Polacy mają fantazję, a Brytyjczycy procedury. Kto ma lepiej?
Gdyby na wieży kontrolnej smoleńskiego lotniska zamiast rosyjskiego pułkownika siedział brytyjski sierżant, to prawdopodobnie do Katastrofy Smoleńskiej by nie doszło. Powiedziałby on grzecznie, lecz zdecydowanie: "I'm sorry, no". Nabożny szacunek Wyspiarzy i ludów anglosaskich do wszelkich procedur bywa, jednak często przedmiotem kpin ze strony ludów słowiańskich.
18.04.2012 | aktual.: 18.04.2012 16:20
Aż dziw bierze, że w kontekście Katastrofy Smoleńskiej nigdy nie bywa przywoływany incydent z polskim rządowym samolotem w kwietniu 2007 roku. Dziś trudno nawet znaleźć w internecie jakąś obszerniejszą wzmiankę na ten temat. Wtedy właśnie ówczesny premier Jarosław Kaczyński leciał (być może tym samym tupolewem) z wizytą do kilku krajów Bliskiego Wschodu.
Nie doleciał. Amerykański kontroler nie wpuścił polskiego samolotu w przestrzeń powietrzną Iraku. Właściwie nigdy nie wyjaśniono, dlaczego. Z dwu zdaniowych informacji, ocalałych w sieci, można się jeszcze dowiedzieć, że Amerykanie mieli przeprosić. Czy faktycznie przeprosili, nie wiadomo .
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można się za to domyślać, iż kontrolerowi włos za to z głowy nie spadł. Zapewne, też nie konsultował swojej decyzji z "wszystkimi świętymi" w sztabie, a tym bardziej w Waszyngtonie. Kontroler - może cywil albo niewysokiej rangi wojskowy, bo zachodnie armie nie obsypują tak szczodrze gwiazdkami żołnierzy - wykonał przewidzianą procedurę. Kto to dziś wie, czy przez to tylko popsuł wizytę polskiemu premierowi, czy może uratował mu życie?
Ułańska, fantazja słowiańska
Gdyby brytyjski pilot mając na pokładzie samą Królową dostał sygnał, że nie pali się jedna z pięciu żarówek w toalecie samolotu, a procedura nakazuje w takim przypadku zawrócić, to jak amen w pacierzu zawróciłby natychmiast. Do głowy by mu nie przyszło, że będzie miał jakieś przykrości z powodu działania zgodnie z przepisami.
Przedstawicielom nacji słowiańskich przyjdzie to do głowy jak najbardziej, nieraz w pierwszej kolejności i nie bez powodu. Niejeden narobił sobie ciężkich kłopotów tylko, dlatego , że był zbyt zasadniczy. Zwłaszcza, gdy zasady, przepisy lub procedury nie chciały się akurat dostosować do oczekiwań przełożonego.
Wszyscy znamy to szukanie winnego, najlepiej na najniższym szczeblu. A poza wszystkim, my Słowianie (Polacy, Rosjanie, jakoś mniej Czesi, choć też Słowianie) przecież mamy kawaleryjską fantazję. Całkiem nieźle widać to na Wyspach, gdy z czasem z poczuciem wyższości, a nawet pogardą wyrażamy się o tych gamoniowatych Angolach, którym samodzielne, twórcze myślenie zastępują bzdurne instrukcje. Bywa, że w bardzo prozaicznych sprawach. Im zaś z tym, jak nietrudno zauważyć, zupełnie dobrze.
Ktoś za to beknie
O tym jak dalece nasze polskie standardy różnią się w tych kwestiach od brytyjskich, przekonałem się jakiś czas temu obsługując medialne pewną międzynarodową konferencję w Londynie. Jak przystało na gamoniowatych Wyspiarzy, żadnej twórczej improwizacji, żadnych "akademickich kwadransów", wszystko zaplanowane, co do minuty. Rozpiska do łapy - gdzie stanąć, gdzie usiąść, kiedy i dokąd iść. Po zakończeniu, my "miejscowi" spokojnie czekamy, aż przyjdzie nasza kolej na przejście. Wysokiej rangi urzędnik z Warszawy jest bliski zawału serca: "No, dlaczego nie idziemy, tam pan minister czeka. Trzeba im coś powiedzieć. Przecież to tak nie może być..."
W końcu ktoś próbuje wytłumaczyć wysokiemu urzędnikowi z kraju, iż jeśli bez zezwolenia zrobi krok nie tam, gdzie trzeba, to w oka mgnieniu, fikając w powietrzu nóżkami, będzie wynoszony do wyjścia przez agentów ochrony. Chyba nie zrozumiał. Potem objeżdżał niższego rangą od siebie, że, do czego to podobne, że ktoś za to zdrowo beknie.
Przepisy są po to żeby je łamać, zakazy żeby omijać, procedury dla bezmyślnych gamoniów. Tylko jak to się dzieje, że nasz naród - rozgarnięty, bystry, zaradny, odważny i pełen fantazji - wciąż tylko świętuje jakieś rocznice tragedii i na okrągło klepie biedę?
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepsz