Pokonałem Janka Kosa
Rozmowa z Januszem Gajosem, aktorem
29.08.2003 08:30
- Jest już pan jak stare wino. Można pana bez obrazy dla nikogo stawiać wśród takich Mistrzów, jak Węgrzyn, Woszczerowicz, czy Łomnicki? Nic do poprawienia, jedna doskonałość w każdym calu, Mistrz i koniec.
Janusz Gajos: Wyczuwam w tym hymnie jakiś podstęp. Umówmy się, że doskonałości mamy przed sobą. I pan, i ja. I tak to zamknijmy. Jak pan wygłaszał ten "uroczysty" wstęp, to sobie przypomniałem, że tu na planie w okolicach Wrocławia miałem okazję poznać znakomitego aktora Stanisława Jasiukiewicza, który w wiadomym serialu o czołgach grał mojego ojca. Właściwie był jeszcze młodym aktorem.
- Koło pięćdziesiątki...
Janusz Gajos: No nie, trochę młodszym. W każdym razie reżyser zaprowadził mnie do niego i mówi: "Przedstaw się, pan będzie grał twojego ojca". A on się zasumował: "Mój Boże, to ja już grywam ojców".
- Jak się całe życie grało amantów, to chyba trudno się pogodzić z ojcostwem. Pan raczej nie grał amantów, nie licząc kilku...
Janusz Gajos: Ja nigdy się nie miałem za amanta.
- Raczej mocnych mężczyzn pan grywał. Chyba to tak "pancerni" wjechali panu na życiorys.
Janusz Gajos: Jeśli pan mówi o moim zawodowym życiorysie, to trochę tak było. Gdy się zgadzałem na rolę czołgisty, nie bardzo sobie zdawałem z tego sprawę, jakie to będzie miało konsekwencje. Jak trudno mi będzie się z tego wyzwolić.
- Żałuje pan tej przygody?
Janusz Gajos: Nie. W tej chwili, nie. Ale były momenty, że wątpiłem w moje zwycięstwo nad Jankiem Kosem. Na szczęście pomógł mi teatr.
- Tak sobie myślę, że ja odbierałem pana przez teatr.
Janusz Gajos: I chwała panu (śmiech)
- (śmiech) Przepraszam, ale telewizję oglądałem rzadko, teraz w ogóle nie mam telewizora.
Janusz Gajos: Zaczęliśmy się śmiać z tego "chwała panu", bo wie pan, ludzie się interesują, co to za film kręcę, co robię w telewizji... A o teatr mało kto pyta. Oczywiście, jesteśmy po to, żeby ten zawód uprawiać we wszystkich rodzajach, gatunkach i odmianach...
- Nie obawiając się nawet kabaretu?
Janusz Gajos: Kabaret, to bardzo trudna i wspaniała forma.
- Ale też niebezpieczna. Pana Turecki w Kabareciku Olgi Lipińskiej chyba nie był mniejszą rafą dla pana jak Kos?
Janusz Gajos: To był kabaret telewizyjny. Ja mam na myśli finezyjną formę, którą się uprawia "na żywo". W pewnym momencie rzeczywiście Turecki stał się dla mnie bardzo niebezpieczny i trzeba było sobie jakoś radzić. A właściwie uciec. W takich sytuacjach najlepszym ratunkiem był dla mnie zawsze teatr.
- Jak wyspa dla rozbitka.
Janusz Gajos: Jak papierek lakmusowy. Teatr był testem. Czy dam sobie radę? Kiedy ludzie przestaną chodzić na Kosa, czy później Tureckiego, a przyjdą dla mnie na dobrą sztukę.
- Irytowały pana braki warsztatowe u partnerów filmowych?
Janusz Gajos: Nie pamiętam, żeby mnie coś irytowało... Może się tak zdarzało. Żyjemy jednak w takich czasach, że trzeba się nauczyć pracować szybko. Na pewno pomagają w tym najróżniejsze doświadczenia zawodowe. Ważna jest praca i umiejętność przygotowania się do tej pracy. Każdy aktor musi to wziąć na siebie. Przygotowanie do roli. Praca intelektualna, praca z wyobraźnią, bo na planie nie ma na to czasu. Tam na planie rządzi technika i harmonogram zdjęć.
- Nie męczy pana w teatrze powtarzanie tych samych słów przez sto wieczorów.
Janusz Gajos: Praca to chleb. W każdym razie tak samo trzeba ją szanować. Zawód, który uprawiam pozwala do pracy podchodzić kreatywnie, więc skwapliwie to wykorzystuję. Dzięki temu nie tylko robię, to co lubię i dostaję za to pieniądze, ale mogę się na dodatek bogacić wewnętrznie. To wielki przywilej od życia.
- Kiedy rozmawialiśmy jakiś czas temu, spytałem, czy chciałby pan być reżyserem. Wtedy powiedział pan, że o tym nie myśli, bo chciałby pan jeszcze coś zagrać. Coś się zmieniło?
Janusz Gajos: Bardzo chciałbym jeszcze coś zagrać. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że bagaż doświadczeń, pewna świadomość warsztatowa, już by mnie do tego upoważniały. Ale mnie przeraża cała ta otoczka. Trzeba wiedzieć do których drzwi zapukać. Jak się źle zapuka, to pana wyrzucą. Nie, ja bym tego nie przeżył.
- Ludzie, którzy się z panem zetknęli, dziwią się: „ty, dlaczego Gajosowi jeszcze palma nie odwaliła?”.
Janusz Gajos: Zawód, który wykonuję jest najistotniejszą częścią mojego życia. Traktuję go bardzo poważnie. Także ludzi, z którymi pracuję i dla których pracuję.
- A czego pan się spodziewa od społeczeństwa jako człowiek, obywatel, nie tylko aktor?
Janusz Gajos: Tego, co wszyscy. Końca bałaganiastwa i wyjścia ze stanu ogólnej niemożności.
- Lubi pan dziennikarzy?
Janusz Gajos: Lubię, ale nie wszystkich.
- Nie mam więcej pytań.
Janusz Gajos: I to jest dobra odpowiedź.
Gazeta Wrocławska
Krzysztof Kucharski