też zagrożenie terrorystyczne w samej Polsce.

W tym kontekście trzeba też pamiętać, że ewentualne wycofanie polskiego kontyngentu wojskowego z Afganistanu jeszcze przed formalnym zakończeniem misji NATO wystawiłoby na szwank wizerunek naszego kraju jako sojusznika. Fakt ten byłby ponadto, całkiem zasadnie, przedstawiany przez propagandę islamistów jako kolejny przejaw klęski całego Zachodu.

Niestety, należy się obawiać, że jest już za późno na całkowite uniknięcie konsekwencji zaistnienia w przestrzeni publicznej sprawy wycofania się z Afganistanu. Niezależnie od tego, czy debata nad przyszłością naszego udziału w misji ISAF zostanie w toku kampanii wyborczej wyciszona czy też nie – należy spodziewać się dalszych ataków i zamachów na polskich żołnierzy. Talibowie zrobią bowiem wszystko, aby podtrzymać i w miarę możliwości zwielokrotnić efekt propagandowy i psychologiczny, jaki wywierają w Polsce informacje o eskalacji działań wymierzonych w naszych rodaków, a zwłaszcza doniesienia o kolejnych zabitych żołnierzach. Ostatecznym celem tej operacji jest skuteczne zmuszenie Polski do wycofania się z Afganistanu, co stanowiłoby sukces talibów.

Scenariusz taki byłby szczególnie niekorzystny dla koalicji, która boryka się z poważnymi problemami operacyjnymi w Afganistanie. Nowa strategia afgańska, zapowiadana rok temu przez prezydenta USA Baracka Obamę jako „przełom w wojnie”, pozostaje zestawem pobożnych życzeń. Ofensywy sił NATO na południu Afganistanu (Helmand, luty-marzec br.), choć relatywnie skuteczne z militarnego punktu widzenia, nie przyniosły jednak zdecydowanych rozstrzygnięć strategicznych.

Talibowie, jak przystało na rasowych partyzantów, zręcznie unikali wikłania się w walki, uciekając do sąsiednich prowincji (głównie Kandaharu), kontynuując jednak działania w innych częściach kraju, w tym także w „polskiej” Ghazni. Choć ofensywa ISAF w Helmand zakończyła się względnym sukcesem, to jednak wbrew klasycznym zasadom prowadzenia wojny (nakazującym ścigać przeciwnika, nie dając mu szans na wytchnienie i odbudowanie zdolności operacyjnych) – siły koalicji nie podjęły natychmiastowych operacji w Kandaharze. Ofensywa w tym „mateczniku” talibów wstrzymywana jest po dziś dzień, a ISAF czeka na bardziej sprzyjający moment, tracąc jednak resztki i tak niewielkich przewag strategicznych, zyskanych w Helmand trzy miesiące temu.

Część analityków upatruje przyczyn tej niezrozumiałej zwłoki w złudnych nadziejach Zachodu, że talibowie (lub przynajmniej jakaś ich część) przystąpią wkrótce do rozmów pokojowych z władzami w Kabulu. Być może jednak mamy tu do czynienia z brakiem politycznej woli i determinacji państw koalicji do podjęcia zdecydowanych działań zbrojnych. Politycy obawiają się zwiększenia skali strat po stronie sojuszników, gdyby doszło do ofensywy. Efektem tego byłby z kolei spadek poparcia dla aktualnie rządzących.

Nie bez znaczenia dla odwlekania działań koalicji w prowincji Kandahar jest też zapewne opór samego prezydenta Hamida Karzaja. Ten pasztuński polityk, urodzony w Kandaharze i posiadający tam rozliczne interesy klanowe i polityczne, ewidentnie nie chce w swej „kolebce” żadnych militarnych działań sojuszniczych, których skutkiem byłoby dalsze osłabienie jego pozycji na afgańskiej scenie politycznej.

Niezależnie jednak od przyczyn zwłoki w Kandaharze, rezultaty takiej polityki będą tragiczne. Skoro bowiem koalicjanci nie chcą i nie mogą skutecznie zwalczać militarnie talibów i ich sojuszników tam, gdzie są oni najsilniejsi i gdzie znajdują się podstawy logistyczno-organizacyjne ich aktywności operacyjnej – kampania afgańska skazana jest na klęskę.

Tymczasem stawką operacji afgańskiej jest nie tylko przyszłość Afganistanu, ale też całej wojny z islamskim ekstremizmem. Porażka Zachodu w Afganistanie oznaczałaby niczym już nieskrępowane odzyskanie przez Al-Kaidę strategicznych i operacyjnych zdolności.

Już teraz sukcesy afgańskich i pakistańskich talibów wpłynęły na odrodzenie Al-Kaidy, o której jeszcze kilka lat temu mówiono, że już nie istnieje. Organizacja Osamy bin Ladena ponownie stała się liderem światowego dżihadu, przejmując stopniowo operacyjną kontrolę nad aktywnością wielu marginalnych do tej pory, lokalnych ugrupowań islamistycznych działających od Maghrebu po Bangladesz i Filipiny. Odnowienie reżimu Talibów w Afganistanie byłoby więc nie tylko powrotem do sytuacji sprzed 11 września 2001 roku, ale co gorsza - biorąc pod uwagę umocnienie sił radykalnych w Pakistanie – sprzyjałoby realizacji strategicznego celu Al-Kaidy, jakim jest przechwycenie pakistańskiego arsenału jądrowego.

Tomasz Otłowski, specjalnie dla Wirtualnej Polski

_ Ekspert i analityk w zakresie stosunków międzynarodowych; specjalizuje się w problematyce bliskowschodniej i zwalczania terroryzmu islamskiego. W latach 1997-2006 ekspert, później szef Zespołu Analiz, a następnie naczelnik Wydziału Analiz Strategicznych w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Obecnie ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, koordynator Zespołu Analiz w Fundacji Amicus Europae, publicysta tygodnika „Polska Zbrojna”._

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)