Polacy strzelali, winni są Amerykanie
Polscy wartownicy obozu Babilon nie
złamali procedur podczas incydentu z amerykańskim konwojem, w
którego stronę 12 lutego oddano strzały ostrzegawcze. "Ten
konwój nie miał prawa pojawić się przy bramie" - wyjaśnił
rzecznik wielonarodowej dywizji w Iraku ppłk Robert Strzelecki.
23.02.2004 | aktual.: 23.02.2004 16:02
Polska prasa cytuje amerykański dziennik z Cleveland, "Plain Dealer", według którego polscy żołnierze ostrzelali amerykański patrol jadący dwoma białymi terenowymi samochodami, jakimi zwykle Amerykanie poruszają się w Iraku. Według gazety, ostrzelali ich żołnierze, którzy do Iraku przybyli tydzień wcześniej.
W konwoju był m.in. płk Tom O'Donnell, dowódca jednostki chroniącej pobliski ropociąg. Według niego, "zdarzenie było okazją do nabrania doświadczenia przez polskich żołnierzy". "Plain Dealer" twierdzi, że bliżej nieokreślony "polski dowódca" miał wyrazić ubolewanie z powodu incydentu.
"Nikt z wartowników nie złamał obowiązujących procedur" - powiedział Strzelecki w obozie Babilon. Dodał, że każdy pojazd zbliżający się do bramy musi zwolnić i reagować od razu na każde polecenie warty. Brak szybkiej reakcji na te polecenia powoduje oddanie przez wartowników strzałów ostrzegawczych ponad autem. "Jesteśmy w strefie wojny i musimy dbać o bezpieczeństwo" - powiedział.
"Żaden samochód nie jest wyłączony spod tych procedur, choćby to był biały chevrolet (najpopularniejsze auto Amerykanów w Iraku)" - oświadczył Strzelecki. Dodał, że konwój, o którym mowa, nie miał prawa pojawić się pod bramą, bo jego zadaniem było patrolowanie ropociągu, przebiegającego kilka kilometrów od obozu.
Strzelecki nic nie wie o tym, by jakikolwiek "polski dowódca" miał przepraszać Amerykanów za to, co się stało. "Nikt nie wniósł zażalenia na postępowanie wartowników: podejrzewamy, że tamta strona nie ma czystego sumienia" - podkreślił. "Jeśli zażalenie wpłynie, będzie rozpatrzone" - dodał.
Jak napisał w komunikacie rzecznik Sztabu Generalnego WP płk Zdzisław Gnatowski, polscy wartownicy Obozu Babilon wymusili strzałami ostrzegawczymi zatrzymanie nadjeżdżających z dużą prędkością pojazdów. "Polscy żołnierze postąpili zgodnie z obowiązującymi procedurami" - wyjaśnił.
Całkowitą nieprawdą jest informacja "Plain Dealer", jakoby polscy wartownicy nie mieli między sobą łączności. Gdy polscy dziennikarze mieszkający w Obozie Babilon wychodzą poza obóz i wracają do niego, poszczególni wartownicy meldują o tym drogą radiową kolejnym posterunkom kontrolnym - co dziennikarze słyszą i widzą.
W Babilonie codziennie słychać strzały, które - zwłaszcza w nocy - oddają wartownicy na bramach obozu. Jest to tutaj rzecz na tyle "normalna", że reagują na nią tylko ci nieliczni, którzy są tu od niedawna. Część tych wystrzałów to strzały ostrzegawcze nad pojazdami, które nie stosują się do procedur na bramach. Po zmierzchu każde auto zbliżające się do bramy musi nie tylko wyraźnie zwolnić, ale i zmienić światła na postojowe - inaczej w jego kierunku padną od razu strzały ostrzegawcze.
Żadnym autom nie wolno zaś podjeżdżać pod bramę wyjazdową Obozu Babilon. Tu kierowca każdego podjeżdżającego samochodu, musi się liczyć, że przelecą nad nim pociski. Tak się stało m.in. z nowym irackim kierowcą, który - nie znając tych procedur - podjechał pod bramę wyjazdową i został ostrzelany. To właśnie pod tą bramą pojawił się konwój, o którym napisała amerykańska gazeta.
Po środowym ataku terrorystycznym na polski Obóz Charlie w Hilli, środki bezpieczeństwa na bramach Obozu Babilon zaostrzono, m.in. pojawiły się tam przystosowane do strzelania na wprost przeciwlotnicze działka kalibru 23 mm.