Trwa ładowanie...

Pokolenie '44 opowiada WP o Powstaniu Warszawskim

Mija 64. rocznica Powstania Warszawskiego. Uczestnicy Powstania Warszawskiego opowiadają Wirtualnej Polsce o swojej walce, problemach z bronią i żywnością, a także o strachu i powstańczych marzeniach.

Pokolenie '44 opowiada WP o Powstaniu Warszawskim
d36stgo
d36stgo

Reportaż powstał w ubiegłym roku. Jednym z bohaterów przygotowanego przez Wirtualną Polskę materiału był ostatni żyjący kapelan Powstania Warszawskiego. Niestety, ksiądz prałat Wacław Karłowicz nie doczekał tegorocznej rocznicy wybuchu Powstania. Mieliśmy niepowtarzalną okazję przeprowadzić wywiad na krótko przed jego śmiercią. Jako jedni z nielicznych zarejestrowaliśmy ostatnie wspomnienia kapelana, który w ubiegłym roku obchodził setne urodziny.

Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00, na rozkaz dowódcy Armii Krajowej generała Tadeusza Bora-Komorowskiego, w obliczu zbliżających się do miasta wojsk radzieckich. W 63-dniowych walkach z niemieckim okupantem wzięło udział według różnych szacunków od 50 do 60 tys. powstańców, z czego poległo ok. 17 tys, ok. 25. tys. zostało rannych, a do niewoli trafiło ok. 15 tys. Swoje życie oddało również ok. 150-200 tys. ludności cywilnej, a zabudowa miasta została zrównana z ziemią. Dla porównania Niemcy stracili ok. 10 tys. żołnierzy.

Godzina „W”

Roman Lipiec, mieszkaniec warszawskiego Powiśla w dniu wybuchu powstania miał 19 lat. Jego walka o wolność rozpoczęła się jednak dużo wcześniej, kiedy kolega wprowadził go Armii Krajowej. Nikt z nas nie zmuszał się do walki, sami się do niej paliliśmy. O 17.00, gdy rozpoczęło się powstanie, nawet nie słyszeliśmy syren. Kiedy wychodziliśmy z budynku słyszeliśmy tylko stukot swoich butów. Ten huk był niesamowity, bo każdy z nas marzył w dzieciństwie o wojskowych butach z ćwiekami - mówi Lipiec.

Pierwsze dni Powstania Warszawskiego doskonale pamięta Hanna Gąsiorowska, która zajmowała się wtedy pomaganiu bezdomnym. Drugiego sierpnia obudził mnie przeraźliwy krzyk zza okna – „na barykady!”. Byłam wstrząśnięta. Ton tego głosu był tak dramatyczny, że nie zapomnę go do końca życia. Razem z innymi ludźmi wybiegłam z domu i zaczęłam budować razem z innymi mieszkańcami barykadę. Ludzie wyrywali płyty chodnikowe i przynosili wszystko co mieli, np. meble i obrazy - przypomina sobie pani Hanna.

d36stgo

„Nie było czasu na strach”

Pan Lipiec walczył w powstaniu jako starszy strzelec. Należał do I plutonu porucznika Józefa Grudzińskiego „Łady”, w kompanii "Ambrozja" batalionu „Zaremba-Piorun”. Miejscem stacjonowania plutonu była kamienica na ulicy Hożej na warszawskim Śródmieściu. Ludzie witali nas z entuzjazmem. Przynosili nam kanapki i „marchwiówkę” – herbatę z suszonej marchwi. Raz nawet zaprosili nas na poczęstunek. Pamiętam, że w tym mieszkaniu było pianino, a my śpiewaliśmy. W pewnym momencie podjechał czołg i padł pocisk. Jego odłamek uderzył w sufit. Kawałki cegieł powpadały w zakąski, a nam ledwo udało się uciec - opowiada pan Lipiec. Strach może i był, ale nie okazywało się go - mówi strzelec.

Inny powstaniec, 25-letni wówczas Antoni Bieniaszewski, dowódca III plutonu VIII kompanii batalionu „Kiliński” podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie było czasu na myślenie o strachu. Mieliśmy codzienne kontakt ze śmiercią. W moim plutonie, który liczył siedemdziesięciu żołnierzy, siedemnastu poległo w czasie powstania. To i tak nie dużo, bo w innych jednostkach były większe straty. Byli tacy, którzy się chowali w piwnicach, ale to ludzie mniej odporni na stresy - mówi podporucznik Bieniaszewski.

