Polacy nie wierzą w kryzys; jest praca, jest dobrze
Hindus zupełnie stracił rozum. Między dwoma supermarketami otworzył osiedlowy sklepik. Dziewiąty spożywczak na jednej ulicy. Zdezorientowani Arabowie uruchomili kolejną kawiarenkę. Na Wyspach wszystko na opak, nawet recesja.
05.01.2012 | aktual.: 08.01.2012 11:01
W Europie szaleje kryzys. Szerokim łukiem omija, jak wiadomo, tylko jedno państwo, ale nie jest to Wielka Brytania. Ta wyrzuciła się sama na margines Europy odmawiając ratowania waluty euro, której nie używa. Kryzys musi tu być szczególnie zauważalny. Na razie bankierzy i maklerzy nie wyskakują jeszcze z najwyższych pięter wieżowców w londyńskim City. Może bieda z nędzą rozgościły się już na dobre w uboższych dzielnicach? Ealing, czyli niegdyś tzw. polska dzielnica, do najzamożniejszych nie należy. Jego północna część - Perivale - tym bardziej.
Dziewiąty spożywczak między supermarketami
Tu poszukamy ofiar kryzysu. Na Bilton Road, głównej ulicy tego kawałka Ealingu mdlejących z głodu jeszcze nie widać. Coś niedobrego jednak dzieje się z ludźmi. Jakiś Hindus zupełnie stracił rozum. Między dwoma supermarketami, które ulokowały się po dwóch stronach Perivale otworzył osiedlowy sklepik. To dziewiąty spożywczak na Bilton Road. W co drugim polskie jedzenie, jeden nawet prowadzony przez Polaków. Od kręcenia loczków pokręciło się w głowie fryzjerce - otworzyła właśnie nowy salon, trzeci na przestrzeni stu metrów. Nie licząc jednego salonu piękności i azjatyckich manikiurzystów.
Poza tym, przy skromniej uliczce działają jeszcze dwie pralnie, cztery bary z jedzeniem na wynos, libańska restauracja, dwa sklepy z częściami samochodowymi, jeden z akcesoriami na rodzinne imprezy, optyk, apteka, agencja nieruchomości, zakłady bukmacherskie. Fakt, że te wszystkie placówki handlowe i usługowe nie świecą jeszcze pustkami można wytłumaczyć jedynie tym, że Brytyjczycy rzadko oglądają polską telewizję.
Nawet kanapek w domu nie zrobią
Spora część Perivale, to tereny przemysłowe. Przy Wadsworth Road (równoległej do Bilton Road) są hale produkcyjne, magazyny, warsztaty samochodowe, zakłady produkcyjne, biura. Codziennie rano setki ludzi zmierzają do pracy. Recesja szaleje, a oni bez kanapek na drugie śniadanie, bez lunchu do odgrzania w mikrofali. Nawet kawy rano sobie w domu nie zrobią tylko kupują w kafejkach. Podobnie jak kanapki i dania lunchowe, na miejscu i na wynos. Całkiem niedawno, zdezorientowani Arabowie, uruchomili już piątą kafejkę w tych okolicach.
Na budynkach nie widać nowych tablic "To let" (do wynajęcia), ani "For sale" (na sprzedaż). Jakimś cudem po halach produkcyjnych i magazynach nie hula jeszcze wiatr. Na miejsce jednych firm pojawiają się inne. W myjni samochodowej ciągle kolejka aut. Żeby w takich ciężkich czasach nie umyć samemu auta...
Ludzie, przecież krzywa rośnie!
Dawid pracuje w jednym z magazynów przy Wadsworth Road. - Jak jest praca, za którą się można utrzymać i jeszcze coś odłożyć, to, o jakim kryzysie mówimy? Pewnie kiedyś było tu lepiej, ale nie ma, co narzekać - prezentuje niezrozumiały optymizm. Optymizm, który pomimo powszechnego dostępu do polskich mediów, wydaje się zdumiewająco częsty wśród rodaków. Nie wyciągają widać wniosków z przejrzystych danych, gdzie gospodarka kwitnie i w ogóle "krzywa rośnie", a gdzie ino patrzeć jak wprowadzą kartki na mięso. Ten dziwny optymizm Polaków łatwo zaobserwować też trzech szkołach podstawowych na Perivale. Wyraża się w ilości uczących się tam polskich dzieci, urodzonych w tej okolicy w ostatnich latach.
Tropiąc kryzys na niezamożnym skrawku Londynu dochodzimy do wniosku, że z pewnością jest, ale świetnie się kamufluje. Podobnie jak dobrobyt w tym kraju, który omijają wszelkie kryzysy i na wszystko tam mają receptę, z wyjątkiem... leków na receptę.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy