Polacy ledwie wiążą koniec z końcem
Jak większość Polaków, narzekamy, że ledwie wiążemy koniec z końcem. Jak wynika z raportu "Diagnoza Społeczna 2003" dla Opolan najważniejsze są zdrowie i rodzina. Nie jest nam ani za dobrze, ani zbyt źle. Podobnie ocenili swoje życie mieszkańcy Mazowsza.
17.10.2003 | aktual.: 17.10.2003 14:59
Autorzy raportu zapytali 4 tysiące osób z całego kraju. Maksymalna jakość życia to plus 16 punktów, minimalna - minus 16. Pytano o ich stan psychiczny, fizyczny, społeczny, o status materialny, patologie, stresy, udział w życiu społecznym. Opolszczyzna wyceniona została na zero punktów. Podobnie jak województwo mazowieckie.
Wiesław Łagodziński, dyrektor Departamentu Informacji Głównego Urzędu Statystycznego, twierdzi, że nie należy tego zera oceniać w kategoriach negatywnych. - To raczej świadczy o dużej rozpiętości ocen i ich zróżnicowaniu. Noty mogły padać zupełnie skrajne, a ich średnia dała wynik zero. Zero to w tym przypadku wartość dodatnia - przekonuje.
Doktora Kazimierza Szczygielskiego, demografa i kierownika Zakładu Badań Regionalnych Instytutu Śląskiego w Opolu, nie dziwi, że Opolanie w tak zróżnicowany sposób oceniają swoją sytuację życiową. - Pęknięcie województwa jest wyraźnie widoczne - mówi. - Sto tysięcy ludzi pracujących za granicą - mieszkańców części wschodniej i jednocześnie strukturalne bezrobocie w części zachodniej. W części wschodniej transfer od 500 mln do miliarda euro, ale zachwiana stabilność rodzinna. W części zachodniej - kłopoty finansowe, ale brak problemów związanych z rozłąką.
Doktor Szczygielski zwraca też uwagę, że rodziny śląskie tym różnią się od innych, że zawsze miały problemy z głośnym wyrażaniem emocji, były bardziej hermetyczne. Jeśli nawet coś uwierało i bolało, to nie mówiło się o tym głośno.
Co wynika z raportu? Opolanie na poziomie średnim ocenili swoje poczucie szczęścia i udział w życiu społecznym. Poniżej średniej odpowiedzieli na pytania związane z tym, czy jesteśmy lubiani, ilu mamy przyjaciół. Taką samą też ocenę wystawili swojemu stanowi posiadania. Natomiast na pytanie o stan fizyczny, padały oceny powyżej średniej. Co może oznaczać, że większość ankietowanych oceniała, że dobrze się czuje i nie ma żadnych dolegliwości chorobowych. Jesteśmy poza tym - we własnej ocenie - społeczeństwem nowoczesnym, o czym świadczy liczba komputerów i sprzętów gospodarstwa domowego.
Podobnie jak większość Polaków, narzekamy, że ledwie wiążemy koniec z końcem. Prawidłowość jest taka: im mniejsze miejsce zamieszkania, tym mniejsze dochody rodzinne.
Prawie 40% ankietowanych stwierdzała, że nie są w stanie zaspokoić bieżących potrzeb. Osiem na dziewięć gospodarstw nie ma żadnych oszczędności, co dziesiąta rodzina nie płaci regularnie czynszu, poniżej granicy ubóstwa żyło w marcu 2003 roku 25% rodzin. Prawie 17 % Opolan deklarowało, że korzysta z pomocy społecznej. Komu wobec tego żyje się dobrze? Przede wszystkim ludziom mło-dym i wykształconym, posiadającym stałą pracę. Najtrudniej zaś bezrobotnym i rencistom.
Profesor Janusz Czapiński, współautor raportu, pisze w jego podsumowaniu: "Wszyscy narzekają i prawie wszyscy mają ważny powód do niezadowolenia. Zamożniejsi (np. emeryci) nie są wcale zdrowsi i bardziej kochani od uboższych (małżeństw wielodzietnych); mieszkańcy wsi, materialnie najbardziej poszkodowani w rezultacie zmiany systemu, są mniej z kolei zarażeni różnego rodzaju patologiami, na które coraz bardziej cierpią duże miasta, i zachowali zdecydowanie lepsze relacje z innymi ludźmi".
Brakuje nam bezpieczeństwa
Barbara Chrostowska od lat prowadzi w Opolu salon fryzjerski (kiedyś stanowił on współwłasność jej i męża, teraz pan Wacław od czasu do czasu dogląda interesu). Chrostowscy mają dwóch synów - starszy Bartosz właśnie rozpoczął w Warszawie studia, młodszy Klaudiusz jest uczniem drugiej klasy liceum.
Na pytanie, jak w ostatnich trzech latach zmieniało się ich życie, odpowiadają, że na pewno nieco się pogorszyły warunki. - Nie chcę narzekać - zastrzega pani Barbara. - Inni na pewno są w gorszej sytuacji i jakoś sobie radzą. Ja natomiast odczuwam, że pracuję coraz więcej, a zarabiam mniej. Moim klientkom też się nie przelewa. Kiedyś przychodziły tu raz w miesiącu, teraz zjawiają się dużo rzadziej. Tymczasem zakład otwarty jest coraz dłużej. Kiedyś pracowało w nim kilka fryzjerek, dziś ciężar obsługi przejęła właścicielka. - Kształcenie personelu kosztuje - tłumaczy - a wydajność młodych pracowników nie jest duża.
U Chrostowskich największe wydatki związane są z edukacją dzieci i utrzymaniem zakładu. Kiedyś rodzinę stać było na miesięczny urlop. Teraz, owszem, mogliby sfinansować wyjazd, ale nie stać ich na to, by zamknąć salon. Kiedyś więcej inwestowali w dom. Teraz nowym nabytkiem jest kupiona rok temu lodówka. Żadna ekstrawagancja, po prostu stara wysiadała.
Chrostowscy boją się chorób (pan Wacław ma kłopoty z ciśnieniem i kręgosłupem) i złych informacji. Pani Barbara ma tak dalece ich dość, że przestała oglądać wiadomości. - Boję się - mówi - o losy kraju, o to, co z nami będzie. Panika mnie ogarnia, gdy słyszę, że brakuje pieniędzy na leczenie, że połowa dzieci przychodzi do szkoły głodna, że nie wiadomo, czy za kilka lat wystarczy na wypłatę emerytur. Parę lat temu liczyliśmy, że zakład zapewni nam spokojne życie na emeryturze, teraz wcale nie jestem tego taka pewna. Niczego tak nie pragnę, jak stabilizacji i bezpieczeństwa.
Maria Szylska