12 godzin w kanale

O strachu, wiele mogliby mówić również łącznicy kanałowi, którzy codziennie przemierzali kilkanaście kilometrów pod ziemią. Jednym z nich był Tymoteusz Duchowski, który pamięta bardzo dobrze pierwszy dzień w kanale. Miałem obawy schodząc na dół. Nie wiedziałem co się dzieje, bo było ciemno, mokro i zimno. Niektórzy łącznicy mówili jednak, że w kanale jest spokojniej niż na zewnątrz - opowiada Tymoteusz Duchowski, harcerz plutonu 227 zgrupowania „Żyrafa” na warszawskim Żoliborzu. Duchowski, jako łącznik kanałowy, zajmował się przenoszeniem broni i środków opatrunkowych z Żoliborza na Stare Miasto i Śródmieście. Droga na Śródmieście trwała długo – od sześciu do ośmiu godzin, a czasami nawet dwanaście – w zależności od tego, jak były obstawione przez Niemców włazy do kanałów. Musieliśmy być bardzo cicho, bo w każdej chwili Niemcy mogli wrzucić granat do studzienki. Było niewygodnie, bo niektóre odcinki, miały po 80
centymetrów
- mówi pan Tymoteusz.

d36stgo

Uczestnicy powstania zgodnie twierdzą, że największym problemem walczących był brak broni i amunicji. Niemcy mieli z czego strzelać, to nie były pukawki jakimi posługiwali się powstańcy - mówi stuletni ksiądz prałat Wacław Karłowicz, ostatni żyjący kapelan Powstania Warszawskiego. Wtóruje mu Antoni Bieniaszewski. Na początku mieliśmy uzbrojonego co czwartego żołnierza. W trakcie zdobywaliśmy broń, dlatego dopiero pod koniec dysponowaliśmy nadmiarem uzbrojenia - dodaje 87-letni Bieniaszewski.

Plujzupka z Browaru Haberbuscha

Broń, nie była jednak jedyną bolączką walczących w obronie stolicy. Hanna Gąsiorowska, która mieszkała przy ul. Noakowskiego obok Politechniki Warszawskiej wspomina, że brakowało żywności. Jadło się głównie potrawy z mąki i ziemniaków, dlatego marzyliśmy o świeżych pomidorach - przypomina sobie pani Hanna. Nie do pomyślenia było też znalezienie mięsa. Ludzie już dawno zjedli psy i konie - uzupełnia Bieniaszewski i wspomina, że powstańcy walczący w Śródmieściu żyli głównie dzięki jęczmieniowi przynoszonemu z Browaru Haberbuscha przy ul. Żelaznej. Z ziaren robiliśmy tzw. „plujzupkę” - śmieje się pan Antoni. W lepszej sytuacji byli żołnierze, którzy stacjonowali w okolicach ogródków działkowych.Niedaleko były sady i ogródki warzywne, więc jedliśmy jabłka, ziemniaki i marchew - opowiada Wirtualnej Polsce pan Tymoteusz z żoliborskiego plutonu. Zdobywanie PAST-y

Choć braki w uzbrojeniu i głód uprzykrzały życie powstańcom, to do ostatniego dnia walczyli z zapałem i determinacją. Wprawdzie Niemcy byli lepiej uzbrojeni, Polakom udawało się zdobywać strategiczne budynki. Jednym z przykładów było przejęcie budynku Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, przy ul. Zielnej 39. Tu znajdowała się centrala telefoniczna, która do końca powstania odgrywała bardzo ważną rolę. Przez nią bowiem utrzymywana była łączność frontu wschodniego z Berlinem. Dlatego - jak mówi Antoni Bieniaszewski – PAST-a była bardzo ważnym punktem strategicznym. Przed wybuchem powstania obiekt został umocniony, wybudowanym przed nim bunkier. Silna była też obstawa gmachu – 150-osobowa załoga była zaopatrywana za pomocą wozów pancernych i czołgów z pobliskiego Ogrodu Saskiego, gdzie stacjonował silny garnizon niemiecki - mówi Bieniaszewski.

