Polacy nie wiedzą jak udzielić pomocy
Schorzenia serca i układu krążenia należą do najczęstszych chorób cywilizacyjnych. Niemal każdy zdaje sobie sprawę z tego, że ich przyczyną jest złe odżywianie, brak ruchu, nadwaga oraz palenie tytoniu. Okazuje się jednak, że niewielu z nas wie, jak pomóc osobie, która - chora na serce - nagle znajdzie się w sytuacji zagrożenia życia.
Problemy z oddychaniem, ból w klatce piersiowej i wreszcie zasłabnięcie na ulicy - taka sytuacja może zdarzyć się każdemu. Jesteśmy wtedy zdani na inne osoby.
Statystyki są jednak bezlitosne. Jak mówi prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego profesor Adam Torbicki, tylko 5% osób, które w wyniku zakłóceń pracy serca tracą przytomność, może liczyć na pomoc przypadkowych ludzi i dzięki temu powrót do życia. Pozostałe osoby umierają.
Profesor Torbicki wyjaśnił, że największym błędem popełnianym przez postronną osobę, która udziela pomocy, jest podłożenie nieprzytomnemu człowiekowi pod głowę poduszki lub innego wzniesienia. Powoduje to zapadnięcie się języka, co może doprowadzić do uduszenia. Jednym słowem - w opinii kardiologa - większość Polaków nie potrafi udzielać pierwszej pomocy.
Dlaczego tak się dzieje? Większość z nas przyznaje, że po prostu boi się pomóc chorej osobie i podjąć reanimację.
Być może strach byłby mniejszy, gdyby powszechne stały się podręczne automatyczne defibrylatory, na razie znane głównie zagranicą. Defibrylatory typu AED są w metrze, na lotniskach czy w centrach sklepowych. W Polsce mamy ich około 30, między innymi na Zamku Królewskim w Warszawie i Świątyni Wang w Karpaczu. Mimo że są proste w obsłudze, lepiej jednak mieć za sobą podstawowe szkolenie - podkreśla Paweł Jowik - instruktor z Pokojowego Patrolu.
Prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego profesor Torbicki ma nadzieję, że do Polski przyjdzie moda na takie szkolenia, zwłaszcza wśród młodych ludzi.
W Polsce na zawał serca zapada rocznie 100 tysięcy Polaków. Jedna trzecia z nich umiera, zanim dotrze do szpitala.