Nie było łatwo, bo budynek liczył dziewięć pięter i był jednym z dwóch najwyższych budynków w Warszawie. Pozostałe liczyły maksymalnie trzy piętra. Trudno było pokonać Niemców, którzy byli świetnie uzbrojeni i znajdowali się w tak masywnym, żelbetonowym budynku. Atakowaliśmy nocą, bo w ciągu dnia niemieccy strzelcy wyborowi strzelali do wszystkich, którzy się poruszyli – nie tylko do żołnierzy, ale i do kobiet z dziećmi - przypomina sobie 22-letni wówczas Dębski, który brał udział w trzech z siedmiu prób zdobycia obiektu.

d36stgo

PAST-ę udało się zdobyć 20 sierpnia. Budynek przejęto przy użyciu zaimprowizowanych miotaczy ognia . To nie były typowe miotacze tylko motopompy strażackie, które zamiast wody pompowały mieszankę ropy z benzyną, którą zapalano pociskami. Podpalaliśmy piętro po piętrze, a Niemcy uciekali. Do dziś pamiętam jak pokonywaliśmy drogę na szczyt, aby zawiesić na dachu naszą flagę. Zgliszcza jeszcze płonęły, a na nas kapała gorąca cyna - opowiada Dębski. Powstańcy wzięli wówczas do niewoli 115 jeńców niemieckich.

Czy powstanie było potrzebne?

W licznych opracowaniach i wypowiedziach historyków i publicystów pojawiają się wątpliwości, czy musiało dojść do wybuchu powstania. Uczestnicy walk 1944 roku odpowiadają jednak zgodnie, że tak. Gdyby nie rozpoczęło się powstanie, ludność spontanicznie wyszłaby na ulice i podjęła walkę. Wtedy straty byłyby nieporównywalnie większe i doszłoby do makabrycznej rzezi - mówi Antoni Bieniaszewski. Tymoteusz Duchowski, dodaje, że przed wybuchem panował nastrój euforii. Powstanie musiało wybuchnąć, bo chcieliśmy się odegrać, za te pięć lat wojny - wspomina łącznik kanałowy. Mieliśmy prawo liczyć, że w ciągu dwóch tygodni od wybuchu powstania wojska radzieckie jednak przekroczą Wisłę i skończy się okupacja niemiecka. Niestety wiemy, że w momencie wybuchu Stalin wydał rozkaz zatrzymania ofensywy na Wiśle, licząc na to, że powstańcy się wykrwawią - dodaje Bieniaszewski.

Podobnego zdania jest ks. prałat Wacław Karłowicz. To było jedno wielkie kłamstwo polityczne. Sowieci obiecywali pomoc, dostarczanie broni i niestety Polacy uwierzyli im. Sowieci czekali aż Niemcy i Polacy wybiją się nawzajem, a sami weszli jako wybawiciele - mówi ks. Karłowicz.

d36stgo

Wspomnienia wciąż żywe

76-letnią Hannę Gąsiorowska do dziś budzą w nocy wspomnienia odgłosów spadających pocisków. Jak sobie przypomnę te spadające „krowy” lub „szafy”, to aż mnie dreszcze przechodzą. Podobnie czuję się, gdy słyszę język niemiecki – nie mogę spokojnie go słuchać - przyznaje pani Hanna. Stuletni ks. parałat Karłowicz podobnie jak pani Hanna mówi o tym, że wspomnienia po 63 latach są nadal żywe. Często myślę o Zamku Królewskim. Kiedy podczas powstania uciekałem jego zrujnowanymi korytarzami zaczął do mnie strzelać Niemiec. Stał w odległości 10 metrów ode mnie i nie trafił. To było dla mnie tak duże przeżycie, że do dziś zastanawiam się dlaczego żyję - uśmiecha się ksiądz prałat.

Innym pytaniem, które stawiają sobie żyjący powstańcy, jest to, czy dzisiejsza młodzież gotowa byłaby na podjęcie tak heroicznej walki w obronie Warszawy. Ks. prałat uważa, że tak. Wychowanie przez rodzinę, szkołę i księży katechetów robi swoje. Jednak ten patriotyzm wśród młodzieży jest. Sądzę jednak, że obecne społeczeństwo byłoby bardziej ostrożne niż nasze pokolenie - twierdzi ks. Karłowicz. Odmiennego zdania jest jednak Antoni Bieniaszewski z batalionu „Kiliński”. Wydaje mi się, że dzisiejsza młodzież nie byłaby gotowa do takiego zrywu, bo została wychowana zupełnie inaczej niż my. Oni wychowali się jeszcze w ustroju socjalistycznym, albo zostali wychowani przez ludzi, którzy w tamtych żyli, a wiadomo, że nastawienie ustroju socjalistycznego do żołnierzy powstania warszawskiego było negatywne - podsumowuje Bieniaszewski.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

d36stgo
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d36stgo
Więcej tematów